diff --git a/Laboratorium/20230111160622/mapa.cpp b/Laboratorium/20230111160622/mapa.cpp new file mode 100644 index 0000000..60ba6dd --- /dev/null +++ b/Laboratorium/20230111160622/mapa.cpp @@ -0,0 +1,28 @@ +#include +#include +#include +#include +#include +using namespace std; + +int main (int argc, char *argv[]) +{ + std::map pantadeusz; + int nr_linii = 1 ; + ifstream plik("pantadeusz.txt"); + string linia; + while (getline(plik, linia)) { + std::stringstream slinia; + std::string slowo; + slinia << linia; + while (slinia >> slowo) + pantadeusz[slowo]++; + nr_linii++; + } + plik.close(); + for (const auto& el : pantadeusz) + { + std::cout << el.first << ": " << el.second << '\n'; + } + return 0; +} diff --git a/Laboratorium/20230111160622/pantadeusz.txt b/Laboratorium/20230111160622/pantadeusz.txt new file mode 100644 index 0000000..2885a99 --- /dev/null +++ b/Laboratorium/20230111160622/pantadeusz.txt @@ -0,0 +1,10737 @@ +Adam Mickiewicz +Pan Tadeusz czyli ostatni zajazd na Litwie + + +Księga pierwsza +Gospodarstwo + + Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie: +Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, +Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie +Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie. + + Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy +I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy +Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem! +Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem +(Gdy od płaczącej matki, pod Twoją opiekę +Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę; +I zaraz mogłem pieszo, do Twych świątyń progu +Iść za wrócone życie podziękować Bogu), +Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono. +Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną +Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, +Szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych; +Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, +Wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem; +Gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, +Gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała, +A wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą +Zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą. + + Śród takich pól przed laty, nad brzegiem ruczaju, +Na pagórku niewielkim, we brzozowym gaju, +Stał dwór szlachecki, z drzewa, lecz podmurowany; +Świeciły się z daleka pobielane ściany, +Tym bielsze, że odbite od ciemnej zieleni +Topoli, co go bronią od wiatrów jesieni. +Dom mieszkalny niewielki, lecz zewsząd chędogi, +I stodołę miał wielką, i przy niej trzy stogi +Użątku, co pod strzechą zmieścić się nie może. +Widać, że okolica obfita we zboże, +I widać z liczby kopic, co wzdłuż i wszerz smugów +Świecą gęsto jak gwiazdy, widać z liczby pługów +Orzących wcześnie łany ogromne ugoru, +Czarnoziemne, zapewne należne do dworu, +Uprawne dobrze na kształt ogrodowych grządek: +Że w tym domu dostatek mieszka i porządek. +Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza, +Że gościnna, i wszystkich w gościnę zaprasza. + + Właśnie dwukonną bryką wjechał młody panek +I obiegłszy dziedziniec zawrócił przed ganek. +Wysiadł z powozu; konie porzucone same, +Szczypiąc trawę ciągnęły powoli pod bramę. +We dworze pusto: bo drzwi od ganku zamknięto +Zaszczepkami i kołkiem zaszczepki przetknięto. +Podróżny do folwarku nie biegł sług zapytać, +Odemknął, wbiegł do domu, pragnął go powitać. +Dawno domu nie widział, bo w dalekim mieście +Kończył nauki, końca doczekał nareszcie. +Wbiega i okiem chciwie ściany starodawne +Ogląda czule, jako swe znajome dawne. +Też same widzi sprzęty, też same obicia, +Z którymi się zabawiać lubił od powicia, +Lecz mniej wielkie, mniej piękne niż się dawniej zdały. +I też same portrety na ścianach wisiały: +Tu Kościuszko w czamarce krakowskiej, z oczyma +Podniesionymi w niebo, miecz oburącz trzyma; +Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów, +Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów, +Albo sam na nim padnie. Dalej w polskiej szacie +Siedzi Rejtan, żałośny po wolności stracie; +W ręku trzyma nóż ostrzem zwrócony do łona, +A przed nim leży Fedon i żywot Katona. +Dalej Jasiński, młodzian piękny i posępny; +Obok Korsak, towarzysz jego nieodstępny: +Stoją na szańcach Pragi, na stosach Moskali, +Siekąc wrogów, a Praga już się wkoło pali. +Nawet stary stojący zegar kurantowy +W drewnianej szafie poznał, u wniścia alkowy; +I z dziecinną radością pociągnął za sznurek, +By stary Dąbrowskiego usłyszeć mazurek. + + Biegał po całym domu i szukał komnaty, +Gdzie mieszkał dzieckiem będąc, przed dziesięciu laty. +Wchodzi, cofnął się, toczył zdumione źrenice +Po ścianach: w tej komnacie mieszkanie kobiéce! +Któż by tu mieszkał? Stary stryj nie był żonaty; +A ciotka w Petersburgu mieszkała przed laty. +To nie był ochmistrzyni pokój? Fortepiano? +Na nim nuty i książki; wszystko porzucano +Niedbale i bezładnie: nieporządek miły! +Niestare były rączki, co je tak rzuciły. +Tuż i sukienka biała, świeżo z kołka zdjęta +Do ubrania, na krzesła poręczu rozpięta; +A na oknach donice z pachnącymi ziołki, +Geranium, lewkonija, astry i fijołki. +Podróżny stanął w jednym z okien — nowe dziwo: +W sadzie, na brzegu niegdyś zarosłym pokrzywą, +Był maleńki ogródek ścieżkami porznięty, +Pełen bukietów trawy angielskiej i mięty. +Drewniany, drobny, w cyfrę powiązany płotek +Połyskał się wstążkami jaskrawych stokrotek; +Grządki, widać, że były świeżo polewane, +Tuż stało wody pełne naczynie blaszane, +Ale nigdzie nie widać było ogrodniczki; +Tylko co wyszła: jeszcze kołyszą się drzwiczki +Świeżo trącone, blisko drzwi ślad widać nóżki +Na piasku, bez trzewika była i pończoszki; +Na piasku drobnym, suchym, białym na kształt śniegu, +Ślad wyraźny, lecz lekki, odgadniesz, że w biegu +Chybkim był zostawiony nóżkami drobnemi +Od kogoś, co zaledwie dotykał się ziemi. + + Podróżny długo w oknie stał patrząc, dumając, +Wonnymi powiewami kwiatów oddychając. +Oblicze aż na krzaki fijołkowe skłonił, +Oczyma ciekawymi po drożynach gonił +I znowu je na drobnych śladach zatrzymywał, +Myślał o nich i, czyje były, odgadywał. +Przypadkiem oczy podniósł, i tuż na parkanie +Stała młoda dziewczyna… Białe jej ubranie +Wysmukłą postać tylko aż do piersi kryje, +Odsłaniając ramiona i łabędzią szyję. +W takim Litwinka tylko chodzić zwykła z rana, +W takim nigdy nie bywa od mężczyzn widziana: +Więc choć świadka nie miała, założyła ręce +Na piersiach, przydawając zasłony sukience. +Włos w pukle nierozwity, lecz w węzełki małe +Pokręcony, schowany w drobne strączki białe, +Dziwnie ozdabiał głowę: bo od słońca blasku +Świecił się jak korona na świętych obrazku. +Twarzy nie było widać; zwrócona na pole +Szukała kogoś okiem, daleko, na dole; +Ujrzała, zaśmiała się i klasnęła w dłonie, +Jak biały ptak zleciała z parkanu na błonie, +I wionęła ogrodem, przez płotki, przez kwiaty, +I po desce opartej o ścianę komnaty… +Nim spostrzegł się, wleciała przez okno, świecąca, +Nagła, cicha i lekka, jak światłość miesiąca. +Nucąc chwyciła suknie, biegła do zwierciadła: +Wtem ujrzała młodzieńca i z rąk jej wypadła +Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladła. +Twarz podróżnego barwą spłonęła rumianą, +Jak obłok, gdy z jutrzenką napotka się raną. +Skromny młodzieniec oczy zmrużył i przysłonił, +Chciał coś mówić, przepraszać; tylko się ukłonił +I cofnął się. Dziewica krzyknęła boleśnie, +Niewyraźnie, jak dziecko przestraszone we śnie; +Podróżny zląkł się, spojrzał; lecz już jej nie było. +Wyszedł zmieszany i czuł, że mu serce biło +Głośno, i sam nie wiedział, czy go miało śmieszyć +To dziwaczne spotkanie, czy wstydzić, czy cieszyć. + + Tymczasem na folwarku nie uszło baczności, +Że przed ganek zajechał któryś z nowych gości. +Już konie w stajnią wzięto, już im hojnie dano, +Jako w porządnym domu, i obrok, i siano: +Bo Sędzia nigdy nie chciał, według nowej mody, +Odsyłać koni gości Żydom do gospody. +Słudzy nie wyszli witać; ale nie myśl wcale, +Aby w domu Sędziego służono niedbale: +Słudzy czekają, nim się pan Wojski ubierze, +Który teraz za domem urządzał wieczerzę. +On pana zastępuje i on, w niebytności +Pana, zwykł sam przyjmować i zabawiać gości +(Daleki krewny pański i przyjaciel domu). +Widząc gościa, na folwark dążył po kryjomu, +Bo nie mógł wyjść spotykać w tkackim pudermanie; +Wdział więc jak mógł najprędzej niedzielne ubranie +Nagotowane z rana, bo od rana wiedział, +Że u wieczerzy będzie z mnóstwem gości siedział. + + Pan Wojski poznał z dala, ręce rozkrzyżował +I z krzykiem podróżnego ściskał i całował. +Zaczęła się ta prędka, zmieszana rozmowa, +W której lat kilku dzieje chciano zamknąć w słowa +Krótkie i poplątane, w ciąg powieści, pytań, +Wykrzykników i westchnień, i nowych powitań. +Gdy się pan Wojski dosyć napytał, nabadał, +Na samym końcu dzieje tego dnia powiadał. + + «Dobrze mój Tadeuszu, (bo tak nazywano +Młodzieńca, który nosił Kościuszkowskie miano +Na pamiątkę, że w czasie wojny się urodził) +Dobrze mój Tadeuszu, żeś się dziś nagodził +Do domu, właśnie kiedy mamy panien wiele. +Stryjaszek myśli wkrótce sprawić ci wesele; +Jest z czego wybrać; u nas towarzystwo liczne +Od dni kilku zbiera się na sądy graniczne, +Dla skończenia dawnego z panem Hrabią sporu. +I pan Hrabia ma jutro sam zjechać do dworu; +Podkomorzy już zjechał z żoną i z córkami. +Młodzież poszła do lasu bawić się strzelbami, +A starzy i kobiety żniwo oglądają +Pod lasem i tam pewnie na młodzież czekają. +Pójdziemy, jeśli zechcesz, i wkrótce spotkamy +Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy». + + Pan Wojski z Tadeuszem idą pod las drogą, +I jeszcze się do woli nagadać nie mogą. + +Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło, +Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło, +Całe zaczerwienione, jak zdrowe oblicze +Gospodarza, gdy prace skończywszy rolnicze +Na spoczynek powraca. Już krąg promienisty +Spuszcza się na wierzch boru i już pomrok mglisty, +Napełniając wierzchołki i gałęzie drzewa, +Cały las wiąże w jedno i jakoby zlewa; +I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu, +Słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu. +Wtem zapadło do głębi; jeszcze przez konary +Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary, +I zgasło. I wnet sierpy gromadnie dzwoniące +We zbożach, i grabliska suwane po łące, +Ucichły i stanęły: tak pan Sędzia każe, +U niego ze dniem kończą pracę gospodarze. +«Pan świata wie, jak długo pracować potrzeba; +Słońce, Jego robotnik, kiedy znijdzie z nieba, +Czas i ziemianinowi ustępować z pola». +Tak zwykł mawiać pan Sędzia, a Sędziego wola +Była Ekonomowi poczciwemu świętą; +Bo nawet wozy, w które już składać zaczęto +Kopę żyta, niepełne jadą do stodoły: +Cieszą się z niezwyczajnej ich lekkości woły. + + Właśnie z lasu wracało towarzystwo całe, +Wesołe, lecz w porządku. Naprzód dzieci małe +Z dozorcą, potem Sędzia szedł z Podkomorzyną, +Obok pan Podkomorzy otoczon rodziną; +Panny tuż za starszymi, a młodzież na boku; +Panny szły przed młodzieżą o jakie pół kroku +(Tak każe przyzwoitość). Nikt tam nie rozprawiał +O porządku, nikt mężczyzn i dam nie ustawiał: +A każdy mimowolnie porządku pilnował; +Bo Sędzia w domu dawne obyczaje chował, +I nigdy nie dozwalał, by chybiano względu +Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzędu. +Tym ładem, mawiał, domy i narody słyną, +Z jego upadkiem domy i narody giną. +Więc do porządku wykli domowi i słudzy; +I przyjezdny gość, krewny albo człowiek cudzy, +Gdy Sędziego nawiedził, skoro pobył mało, +Przyjmował zwyczaj, którym wszystko oddychało. + + Krótkie były Sędziego z synowcem witania: +Dał mu poważnie rękę do pocałowania, +I w skroń ucałowawszy uprzejmie pozdrowił; +A choć przez wzgląd na gości niewiele z nim mówił, +Widać było z łez, które wylotem kontusza +Otarł prędko, jak kochał pana Tadeusza. + + W ślad gospodarza wszystko ze żniwa i z boru, +I z łąk, i z pastwisk razem wracało do dworu. +Tu owiec trzoda becząc w ulice się tłoczy +I wznosi chmurę pyłu; dalej z wolna kroczy +Stado cielic tyrolskich z mosiężnymi dzwonki; +Tam konie rżące lecą ze skoszonej łąki: +Wszystko bieży ku studni, której ramię z drzewa +Raz wraz skrzypi i napój w koryta rozlewa. + + Sędzia, choć utrudzony, chociaż w gronie gości, +Nie chybił gospodarskiej, ważnej powinności: +Udał się sam ku studni. Najlepiej z wieczora +Gospodarz widzi, w jakim stanie jest obora. +Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy; +Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy. + + Wojski z Woźnym Protazym ze świecami w sieni +Stali i rozprawiali, nieco poróżnieni: +Bo w niebytność Wojskiego Woźny po kryjomu +Kazał stoły z wieczerzą powynosić z domu, +I ustawić co prędzej w pośrodku zamczyska, +Którego widne były pod lasem zwaliska. +Po cóż te przenosiny? Pan Wojski się krzywił +I przepraszał Sędziego; Sędzia się zadziwił, +Lecz stało się: już późno i trudno zaradzić, +Wolał gości przeprosić i w pustki prowadzić. +Po drodze Woźny ciągle Sędziemu tłumaczył, +Dlaczego urządzenie pańskie przeinaczył: +We dworze żadna izba nie ma obszerności +Dostatecznej dla tylu, tak szanownych gości, +W zamku sień wielka, jeszcze dobrze zachowana, +Sklepienie całe — wprawdzie pękła jedna ściana, +Okna bez szyb, lecz latem nic to nie zawadzi; +Bliskość piwnic wygodna służącej czeladzi. +Tak mówiąc na Sędziego mrugał; widać z miny, +Że miał i taił inne, ważniejsze przyczyny. + + O dwa tysiące kroków zamek stał za domem, +Okazały budową, poważny ogromem, +Dziedzictwo starożytnej rodziny Horeszków; +Dziedzic zginął był w czasie krajowych zamieszków. +Dobra całe zniszczone sekwestrami rządu, +Bezładnością opieki, wyrokami sądu, +W cząstce spadły dalekim krewnym po kądzieli, +A resztę rozdzielono między wierzycieli. +Zamku żaden wziąć nie chciał, bo w szlacheckim stanie +Trudno było wyłożyć koszt na utrzymanie; +Lecz Hrabia, sąsiad bliski, gdy wyszedł z opieki, +Panicz bogaty, krewny Horeszków daleki, +Przyjechawszy z wojażu upodobał mury, +Tłumacząc, że gotyckiej są architektury; +Choć Sędzia z dokumentów przekonywał o tem, +Że architekt był majstrem z Wilna, nie zaś Gotem. +Dość, że Hrabia chciał zamku. Właśnie i Sędziemu +Przyszła nagle taż chętka, nie wiadomo czemu. +Zaczęli proces w ziemstwie, potem w głównym sądzie, +W senacie, znowu w ziemstwie i guberskim rządzie; +Wreszcie, po wielu kosztach i ukazach licznych, +Sprawa wróciła znowu do sądów granicznych. + + Słusznie Woźny powiadał, że w zamkowej sieni +Zmieści się i palestra, i goście proszeni. +Sień wielka jak refektarz, z wypukłym sklepieniem +Na filarach, podłoga wysłana kamieniem, +Ściany bez żadnych ozdób, ale mur chędogi; +Sterczały wkoło sarnie i jelenie rogi +Z napisami, gdzie, kiedy te łupy zdobyte; +Tuż myśliwców herbowne klejnoty wyryte, +I stoi wypisany każdy po imieniu; +Herb Horeszków, Półkozic, jaśniał na sklepieniu. + + Goście weszli w porządku i stanęli kołem. +Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem; +Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, +Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży. +Przy nim stał kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie. +Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie; +Mężczyznom dano wódkę; wtenczas wszyscy siedli, +I chołodziec litewski milcząc żwawo jedli. + + Pan Tadeusz, choć młodzik, ale prawem gościa +Wysoko siadł przy damach obok jegomościa; +Między nim i stryjaszkiem jedno pozostało +Puste miejsce, jak gdyby na kogoś czekało. +Stryj nieraz na to miejsce i na drzwi poglądał, +Jakby czyjegoś przyjścia był pewny i żądał. +I Tadeusz wzrok stryja ku drzwiom odprowadzał, +I z nim na miejscu pustym oczy swe osadzał. +Dziwna rzecz! miejsca wkoło są siedzeniem dziewic, +Na które mógłby spojrzeć bez wstydu królewic, +Wszystkie zacnie zrodzone, każda młoda, ładna: +Tadeusz tam pogląda, gdzie nie siedzi żadna. +To miejsce jest zagadką; młodź lubi zagadki; +Roztargniony, do swojej nadobnej sąsiadki +Ledwo słów kilka wyrzekł, do Podkomorzanki; +Nie zmienia jej talerzów, nie nalewa szklanki, +I panien nie zabawia przez rozmowy grzeczne, +Z których by wychowanie poznano stołeczne; +To jedno puste miejsce nęci go i mami, +Już nie puste, bo on je napełnił myślami. +Po tym miejscu biegało domysłów tysiące, +Jako po deszczu żabki na samotnej łące; +Śród nich jedna króluje postać, jak w pogodę +Lilia jezior skroń białą wznosząca nad wodę. + + Dano trzecią potrawę. Wtem pan Podkomorzy, +Wlawszy kropelkę wina w szklankę panny Róży, +A młodszej przysunąwszy z talerzem ogórki, +Rzekł: «Muszę ja wam służyć, moje panny córki, +Choć stary i niezgrabny». Zatem się rzuciło +Kilku młodych od stołu i pannom służyło. +Sędzia, z boku rzuciwszy wzrok na Tadeusza +I poprawiwszy nieco wylotów kontusza, +Nalał węgrzyna i rzekł: «Dziś, nowym zwyczajem, +My na naukę młodzież do stolicy dajem; +I nie przeczym, że nasi synowie i wnuki +Mają od starych więcej książkowej nauki; +Ale co dzień postrzegam, jak młodź cierpi na tem, +Że nie ma szkół uczących żyć z ludźmi i światem. +Dawniej na dwory pańskie jachał szlachcic młody; +Ja sam lat dziesięć byłem dworskim Wojewody, +Ojca Podkomorzego, mościwego pana +(Mówiąc, Podkomorzemu ścisnął za kolana); +On mnie radą do usług publicznych sposobił, +Z opieki nie wypuścił, aż człowiekiem zrobił. +W mym domu wiecznie będzie jego pamięć droga, +Co dzień za duszę jego proszę Pana Boga. +Jeślim tyle na jego nie korzystał dworze +Jak drudzy, i wróciwszy w domu ziemię orzę, +Gdy inni, więcej godni Wojewody względów, +Doszli potem najwyższych krajowych urzędów, +Przynajmniej tom skorzystał, że mi w moim domu +Nikt nigdy nie zarzuci, bym uchybił komu +W uczciwości, w grzeczności; a powiem to śmiało, +Grzeczność nie jest nauką łatwą ani małą. +Niełatwą, bo nie na tym kończy się, jak nogą +Zręcznie wierzgnąć, z uśmiechem witać lada kogo; +Bo taka grzeczność modna, zda mi się kupiecka, +Ale nie staropolska, ani też szlachecka. +Grzeczność wszystkim należy, lecz każdemu inna; +Bo nie jest bez grzeczności i miłość dziecinna, +I wzgląd męża dla żony przy ludziach, i pana +Dla sług swoich, a w każdej jest pewna odmiana. +Trzeba się długo uczyć, ażeby nie zbłądzić +I każdemu powinną uczciwość wyrządzić. +I starzy się uczyli; u panów rozmowa, +Była to historyja żyjąca krajowa, +A między szlachtą dzieje domowe powiatu. +Dawano przez to poznać szlachcicowi bratu, +Że wszyscy o nim wiedzą, lekce go nie ważą; +Więc szlachcic obyczaje swe trzymał pod strażą. +Dziś człowieka nie pytaj: co zacz? kto go rodzi? +Z kim on żył? co porabiał? Każdy gdzie chce wchodzi, +Byle nie szpieg rządowy i byle nie w nędzy. +Jak ów Wespazyjanus nie wąchał pieniędzy +I nie chciał wiedzieć, skąd są, z jakich rąk i krajów, +Tak nie chcą znać człowieka rodu, obyczajów! +Dość, że ważny i że się stempel na nim widzi, +Więc szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi». + + To mówiąc, Sędzia gości obejrzał porządkiem; +Bo choć zawsze i płynnie mówił, i z rozsądkiem, +Wiedział, że niecierpliwa młodzież teraźniejsza, +Że ją nudzi rzecz długa, choć najwymowniejsza. +Ale wszyscy słuchali w milczeniu głębokiem. +Sędzia Podkomorzego zdał się radzić okiem; +Podkomorzy pochwałą rzeczy nie przerywał, +Ale częstym skinieniem głowy potakiwał. +Sędzia milczał, on jeszcze skinieniem przyzwalał; +Więc Sędzia jego puchar i swój kielich nalał, +I dalej mówił: «Grzeczność nie jest rzeczą małą: +Kiedy się człowiek uczy ważyć, jak przystało, +Drugich wiek, urodzenie, cnoty, obyczaje, +Wtenczas i swoją ważność zarazem poznaje: +Jak na szalach, żebyśmy nasz ciężar poznali, +Musim kogoś posadzić na przeciwnej szali. +Zaś godna jest waszmościów uwagi osobnej +Grzeczność, którą powinna młodź dla płci nadobnej; +Zwłaszcza gdy zacność domu, fortuny szczodroty +Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty. +Stąd droga do afektów i stąd się kojarzy +Wspaniały domów sojusz. Tak myślili starzy. +A zatem…» Tu Pan Sędzia nagłym zwrotem głowy +Skinął na Tadeusza, rzucił wzrok surowy: +Znać było, że przychodził już do wniosków mowy. + + Wtem brząknął w tabakierę złotą Podkomorzy, +I rzekł: «Mój Sędzio, dawniej było jeszcze gorzéj! +Teraz, nie wiem, czy moda i nas starych zmienia, +Czy młodzież lepsza, ale widzę mniej zgorszenia. +Ach, ja pamiętam czasy, kiedy do ojczyzny, +Pierwszy raz zawitała moda francuszczyzny! +Gdy raptem paniczyki młode z cudzych krajów +Wtargnęli do nas hordą gorszą od Nogajów, +Prześladując w ojczyźnie Boga, przodków wiarę, +Prawa i obyczaje, nawet suknie stare. +Żałośnie było widzieć wyżółkłych młokosów, +Gadających przez nosy, a często bez nosów, +Opatrzonych w broszurki i w różne gazety, +Głoszących nowe wiary, prawa, toalety. +Miała nad umysłami wielką moc ta tłuszcza; +Bo Pan Bóg, kiedy karę na naród przypuszcza, +Odbiera naprzód rozum od obywateli. +I tak, mędrsi fircykom oprzeć się nie śmieli, +I zląkł ich się jak dżumy jakiej cały naród, +Bo już sam wewnątrz siebie czuł choroby zaród. +Krzyczano na modnisiów, a brano z nich wzory; +Zmieniano wiarę, mowę, prawa i ubiory. +Była to maszkarada, zapustna swawola, +Po której miał przyjść wkrótce wielki post — niewola! + + Pamiętam, chociaż byłem wtenczas małe dziecię, +Kiedy do ojca mego, w Oszmiańskim powiecie, +Przyjechał pan Podczaszyc na francuskim wózku, +Pierwszy człowiek, co w Litwie chodził po francusku. +Biegali wszyscy za nim, jakby za rarogiem, +Zazdroszczono domowi, przed którego progiem +Stanęła Podczaszyca dwukolna dryndulka, +Która się po francusku zwała karyjulka: +Zamiast lokajów, w kielni siedziały dwa pieski, +A na kozłach Niemczysko chude na kształt deski; +Nogi miał długie, cienkie jak od chmielu tyki, +W pończochach, ze srebrnymi klamrami trzewiki, +Peruka z harbajtelem zawiązanym w miechu. +Starzy na on ekwipaż parskali ze śmiechu, +A chłopi żegnali się, mówiąc: że po świecie +Jeździ wenecki diabeł w niemieckiej karecie. +Sam Podczaszyc jaki był, opisywać długo; +Dosyć, że się nam zdawał małpą lub papugą +W wielkiej peruce, którą do złotego runa +On lubił porównywać, a my do kołtuna. +Jeśli kto i czuł wtenczas, że polskie ubranie +Piękniejsze jest niż obcej mody małpowanie, +Milczał; bo by krzyczała młodzież, że przeszkadza +Kulturze, że tamuje progresy, że zdradza! +Taka była przesądów owoczesnych władza! + + Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować, +Cywilizować będzie i konstytuować; +Ogłosił nam, że jacyś Francuzi wymówni +Zrobili wynalazek: iż ludzie są równi… +Choć o tym dawno w Pańskim pisano Zakonie, +I każdy ksiądz toż samo gada na ambonie. +Nauka dawną była, szło o jej pełnienie! +Lecz wtenczas panowało takie oślepienie, +Że nie wierzono rzeczom najdawniejszym w świecie, +Jeśli ich nie czytano w francuskiej gazecie. +Podczaszyc, mimo równość, wziął tytuł markiża; +Wiadomo, że tytuły przychodzą z Paryża, +A natenczas tam w modzie był tytuł markiża. +Jakoż, kiedy się moda odmieniła z laty, +Tenże sam markiż przybrał tytuł demokraty; +Wreszcie z odmienną modą, pod Napoleonem, +Demokrata przyjechał z Paryża baronem; +Gdyby żył dłużej, może nową alternatą, +Z barona przechrzciłby się kiedyś demokratą. +Bo Paryż częstą mody odmianą się chlubi; +A co Francuz wymyśli, to Polak polubi. + + Chwała Bogu, że teraz, jeśli nasza młodzież +Wyjeżdża za granicę, to już nie po odzież, +Nie szukać prawodawstwa w drukarskich kramarniach +Lub wymowy uczyć się w paryskich kawiarniach. +Bo teraz Napoleon, człek mądry a prędki, +Nie daje czasu szukać mody i gawędki. +Teraz grzmi oręż, a nam starym serca rosną, +Że znowu o Polakach tak na świecie głośno; +Jest sława, a więc będzie i Rzeczpospolita! +Zawżdy z wawrzynów drzewo wolności wykwita. +Tylko smutno, że nam, ach, tak się lata wleką +W nieczynności! a oni tak zawsze daleko! +Tak długo czekać! nawet tak rzadka nowina — +Ojcze Robaku (ciszej rzekł do bernardyna), +Słyszałem, żeś zza Niemna odebrał wiadomość; +Może też co o naszym wojsku wie Jegomość?» +— «Nic a nic» odpowiedział Robak obojętnie, +(Widać było, że słuchał rozmowy niechętnie) +«Mnie polityka nudzi; jeżeli z Warszawy +Mam list, to rzecz zakonna, to są nasze sprawy +Bernardyńskie: cóż o tym gadać u wieczerzy; +Są tu świeccy, do których nic to nie należy». + + Tak mówiąc, spojrzał zyzem, gdzie śród biesiadników +Siedział gość, Moskal; był to pan kapitan Ryków, +Stary żołnierz, stał w bliskiej wiosce na kwaterze, +Pan Sędzia go przez grzeczność prosił na wieczerzę. +Ryków jadł smaczno, mało wdawał się w rozmowę, +Lecz na wzmiankę Warszawy, rzekł podniósłszy głowę: +«Pan Podkomorzy! Oj wy! Pan zawsze ciekawy +O Bonaparta, zawsze wam tam do Warszawy! +He! Ojczyzna! Ja nie szpieg, a po polsku umiem, — +Ojczyzna! ja to czuję wszystko, ja rozumiem! +Wy Polaki, ja Ruski: teraz się nie bijem, +Jest armistycjum, to my razem jemy, pijem. +Często na awanpostach nasz z Francuzem gada, +Pije wódkę; jak krzykną ura! — kanonada. +Ruskie przysłowie: z kim się biję, tego lubię; +Gładź drużkę jak po duszy, a bij jak po szubie. +Ja mówię, będzie wojna u nas. Do Majora +Płuta, adiutant sztabu przyjechał zawczora: +Gotować się do marszu! Pójdziem, czy pod Turka, +Czy na Francuza; oj ten Bonapart figurka! +Bez Suwarowa to on może nas wytuza. +U nas w pułku gadano, jak szli na Francuza, +Że Bonapart czarował: no, tak i Suwarów +Czarował; tak były czary przeciw czarów. +Raz w bitwie, gdzie podział się? szukać Bonaparta,— +A on zmienił się w lisa, tak Suwarów w charta; +Tak Bonaparte znowu w kota się przerzuca, +Dalej drzeć pazurami, a Suwarów w kuca. +Obaczcież, co się stało w końcu z Bonapartą…» +Tu Ryków przerwał i jadł; wtem, z potrawą czwartą +Wszedł służący i raptem boczne drzwi otwarto. + + Weszła nowa osoba przystojna i młoda. +Jej zjawienie się nagłe, jej wzrost i uroda, +Jej ubiór zwrócił oczy; wszyscy ją witali, +Prócz Tadeusza widać, że ją wszyscy znali. +Kibić miała wysmukłą, kształtną, pierś powabną, +Suknię materyjalną, różową, jedwabną, +Gors wycięty, kołnierzyk z koronek, rękawki +Krótkie; w ręku kręciła wachlarz dla zabawki +(Bo nie było gorąco); wachlarz pozłocisty +Powiewając rozlewał deszcz iskier rzęsisty; +Głowa do włosów, włosy pozwijane w kręgi, +W pukle, i przeplatane różowymi wstęgi, +Pośród nich brylant, niby zakryty od oczu, +Świecił się jako gwiazda w komety warkoczu: +Słowem, ubiór galowy; szeptali niejedni, +Że zbyt wykwintny na wieś i na dzień powszedni. +Nóżek, choć suknia krótka, oko nie zobaczy, +Bo biegła bardzo szybko, suwała się raczéj +Jako osóbki, które na trzykrólskie święta +Przesuwają w jasełkach ukryte chłopięta. +Biegła i wszystkich lekkim witając ukłonem, +Chciała usieść na miejscu sobie zostawionem: +Trudno było; bo krzeseł dla gości nie stało, +Na czterech ławach cztery ich rzędy siedziało: +Trzeba było rzęd ruszyć lub ławę przeskoczyć; +Zręcznie między dwie ławy umiała się wtłoczyć, +A potem, między rzędem siedzących i stołem, +Jak bilardowa kula toczyła się kołem. +W biegu dotknęła blisko naszego młodziana; +Uczepiwszy falbaną o czyjeś kolana, +Pośliznęła się nieco i w tym roztargnieniu +Na pana Tadeusza wsparła się ramieniu. +Przeprosiwszy go grzecznie, na miejscu swym siadła +Pomiędzy nim i stryjem, ale nic nie jadła; +Tylko się wachlowała, to wachlarza trzonek +Kręciła, to kołnierzyk z brabanckich koronek +Poprawiała, to lekkim dotknięciem się ręki +Muskała włosów pukle i wstąg jasnych pęki. + + Ta przerwa rozmów trwała już minut ze cztery. +Tymczasem, w końcu stoła, naprzód ciche szmery, +A potem się zaczęły wpół głośne rozmowy; +Mężczyźni rozsądzali swe dzisiejsze łowy. +Asesora z Rejentem wzmogła się uparta +Coraz głośniejsza kłótnia o kusego charta, +Którego posiadaniem pan Rejent się szczycił +I utrzymywał, że on zająca pochwycił; +Asesor zaś dowodził na złość Rejentowi, +Że ta chwała należy chartu Sokołowi. +Pytano zdania innych; więc wszyscy dokoła +Brali stronę Kusego albo też Sokoła, +Ci jak znawcy, ci znowu jak naoczne świadki. +Sędzia na drugim końcu do nowej sąsiadki +Rzekł półgłosem: «Przepraszam, musieliśmy siadać, +Nie podobna wieczerzy na później odkładać: +Goście głodni, chodzili daleko na pole; +Myśliłem, że dziś z nami nie będziesz przy stole». +To rzekłszy, z Podkomorzym przy pełnym kielichu +O politycznych sprawach rozmawiał po cichu. + + Gdy tak były zajęte stołu strony obie, +Tadeusz przyglądał się nieznanej osobie. +Przypomniał, że za pierwszym na miejsce wejrzeniem +Odgadnął zaraz, czyim miało być siedzeniem. +Rumienił się, serce mu biło nadzwyczajnie: +Więc rozwiązane widział swych domysłów tajnie! +Więc było przeznaczono, by przy jego boku +Usiadła owa piękność widziana w pomroku! +Wprawdzie zdała się teraz wzrostem dorodniejsza, +Bo ubrana, a ubiór powiększa i zmniejsza. +I włos u tamtej widział krótki, jasnozłoty, +A u tej krucze długie zwijały się sploty? +Kolor musiał pochodzić od słońca promieni, +Którymi przy zachodzie wszystko się czerwieni. +Twarzy wówczas nie dostrzegł, nazbyt rychło znikła; +Ale myśl twarz nadobną odgadywać zwykła: +Myślił, że pewnie miała czarniutkie oczęta, +Białą twarz, usta kraśne jak wiśnie bliźnięta; +U tej znalazł podobne oczy, usta, lica. +W wieku może by była największa różnica: +Ogrodniczka dziewczynką zdawała się małą, +A pani ta niewiastą już w latach dojrzałą; +Lecz młodzież o piękności metrykę nie pyta, +Bo młodzieńcowi młodą jest każda kobiéta, +Chłopcowi każda piękność zda się rówiennicą, +A niewinnemu każda kochanka dziewicą. + + Tadeusz, chociaż liczył lat blisko dwadzieście, +I od dzieciństwa mieszkał w Wilnie, wielkim mieście, +Miał za dozorcę księdza, który go pilnował +I w dawnej surowości prawidłach wychował. +Tadeusz zatem przywiózł w strony swe rodzinne +Duszę czystą, myśl żywą i serce niewinne, +Ale razem niemałą chętkę do swawoli. +Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli +Używać na wsi długo wzbronionej swobody; +Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody, +A w spadku po rodzicach wziął czerstwość i zdrowie. +Nazywał się Soplica: wszyscy Soplicowie +Są, jak wiadomo, krzepcy, otyli i silni, +Do żołnierki jedyni, w naukach mniej pilni. + + Tadeusz się od przodków swoich nie odrodził: +Dobrze na koniu jeździł, pieszo dzielnie chodził, +Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił, +Choć stryj na wychowanie niczego nie skąpił; +On wolał z flinty strzelać albo szablą robić. +Wiedział, że go myślano do wojska sposobić, +Że ojciec w testamencie wyrzekł taką wolę; +Ustawicznie do bębna tęsknił, siedząc w szkole. +Ale stryj nagle pierwsze zamiary odmienił, +Kazał, aby przyjechał i aby się żenił +I objął gospodarstwo; przyrzekł na początek +Dać małą wieś, a potem cały swój majątek. + + Te wszystkie Tadeusza cnoty i zalety +Ściągnęły wzrok sąsiadki, uważnej kobiety. +Zmierzyła jego postać kształtną i wysoką, +Jego ramiona silne, jego pierś szeroką, +I w twarz spojrzała, z której wytryskał rumieniec, +Ilekroć z jej oczyma spotkał się młodzieniec: +Bo z pierwszej lękliwości całkiem już ochłonął, +I patrzył wzrokiem śmiałym, w którym ogień płonął. +Również patrzyła ona: i cztery źrenice +Gorzały przeciw sobie jak roratne świéce. + + Pierwsza z nim po francusku zaczęła rozmowę. +Wracał z miasta, ze szkoły: więc o książki nowe, +O autorów pytała Tadeusza zdania +I ze zdań wyciągała na nowo pytania. +Cóż, gdy potem zaczęła mówić o malarstwie, +O muzyce, o tańcach, nawet o rzeźbiarstwie, +Dowiodła, że zna równie pędzel, nuty, druki; +Aż osłupiał Tadeusz na tyle nauki! +Lękał się, by nie został pośmiewiska celem, +I jąkał się jak żaczek przed nauczycielem. +Szczęściem, że nauczyciel ładny i niesrogi; +Odgadnęła sąsiadka powód jego trwogi, +Wszczęła rzecz o mniej trudnych i mądrych przedmiotach, +O wiejskiego pożycia nudach i kłopotach, +I jak bawić się trzeba, i jak czas podzielić, +By życie uprzyjemnić i wieś rozweselić. +Tadeusz odpowiadał śmielej, szła rzecz daléj, +W pół godziny już byli z sobą poufali; +Zaczęli nawet małe żarciki i sprzeczki. +W końcu, stawiła przed nim trzy z chleba gałeczki. +Trzy osoby na wybór; wziął najbliższą sobie; +Podkomorzanki na to zmarszczyły się obie, +Sąsiadka zaśmiała się, lecz nie powiedziała +Kogo owa szczęśliwsza gałka oznaczała. + + Inaczej bawiono się w drugim końcu stoła; +Bo tam, wzmogłszy się nagle, stronnicy Sokoła +Na partyję Kusego bez litości wsiedli. +Spór był wielki, już potraw ostatnich nie jedli; +Stojąc i pijąc obie kłóciły się strony, +A najstraszniej pan Rejent był zacietrzewiony: +Jak raz zaczął, bez przerwy rzecz swoją tokował, +I gestami ją bardzo dobitnie malował. +(Był dawniej adwokatem pan Rejent Bolesta, +Zwano go kaznodzieją, że zbyt lubił gesta). +Teraz ręce przy boku miał, w tył wygiął łokcie, +Spod ramion wytknął palce i długie paznokcie, +Przedstawiając dwa smycze chartów tym obrazem: +Właśnie rzecz kończył. «Wyczha! puściliśmy razem +Ja i Asesor, razem, jakoby dwa kurki +Jednym palcem spuszczone u jednej dwururki; +Wyczha! poszli, a zając jak struna, smyk w pole, +Psy tuż (to mówiąc, ręce ciągnął wzdłuż po stole +I palcami ruch chartów przedziwnie udawał) +Psy tuż, i hec od lasu odsadzili kawał; +Sokół smyk naprzód; rączy pies, lecz zagorzalec, +Wysadził się przed Kusym, o tyle, o palec: +Wiedziałem, że spudłuje. Szarak, gracz nie lada, +Czchał niby prosto w pole, za nim psów gromada; +Gracz szarak! Skoro poczuł wszystkie charty w kupie +Pstręk na prawo, koziołka, z nim w prawo psy głupie, +A on znowu fajt w lewo, jak wytnie dwa susy, +Psy za nim fajt na lewo: on w las, a mój Kusy +Cap!» Tak krzycząc, pan Rejent na stół pochylony, +Z palcami swymi zabiegł aż do drugiej strony, +I «cap!» Tadeuszowi wrzasnął tuż nad uchem: +Tadeusz i sąsiadka, tym głosu wybuchem +Znienacka przestraszeni właśnie w pół rozmowy, +Odstrychnęli od siebie mimowolnie głowy, +Jako wierzchołki drzewa powiązane społem +Gdy je wicher rozerwie; i ręce pod stołem +Blisko siebie leżące wstecz nagle uciekły, +I dwie twarze w jeden się rumieniec oblekły. + + Tadeusz, by nie zdradzić swego roztargnienia: +«Prawda — rzekł — mój Rejencie, prawda bez wątpienia, +Kusy piękny chart z kształtu, jeśli równie chwytny…» +«Chwytny? — krzyknął pan Rejent — mój pies faworytny +Żeby nie miał być chwytny?…» Więc Tadeusz znowu +Cieszył się, że tak piękny pies nie ma narowu, +Żałował, że go tylko widział idąc z lasu, +I że przymiotów jego poznać nie miał czasu. + + Na to zadrżał Asesor, puścił z rąk kieliszek, +Utopił w Tadeusza wzrok jak bazyliszek. +Asesor mniej krzykliwy i mniej był ruchawy +Od Rejenta, szczuplejszy i mały z postawy, +Lecz straszny na reducie, balu i sejmiku, +Bo powiadano o nim: ma żądło w języku; +Tak dowcipne żarciki umiał komponować, +Iżby je w kalendarzu można wydrukować, +Wszystkie złośliwe, ostre. Dawniej człek dostatni, +Schedę ojca swojego i majątek bratni +Wszystko strwonił na wielkim figurując świecie; +Teraz wszedł w służbę rządu, by znaczyć w powiecie. +Lubił bardzo myślistwo, już to dla zabawy, +Już to że odgłos trąbki i widok obławy +Przypominał mu jego lata młodociane, +Kiedy miał strzelców licznych i psy zawołane: +Teraz mu z całej psiarni dwa charty zostały, +I jeszcze z tych jednemu chciano przeczyć chwały! +Więc zbliżył się i z wolna gładząc faworyty +Rzekł z uśmiechem, a był to uśmiech jadowity: +«Chart bez ogona jest jak szlachcic bez urzędu, +Ogon też znacznie chartom pomaga do pędu: +A pan kusość uważasz za dowód dobroci? +Zresztą zdać się możemy na sąd pańskiej cioci. +Choć pani Telimena mieszkała w stolicy +I bawi się niedawno w naszej okolicy, +Lepiej zna się na łowach niż myśliwi młodzi: +Tak to nauka sama z latami przychodzi». + + Tadeusz, na którego niespodzianie spadał +Grom taki, wstał zmieszany, chwilę nic nie gadał, +Lecz patrzał na rywala coraz straszniej, srożej… +Wtem, wielkim szczęściem, dwakroć kichnął Podkomorzy +«Wiwat!» krzyknęli wszyscy; on się wszystkim skłonił +I z wolna w tabakierę palcami zadzwonił. +Tabakiera ze złota, z brylantów oprawa, +A w środku jej był portret króla Stanisława. +Ojcu Podkomorzego sam król ją darował, +Po ojcu Podkomorzy godnie ją piastował; +Gdy w nią dzwonił, znak dawał, że miał głos zabierać. +Umilkli wszyscy i ust nie śmieli otwierać. +On rzekł: «Wielmożni szlachta bracia dobrodzieje, +Forum myśliwskim tylko są łąki i knieje; +Więc ja w domu podobnych spraw nie decyduję, +I posiedzenie nasze na jutro solwuję, +I dalszych replik stronom dzisiaj nie dozwolę. +Woźny! odwołaj sprawę, na jutro na pole. +Jutro i Hrabia z całym myślistwem tu zjedzie, +I waszeć z nami ruszysz, Sędzio mój sąsiedzie, +I pani Telimena, i panny, i panie, +Słowem, zrobim na urząd wielkie polowanie; +I Wojski towarzystwa nam też nie odmówi». +To mówiąc, tabakierę podawał starcowi. + + Wojski na ostrym końcu śród myśliwych siedział, +Słuchał zmrużywszy oczy, słowa nie powiedział, +Choć młodzież nieraz jego zasięgała zdania, +Bo nikt lepiej nad niego nie znał polowania. +On milczał, szczyptę wziętą z tabakiery ważył +W palcach i długo dumał, nim ją w końcu zażył; +Kichnął, aż cała izba rozległa się echem, +I potrząsając głową, rzekł z gorzkim uśmiechem: +«O, jak mnie to starego i smuci, i dziwi! +Cóż by to o tym starzy mówili myśliwi, +Widząc że w tylu szlachty, w tylu panów gronie, +Mają sądzić się spory o charcim ogonie? +Cóż by rzekł na to stary Rejtan, gdyby ożył? +Wróciłby do Lachowicz i w grób się położył! +Co by rzekł wojewoda Niesiołowski stary, +Który ma dotąd pierwsze na świecie ogary, +I dwiestu strzelców trzyma obyczajem pańskim, +I ma sto wozów sieci w zamku Worończańskim, +A od tylu lat siedzi jak mnich na swym dworze, +Nikt go na polowanie uprosić nie może, +Białopiotrowiczowi samemu odmówił! +Bo cóż by on na waszych polowaniach łowił? +Piękna byłaby sława, ażeby pan taki +Wedle dzisiejszej mody jeździł na szaraki! +Za moich, panie, czasów, w języku strzeleckim, +Dzik, niedźwiedź, łoś, wilk, zwany był zwierzem szlacheckim +A zwierzę niemające kłów, rogów, pazurów, +Zostawiano dla płatnych sług i dworskich ciurów; +Żaden pan nigdy przyjąć nie chciałby do ręki +Strzelby, którą zhańbiono sypiąc w nią śrut cienki! +Trzymano wprawdzie chartów: bo z łowów wracając, +Trafia się, że spod konia mknie się biedak zając: +Puszczano wtenczas za nim dla zabawki smycze +I na konikach małe goniły panicze +Przed oczyma rodziców, którzy te pogonie +Ledwie raczyli widzieć, cóż kłócić się o nie! +Więc niech jaśnie wielmożny Podkomorzy raczy +Odwołać swe rozkazy i niech mi wybaczy, +Że nie mogę na takie jechać polowanie, +I nigdy na nim noga moja nie postanie! +Nazywam się Hreczecha, a od króla Lecha, +Żaden za zającami nie jeździł Hreczecha». + + Tu śmiech młodzieży mowę Wojskiego zagłuszył. +Wstano od stołu, pierwszy Podkomorzy ruszył, +Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, +Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży; +Za nim szedł kwestarz, Sędzia tuż przy bernardynie. +Sędzia u progu rękę dał Podkomorzynie, +Tadeusz Telimenie, Asesor Krajczance, +A pan Rejent na końcu Wojskiej Hreczeszance. + + Tadeusz z kilku gośćmi poszedł do stodoły, +A czuł się pomieszany, zły i niewesoły. +Rozbierał myślą wszystkie dzisiejsze wypadki: +Spotkanie się, wieczerzę przy boku sąsiadki; +A szczególniej mu słowo «ciocia» koło ucha +Brzęczało ciągle jako naprzykrzona mucha. +Pragnąłby u Woźnego lepiej się wypytać +O pani Telimenie, lecz go nie mógł schwytać; +Wojskiego też nie widział, bo zaraz z wieczerzy +Wszyscy poszli za gośćmi, jak sługom należy, +Urządzając we dworze izby do spoczynku. +Starsi i damy spały we dworskim budynku; +Młodzież Tadeuszowi prowadzić kazano, +W zastępstwie gospodarza, w stodołę na siano. + + W pół godziny tak było głucho w całym dworze +jako po zadzwonieniu na pacierz w klasztorze; +Ciszę przerywał tylko głos nocnego stróża. +Usnęli wszyscy. Sędzia sam oczu nie zmruża; +Jako wódz gospodarstwa obmyśla wyprawę +W pole i w domu przyszłą urządza zabawę. +Dał rozkaz ekonomom, wójtom i gumiennym, +Pisarzom, ochmistrzyni, strzelcom i stajennym +I musiał wszystkie dzienne rachunki przezierać. +Nareszcie rzekł Woźnemu, że się chce rozbierać. +Woźny pas mu odwiązał, pas słucki, pas lity, +Przy którym świecą gęste kutasy jak kity, +Z jednej strony złotogłów w purpurowe kwiaty, +Na wywrót jedwab czarny posrebrzany w kraty; +Pas taki można równie kłaść na strony obie, +Złotą na dzień galowy, a czarną w żałobie. +Sam Woźny umiał pas ten odwiązywać, składać; +Właśnie tym się zatrudniał i kończył tak gadać: + + «Cóż złego, że przeniosłem stoły do zamczyska? +Nikt na tym nic nie stracił, a pan może zyska. +Bo przecież o ten zamek dziś toczy się sprawa. +My od dzisiaj do zamku nabyliśmy prawa +I mimo całą strony przeciwnej zajadłość +Dowiodę, że zamczysko wzięliśmy w posiadłość. +Wszakże kto gości prosi w zamek na wieczerzę, +Dowodzi, że posiadłość tam ma albo bierze; +Nawet strony przeciwne weźmiemy na świadki: +Pamiętam za mych czasów podobne wypadki». + + Już Sędzia spał. Więc Woźny cicho wszedł do sieni, +Siadł przy świecy i dobył książeczkę z kieszeni, +Która mu jak Ołtarzyk Złoty zawsze służy, +Której nigdy nie rzuca w domu i w podróży. +Była to trybunalska wokanda: tam rzędem +Stały spisane sprawy, które przed urzędem +Woźny sam głosem swoim przed laty wywołał, +Albo o których później dowiedzieć się zdołał. +Prostym ludziom wokanda zda się imion spisem; +Woźnemu jest obrazów wspaniałych zarysem. +Czytał więc i rozmyślał: Ogiński z Wizgirdem, +Dominikanie z Rymszą, Rymsza z Wysogirdem, +Radziwił z Wereszczaką, Giedroić z Rdułtowskim, +Obuchowicz z kahałem, Juraha z Piotrowskim, +Maleski z Mickiewiczem, a na koniec Hrabia +Z Soplicą; i czytając, z tych imion wywabia +Pamięć spraw wielkich, wszystkie procesu wypadki, +I stają mu przed oczy sąd, strony i świadki; +I ogląda sam siebie, jak w żupanie białym, +W granatowym kontuszu stał przed trybunałem, +Jedna ręka na szabli, a druga do stoła, +Przywoławszy dwie strony, «Uciszcie się!» woła. +Marząc i kończąc pacierz wieczorny, pomału +Usnął ostatni w Litwie woźny trybunału. + + Takie były zabawy, spory w one lata +Śród cichej wsi litewskiej, kiedy reszta świata +We łzach i krwi tonęła; gdy ów mąż, bóg wojny, +Otoczon chmurą pułków, tysiącem dział zbrojny, +Wprzągłszy w swój rydwan orły złote obok srebrnych, +Od puszcz Libijskich łatał do Alpów podniebnych, +Ciskając grom po gromie, w Piramidy, w Tabor, +W Marengo, w Ulm, w Austerlitz. Zwycięstwo i Zabor +Biegły przed nim i za nim. Sława czynów tylu, +Brzemienna imionami rycerzy, od Nilu +Szła hucząc ku północy, aż u Niemna brzegów +Odbiła się, jak od skał, od Moskwy szeregów, +Które broniły Litwę murami żelaza +Przed wieścią dla Rosyi straszną jak zaraza. + + Przecież nieraz nowina niby kamień z nieba +Spadała w Litwę. Nieraz dziad żebrzący chleba, +Bez ręki lub bez nogi, przyjąwszy jałmużnę, +Stanął i oczy wkoło obracał ostróżne. +Gdy nie widział we dworze rosyjskich żołnierzy +Ani jarmułek, ani czerwonych kołnierzy, +Wtenczas kim był, wyznawał: był legijonistą, +Przynosi kości stare na ziemię ojczystą, +Której już bronić nie mógł… Jak go wtenczas cała +Rodzina pańska, jak go czeladka ściskała, +Zanosząc się od płaczu! On za stołem siadał +I dziwniejsze od baśni historyje gadał. +On opowiadał, jako jenerał Dąbrowski, +Z ziemi włoskiej stara się przyciągnąć do Polski, +Jak on rodaków zbiera na lombardzkim polu; +Jak Kniaziewicz rozkazy daje z Kapitolu +I zwycięzca, wydartych potomkom cezarów +Rzucił w oczy Francuzów sto krwawych sztandarów, +Jak Jabłonowski zabiegł, aż kędy pieprz rośnie, +Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie +Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju +Tam wódz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju. + + Mowy starca krążyły we wsi po kryjomu; +Chłopiec, co je posłyszał, znikał nagle z domu, +Lasami i bagnami skradał się tajemnie, +Ścigany od Moskali, skakał kryć się w Niemnie +I nurkiem płynął na brzeg Księstwa Warszawskiego, +Gdzie usłyszał głos miły: «Witaj nam kolego!» +Lecz nim odszedł, wyskoczył na wzgórek z kamienia +I Moskalom przez Niemen rzekł: «Do zobaczenia!» +Tak przekradł się Gorecki, Pac i Obuchowicz, +Piotrowski, Obolewski, Rożycki, Janowicz, +Mierzejewscy, Brochocki i Bernatowicze, +Kupść, Gedymin i inni, których nie policzę: +Opuszczali rodziców i ziemię kochaną, +I dobra, które na skarb carski zabierano. + + Czasem do Litwy kwestarz z obcego klasztoru +Przyszedł, i kiedy bliżej poznał panów dworu, +Gazetę im pokazał, wyprutą z szkaplerza. +Tam stała wypisana i liczba żołnierza, +I nazwisko każdego wodza legijonu, +I każdego z nich opis zwycięstwa lub zgonu. +Po wielu latach pierwszy raz miała rodzina +Wieść o życiu, o chwale i o śmierci syna; +Brał dom żałobę, ale powiedzieć nie śmiano +Po kim była żałoba, tylko zgadywano +W okolicy; i tylko cichy smutek panów, +Lub cicha radość, była gazetą ziemianów. + + Takim kwestarzem tajnym był Robak podobno: +Często on z panem Sędzią rozmawiał osobno; +Po tych rozmowach zawsze jakowaś nowina +Rozeszła się w sąsiedztwie. Postać bernardyna +Wydawała, że mnich ten nie zawsze w kapturze +Chodził i nie w klasztornym zestarzał się murze. +Miał on nad prawym uchem, nieco wyżej skroni, +Bliznę, wyciętej skóry na szerokość dłoni, +I w brodzie ślad niedawny lancy lub postrzału; +Ran tych nie dostał pewnie przy czytaniu mszału. +Ale nie tylko groźne wejrzenie i blizny, +Lecz sam ruch i głos jego miał coś żołnierszczyzny. + + Przy mszy, gdy z wzniesionymi zwracał się rękami +Od ołtarza do ludu, by mówić: «Pan z wami», +To nieraz tak się zręcznie skręcił jednym razem, +Jakby prawo w tył robił za wodza rozkazem, +I słowa liturgii takim wyrzekł tonem +Do ludu, jak oficer stojąc przed szwadronem: +Postrzegali to chłopcy służący mu do mszy. +Spraw także politycznych był Robak świadomszy, +Niźli żywotów świętych; a jeżdżąc po kweście, +Często zastanawiał się w powiatowym mieście. +Miał pełno interesów: to listy odbierał, +Których nigdy przy obcych ludziach nie otwierał, +To wysyłał posłańców, ale gdzie i po co +Nie powiadał; częstokroć wymykał się nocą +Do dworów pańskich, z szlachtą ustawicznie szeptał, +I okoliczne wioski dokoła wydeptał, +I w karczmach z wieśniakami rozprawiał niemało, +A zawsze o tym, co się w cudzych krajach działo. +Teraz Sędziego, który już spał od godziny, +Przychodzi budzić; pewnie ma jakieś nowiny. + + +Księga druga +Zamek + +Kto z nas tych lat nie pomni, gdy, młode pacholę, +Ze strzelbą na ramieniu świszcząc szedł na pole, +Gdzie żaden wał, płot żaden nogi nie utrudza, +Gdzie, przestępując miedzę, nie poznasz, że cudza! +Bo na Litwie myśliwiec jak okręt na morzu, +Gdzie chcesz, jaką chcesz drogą, buja po przestworzu: +Czyli jak prorok patrzy w niebo, gdzie w obłoku +Wiele jest znaków widnych strzeleckiemu oku; +Czy jak czarownik gada z ziemią, która, głucha +Dla mieszczan, mnóstwem głosów szepce mu do ucha. + +Tam derkacz wrzasnął z łąki, szukać go daremnie, +Bo on szybuje w trawie jako szczupak w Niemnie; +Tam ozwał się nad głową ranny wiosny dzwonek, +Również głęboko w niebie schowany skowronek; +Ówdzie orzeł szerokim skrzydłem przez obszary +Zaszumiał, strasząc wróble, jak kometa cary; +Zaś jastrząb, pod jasnymi wiszący błękity, +Trzepie skrzydłem jak motyl na szpilce przybity, +Aż ujrzawszy wśród łąki ptaka lub zająca, +Runie nań z góry jako gwiazda spadająca. + + Kiedyż nam Pan Bóg wrócić z wędrówki dozwoli, +I znowu dom zamieszkać na ojczystej roli, +I służyć w jeździe, która wojuje szaraki, +Albo w piechocie, która nosi broń na ptaki, +Nie znać innych prócz kosy i sierpa rynsztunków, +I innych gazet, oprócz domowych rachunków! + + Nad Soplicowem słońce weszło i już padło +Na strzechy i przez szpary w stodołę się wkradło; +I po ciemnozielonym, świeżym, wonnym sianie, +Z którego młodzież sobie zrobiła posłanie, +Rozpływały się złote, migające pręgi +Z otworu czarnej strzechy jak z warkocza wstęgi; +I słońce usta sennych promykiem poranka +Drażni jak dziewczę kłosem budzące kochanka. +Już wróble skacząc, świerkać zaczęły pod strzechą; +Już trzykroć gęgnął gąsior, a za nim jak echo +Odezwały się chórem kaczki i indyki +I słychać bydła w pole idącego ryki. + + Wstała młodzież. Tadeusz jeszcze senny leży; +Bo też najpóźniej zasnął. Z wczorajszej wieczerzy +Wrócił tak niespokojny, że o kurów pianiu +Jeszcze oczu nie zmrużył, a na swym posłaniu +Tak kręcił się, że w siano jak w wodę utonął, +I spał twardo, aż zimny wiatr w oczy mu wionął, +Gdy skrzypiące stodoły drzwi otwarto z trzaskiem, +I bernardyn, ksiądz Robak, wszedł z węzlastym paskiem, +«Surge puer!» wołając i ponad barkami +Rubasznie wywijając pasek z ogórkami. + + Już na dziedzińcu słychać myśliwskie okrzyki; +Wyprowadzają konie, zajeżdżają bryki, +Ledwie dziedziniec taką gromadę ogarnie, +Odezwały się trąby, otworzono psiarnie; +Zgraja chartów, wypadłszy, wesoło skowycze; +Widząc rumaki szczwaczów, dojeżdżaczów smycze, +Psy jak szalone cwałem śmigają po dworze, +Potem biegną i kładą szyje na obroże: +Wszystko to bardzo dobre polowanie wróży; +Nareszcie Podkomorzy dał rozkaz podróży. + + Ruszyli szczwacze z wolna, jeden tuż za drugim; +Ale za bramą rzędem rozbiegli się długim. +W środku jechali obok Asesor z Rejentem; +A choć na siebie czasem patrzyli ze wstrętem, +Rozmawiali przyjaźnie, jak ludzie honoru +Idąc na rozstrzygnienie śmiertelnego sporu: +Nikt ze słów zawziętości ich poznać nie zdoła; +Pan Rejent wiódł Kusego, Asesor Sokoła. +Z tyłu damy w pojazdach; młodzieńcy, stronami +Cwałując tuż przy kołach, gadali z damami. + + Ksiądz Robak po dziedzińcu wolnym chodził krokiem +Kończąc ranne pacierze; ale rzucał okiem +Na pana Tadeusza, marszczył się, uśmiechał, +Wreszcie kiwnął nań palcem, Tadeusz podjechał; +Robak palcem po nosie dawał mu znak groźby: +Lecz mimo Tadeusza pytania i prośby, +Ażeby mu wyraźnie, co chce, wytłumaczył, +Bernardyn odpowiedzieć ni spojrzeć nie raczył; +Kaptur tylko nasunął i pacierz swój kończył, +Więc Tadeusz odjechał i z gośćmi się złączył. + + Właśnie wtenczas myśliwi smycze zatrzymali, +I wszyscy nieruchomi w miejscach swoich stali; +Jeden drugiemu ręką dawał znak milczenia, +A wszyscy obrócili oczy do kamienia, +Nad którym stał pan Sędzia. On zwierza obaczył +I rąk skinieniem swoje rozkazy tłumaczył. +Pojęli wszyscy: stoją, a środkiem po roli +Asesor i pan Rejent kłusują powoli. +Tadeusz, będąc bliższy, obydwu wyprzedził, +Stanął obok Sędziego i oczyma śledził. +Dawno już nie był w polu; na szarej przestrzeni +Trudno dojrzeć szaraka, zwłaszcza śród kamieni. +Pokazał mu pan Sędzia; siedział biedny zając, +Płaszcząc się pod kamieniem, uszy nadstawiając, +Okiem czerwonym spotkał myśliwców wejrzenie +I jakby urzeczony, czując przeznaczenie, +Ze strachu od ich oczu nie mógł zwrócić oka, +I pod opoką siedział martwy jak opoka. +Tymczasem kurz na roli rośnie coraz bliżéj; +Pędzi na smyczy Kusy, za nim Sokół chyży, +Tuż Asesor z Rejentem razem wrzaśli z tyłu: +«Wyczha, wyczha!» i z psami znikli w kłębach pyłu. + + Kiedy tak za szarakiem goniono, tymczasem +Ukazał się pan Hrabia pod zamkowym lasem. +Wiedziano w okolicy, że ten pan nie może +Nigdy nigdzie stawić się w naznaczonej porze. +I dziś zaspał poranek; więc na sługi zrzędził, +Widząc myśliwców w polu cwałem do nich pędził. +Surdut swój angielskiego kroju, biały, długi, +Połami na wiatr puścił; z tyłu konno sługi, +W kapeluszach jak grzybki, czarnych, lśniących, małych, +W kurtkach, w butach stryflastych, w pantalonach białych: +Sługi, które pan Hrabia tym kształtem odzieje, +Nazywają się w jego pałacu dżokeje. + + Cwałująca czereda zleciała na błonia, +Gdy Hrabia ujrzał zamek i zatrzymał konia. +Pierwszy raz widział zamek z rana i nie wierzył, +Że to były też same mury; tak odświeżył +I upięknił poranek zarysy budowy: +Zadziwił się pan Hrabia na widok tak nowy. +Wieża zdała się dwakroć wyższa, bo stercząca +Nad mgłą ranną; dach z blachy złocił się od słońca, +Pod nim błyszczała w kratach reszta szyb wybitych, +Łamiąc promienie wschodu w tęczach rozmaitych; +Niższe piętra oblała tumanu powłoka, +Rozpadliny i szczerby zakryła od oka; +Krzyk dalekich myśliwców wiatrami przygnany, +Odbijał się kilkakroć o zamkowe ściany: +Przysiągłbyś, że krzyk z zamku, że pod mgły zasłoną +Mury odbudowano i znów zaludniono. + + Hrabia lubił widoki niezwykłe i nowe, +Zwał je romansowymi; mawiał, że ma głowę +Romansową: w istocie był wielkim dziwakiem. +Nieraz, pędząc za lisem albo za szarakiem, +Nagle stawał i w niebo poglądał żałośnie, +Jak kot, gdy ujrzy wróble na wysokiej sośnie; +Często bez psa, bez strzelby, błąkał się po gaju +Jak rekrut zbiegły; często siadał przy ruczaju +Nieruchomy, schyliwszy głowę nad potokiem, +Jak czapla wszystkie ryby chcąca pozrzeć okiem: +Takie były Hrabiego dziwne obyczaje. +Wszyscy mówili, że mu czegoś nie dostaje; +Szanowano go przecież, bo pan z prapradziadów, +Bogacz, dobry dla chłopów, ludzki dla sąsiadów, +Nawet dla Żydów. + + Hrabski koń, zwrócony z drogi, +Prosto kłusował polem aż pod zamku progi. +Hrabia samotny wzdychał, poglądał na mury, +Wyjął papier, ołówek i kreślił figury. +Wtem, spojrzawszy w bok — ujrzał o dwadzieścia kroków +Człowieka, który, równie miłośnik widoków, +Z głową zadartą, ręce włożywszy w kieszenie, +Zdawało się, że liczył oczyma kamienie. +Poznał go zaraz, ale musiał kilka razy +Krzyknąć, nim głos Hrabiego usłyszał Gerwazy. +Szlachcic to był, służący dawnych zamku panów, +Pozostały ostatni z Horeszki dworzanów; +Starzec wysoki, siwy, twarz miał czerstwą, zdrową, +Zmarszczkami pooraną, posępną, surową. +Dawniej pomiędzy szlachtą z wesołości słynął; +Ale od bitwy, w której dziedzic zamku zginął, +Gerwazy się odmienił i już od lat wielu +Ani był na kiermaszu, ani na weselu; +Odtąd jego dowcipnych żartów nie słyszano, +I uśmiechu na jego twarzy nie widziano. +Zawsze nosił Horeszków liberyją dawną; +Kurtę z połami żółtą, galonem oprawną, +Który dziś żółty, dawniej zapewne był złoty, +Wkoło szyte jedwabiem herbowe klejnoty, +Półkozice: i stąd też cała okolica +Półkozicem przezwała starego szlachcica. +Czasem też od przysłowia, które bez ustanku +Powtarzał, nazywano go także Mopanku; +Czasem Szczerbcem, że całą łysinę miał w szczerbach; +Lecz on zwał się Rębajło, a o jego herbach +Nie wiadomo. Klucznikiem siebie tytułował, +Iż ten urząd na zamku przed laty piastował. +I dotąd nosił wielki pęk kluczy za pasem, +Uwiązany na taśmie ze srebrnym kutasem, +Choć nie miał co otwierać, bo zamku podwoje +Stały otworem. Przecież, wynalazł drzwi dwoje; +Sam je własnym nakładem naprawił i wstawił, +I drzwi tych odmykaniem codziennie się bawił. +W jednej z izb pustych, obrał mieszkanie dla siebie; +Mogąc żyć u Hrabiego na łaskawym chlebie, +Nie chciał, bo wszędzie tęsknił i czuł się niezdrowym, +Jeżeli nie oddychał powietrzem zamkowym. + + Skoro ujrzał Hrabiego, czapkę z głowy schwycił, +I krewnego swych panów ukłonem zaszczycił, +Chyląc łysinę wielką, świecącą z daleka, +I naciętą od licznych kordów jak nasieka; +Gładził ją ręką, podszedł, i jeszcze raz nisko +Skłoniwszy się, rzekł smutnie: «Mopanku, panisko, +Daruj mnie, że tak mówię, jaśnie grafie panie, +To jest mój zwyczaj, nie zaś nieuszanowanie: +»mopanku« powiadali wszyscy Horeszkowie, +Ostatni Stolnik, pan mój, miał takie przysłowie… +Czyż to prawda, mopanku, że pan grosza skąpisz +Na proces i ten zamek Soplicom ustąpisz? +Nie wierzyłem, lecz w całym powiecie tak słychać». +Tu, poglądając w zamek, nie przestawał wzdychać. + + «Cóż dziwnego — rzekł Hrabia — koszt wielki, a nuda +Jeszcze większa; chcę skończyć, lecz szlachcic maruda +Upiera się; przewidział, że mię znudzić może: +Dłużej też nie wytrzymam i dzisiaj broń złożę, +Przyjmę warunki zgody, jakie mi sąd poda…» +«Zgody? — krzyknął Gerwazy — z Soplicami zgoda? +Z Soplicami, mopanku?» — To mówiąc wykrzywił +Usta, jakby nad własną mową się zadziwił. +«Zgoda i Soplicowie! Mopanku, panisko, +Pan żartuje, co? Zamek, Horeszków siedlisko, +Ma pójść w ręce Sopliców? Niech pan tylko raczy +Zsiąść z konia. Pójdźmy w zamek. Niech no pan obaczy. +Pan sam nie wie, co robi. Niech się pan nie wzbrania, +Zsiadaj pan» — i przytrzymał strzemię do zsiadania. + + Weszli w zamek; Gerwazy stanął w progu sieni: +«Tu — rzekł — dawni panowie dworem otoczeni, +Często siadali w krzesłach w poobiedniej porze. +Pan godził spory włościan lub w dobrym humorze +Gościom różne ciekawe historyje prawił, +Albo ich powieściami i żarty się bawił, +A młodzież na dziedzińcu biła się w palcaty, +Lub ujeżdżała pańskie tureckie bachmaty». + + Weszli w sień. Rzekł Gerwazy: «W tej ogromnej sieni +Brukowanej nie znajdziesz pan tyle kamieni, +Ile tu pękło beczek wina w dobrych czasach; +Szlachta ciągnęła kufy z piwnicy na pasach, +Sproszona na sejm albo sejmik powiatowy, +Albo na imieniny pańskie, lub na łowy. +Podczas uczty na chorze tym kapela stała, +I w organ, i w rozliczne instrumenty grała; +A gdy wnoszono zdrowie, trąby jak w dniu sądnym +Grzmiały z choru; wiwaty szły ciągiem porządnym: +Pierwszy wiwat za zdrowie Króla Jegomości, +Potem prymasa, potem Królowej Jejmości, +Potem szlachty i całej Rzeczypospolitej, +A na koniec po piątej szklanicy wypitej, +Wnoszono: »Kochajmy się«. Wiwat bez przestanku, +Który dniem okrzykniony, brzmiał aż do poranku; +A już gotowe stały cugi i podwody, +Aby każdego odwieźć do jego gospody». + + Przeszli już kilka komnat. Gerwazy w milczeniu, +Tu wzrok na ścianie wstrzymał, ówdzie na sklepieniu, +Przywołując pamiątkę tu smutną, tam miłą; +Czasem, jakby chciał mówić: «Wszystko się skończyło», +Kiwnął żałośnie głową; czasem machnął ręką: +Widać, że mu wspomnienie samo było męką, +I że je chciał odpędzić. Aż się zatrzymali +Na górze, w wielkiej, niegdyś zwierciadlanej sali. +Dziś wydartych zwierciadeł stały puste ramy, +Okna bez szyb, z krużgankiem wprost naprzeciw bramy. +Tu wszedłszy, starzec głowę zadumaną skłonił +I twarz zakrył rękami; a gdy ją odsłonił, +Miała wyraz żałości wielkiej i rozpaczy. +Hrabia, chociaż nie wiedział, co to wszystko znaczy, +Poglądając w twarz starca czuł jakieś wzruszenie, +Rękę mu ścisnął; chwilę trwało to milczenie, +Przerwał je starzec, trzęsąc wzniesioną prawicą: +«Nie masz zgody, mopanku, pomiędzy Soplicą +I krwią Horeszków; w panu krew Horeszków płynie, +Jesteś krewnym Stolnika, po matce łowczynie, +Która się rodzi z drugiej córki kasztelana, +Który był, jak wiadomo, wujem mego pana. +Słuchaj pan historyi swej własnej rodzinnej, +Która się stała właśnie w tej izbie, nie innej. + + Nieboszczyk pan mój, Stolnik, pierwszy pan w powiecie, +Bogacz i familiant, miał jedyne dziecię, +Córkę piękną jak anioł; więc się zalecało +Stolnikównie i szlachty, i paniąt niemało. +Między szlachtą był jeden wielki paliwoda, +Kłótnik, Jacek Soplica, zwany Wojewoda +Przez żart; w istocie wiele znaczył w województwie, +Bo rodzinę Sopliców miał jakby w dowództwie, +I trzystu ich kreskami rządził wedle woli, +Choć sam nic nie posiadał prócz kawałka roli, +Szabli i wielkich wąsów od ucha do ucha. +Owoż pan Stolnik nieraz wzywał tego zucha, +I ugaszczał w pałacu, zwłaszcza w czas sejmików, +Popularny dla jego krewnych i stronników. +Wąsal tak wzbił się w dumę łaskawym przyjęciem, +Że mu się uroiło zostać pańskim zięciem. +Do zamku nieproszony coraz częściej jeździł, +W końcu u nas jak w swoim domu się zagnieździł. +I już miał się oświadczać: lecz pomiarkowano, +I czarną mu polewkę do stołu podano. +Podobno Stolnikównie wpadł Soplica w oko, +Ale przed rodzicami taiła głęboko. + + Było to za Kościuszki czasów; pan popierał +Prawo trzeciego maja i już szlachtę zbierał, +Aby konfederatom ciągnąć ku pomocy, +Gdy nagle Moskwa zamek opasała w nocy. +Ledwie był czas z moździerza na trwogę wypalić, +Podwoje dolne zamknąć i ryglem zawalić. +W zamku całym był tylko: pan Stolnik, ja, pani, +Kuchmistrz i dwóch kuchcików, wszyscy trzej pijani, +Proboszcz, lokaj, hajducy czterej, ludzie śmiali. +Więc za strzelby, do okien. Aż tu tłum Moskali, +Krzycząc: »Ura!«, od bramy wali po tarasie; +My im ze strzelb dziesięciu palnęli »A zasie«. +Nic tam nie było widać; słudzy bez ustanku +Strzelali z dolnych pięter, a ja i pan z ganku. +Wszystko szło pięknym ładem, choć w tak wielkiej trwodze: +Dwadzieścia strzelb leżało tu na tej podłodze; +Wystrzeliliśmy jedną, podawano drugą. +Ksiądz proboszcz zatrudniał się czynnie tą usługą, +I pani, i panienka, i nadworne panny: +Trzech było strzelców, a szedł ogień nieustanny. +Grad kul sypały z dołu moskiewskie piechury; +My z rzadka, ale celniej dogrzewali z góry. +Trzy razy aż pode drzwi to chłopstwo się wparło, +Ale za każdym razem trzech nogi zadarło, +Więc uciekli pod lamus; a już był poranek. +Pan Stolnik wesół wyszedł ze strzelbą na ganek, +I skoro spod lamusa Moskal łeb wychylił, +On dawał zaraz ognia, a nigdy nie mylił; +Za każdym razem czarny kaszkiet w trawę padał +I już się rzadko który zza ściany wykradał. +Stolnik, widząc strwożone swe nieprzyjaciele, +Myślił zrobić wycieczkę, porwał karabelę +I z ganku krzycząc sługom wydawał rozkazy; +Obróciwszy się do mnie, rzekł: »Za mną Gerwazy!« +Wtem strzelono spod bramy… Stolnik się zająknął, +Zaczerwienił się, zbladnął, chciał mówić, krwią chrząknął: +Postrzegłem wtenczas kulę, wpadła w piersi same. +Pan słaniając się, palcem ukazał na bramę: +Poznałem tego łotra Soplicę! poznałem! +Po wzroście i po wąsach! Jego to postrzałem +Zginął Stolnik, widziałem! Łotr jeszcze do góry +Wzniesioną trzymał strzelbę, jeszcze dym szedł z rury! +Wziąłem go na cel; zbójca stał jak skamieniały! +Dwa razy dałem ognia, i oba wystrzały +Chybiły: czym ze złości, czy z żalu źle mierzył… +Usłyszałem wrzask kobiet, spojrzałem — pan nie żył». + + Tu Gerwazy umilknął i łzami się zalał, +Potem rzekł kończąc: «Moskal już wrota wywalał: +Bo po śmierci Stolnika stałem bezprzytomnie, +I nie widziałem, co się działo wokoło mnie. +Szczęściem, na odsiecz przyszedł nam Parafianowicz, +Przywiódłszy Mickiewiczów dwiestu z Horbatowicz, +Którzy są szlachta liczna i dzielna, człek w człeka, +A nienawidzą rodu Sopliców od wieka. + + Tak zginął pan potężny, pobożny i prawy, +Który miał w domu krzesła, wstęgi i buławy, +Ojciec włościan, brat szlachty; i nie miał po sobie +Syna, który by zemstę poprzysiągł na grobie! +Ale miał sługi wierne. Ja w krew jego rany +Obmoczyłem mój rapier Scyzorykiem zwany +(Zapewne pan o moim słyszał Scyzoryku, +Sławnym na każdym sejmie, targu i sejmiku). +Przysiągłem wyszczerbić go na Sopliców karkach, +Ścigałem ich na sejmach, zajazdach, jarmarkach. +Dwóch zarąbałem w kłótni, dwóch na pojedynku; +Jednego podpaliłem w drewnianym budynku, +Kiedyśmy zajeżdżali z Rymszą Korelicze: +Upiekł się tam jak piskorz; a tych nie policzę, +Którym uszy obciąłem. Jeden tylko został, +Który dotąd ode mnie pamiątki nie dostał: +Rodzoniutki braciszek owego wąsala! +Żyje dotąd i z swoich bogactw się przechwala, +Zamku Horeszków tyka swych kopców krawędzią, +Szanowany w powiecie, ma urząd, jest Sędzią! +I pan mu zamek oddasz? Niecne jego nogi +Mają krew pana mego zetrzeć z tej podłogi? +O nie! Póki Gerwazy ma choć za grosz duszy, +I tyle sił, że jednym małym palcem ruszy +Scyzoryk swój wiszący dotychczas na ścianie, +Póty Soplica tego zamku nie dostanie!» + + «O! — krzyknął Hrabia, ręce podnosząc do góry — +Dobre miałem przeczucie, żem lubił te mury! +Choć nie wiedziałem, że w nich taki skarb się mieści, +Tyle scen dramatycznych i tyle powieści! +Skoro zamek mych przodków Soplicom zagrabię, +Ciebie osadzę w murach jak mego burgrabię. +Twoja powieść, Gerwazy, zajęła mię mocno. +Szkoda, żeś mię nie przywiódł tu w godzinę nocną; +Udrapowany płaszczem, siadłbym na ruinach, +A ty byś mi o krwawych rozpowiadał czynach. +Szkoda, że masz niewielki dar opowiadania! +Nieraz takie słyszałem i czytam podania; +W Anglii i w Szkocyi każdy zamek lordów, +W Niemczech każdy dwór grafów był teatrem mordów. +W każdej dawnej, szlachetnej, potężnej rodzinie +Jest wieść o jakimś krwawym lub zdradzieckim czynie, +Po którym zemsta spływa na dziedziców w spadku: +W Polsce pierwszy raz słyszę o takim wypadku. +Czuję, że we mnie mężnych krew Horeszków płynie! +Wiem, co winienem sławie i mojej rodzinie. +Tak, muszę zerwać wszelkie z Soplicą układy, +Choćby do pistoletów przyszło lub do szpady! +Honor każe». Rzekł, ruszył uroczystym krokiem, +A Gerwazy szedł z tyłu w milczeniu głębokiem. +Przed bramą stanął Hrabia, sam do siebie gadał, +Poglądając na zamek prędko na koń wsiadał, +Tak samotną rozmowę kończąc roztargniony: +«Szkoda, że ten Soplica stary nie ma żony +Lub córki pięknej, której ubóstwiałbym wdzięki! +Kochając i nie mogąc otrzymać jej ręki, +Nowa by się w powieści zrobiła zawiłość: +Tu serce, tam powinność — tu zemsta, tam miłość!» + + Tak szepcąc spiął ostrogi; koń leciał do dworu, +Gdy z drugiej strony strzelcy wyjeżdżali z boru. +Hrabia lubił myślistwo, ledwie strzelców zoczył, +Zapomniawszy o wszystkim, prosto ku nim skoczył, +Mijając bramę, ogród, płoty: gdy w zawrocie +Obejrzał się, i konia zatrzymał przy płocie. + +Był sad. — + + Drzewa owocne, zasadzone w rzędy, +Ocieniały szerokie pole; spodem grzędy. +Tu kapusta, sędziwe schylając łysiny, +Siedzi i zda się dumać o losach jarzyny; +Tam, plącząc stronki w marchwi zielonej warkoczu, +Wysmukły bób obraca na nią tysiąc oczu; +Owdzie podnosi złotą kitę kukuruza; +Gdzieniegdzie otyłego widać brzuch harbuza, +Który od swej łodygi aż w daleką stronę, +Wtoczył się jak gość między buraki czerwone. + + Grzędy rozcięte miedzą; na każdym przykopie +Stoją jakby na straży w szeregach konopie, +Cyprysy jarzyn; ciche, proste i zielone, +Ich liście i woń służą grzędom za obronę, +Bo przez ich liście nie śmie przecisnąć się żmija, +A ich woń gąsienice i owad zabija. +Dalej maków białawe górują badyle; +Na nich, myślisz, iż rojem usiadły motyle +Trzepiotąc skrzydełkami, na których się mieni +Z rozmaitością tęczy blask drogich kamieni: +Tylą farb żywych, różnych, mak źrenicę mami. +W środku kwiatów, jak pełnia pomiędzy gwiazdami, +Krągły słonecznik licem wielkim, gorejącem, +Od wschodu do zachodu kręci się za słońcem. + + Pod płotem wąskie, długie, wypukłe pagórki, +Bez drzew, krzewów i kwiatów: ogród na ogórki. +Pięknie wyrosły; liściem wielkim, rozłożystym, +Okryły grzędy jakby kobiercem fałdzistym. +Pośrodku szła dziewczyna w bieliznę ubrana, +W majowej zieloności tonąc po kolana; +Z grzęd zniżając się w bruzdy, zdała się nie stąpać, +Ale pływać po liściach, w ich barwie się kąpać. +Słomianym kapeluszem osłoniła głowę, +Od skroni powiewały dwie wstążki różowe +I kilka puklów światłych, rozwitych warkoczy; +Na ręku miała koszyk, w dół spuściła oczy, +Prawą rękę podniosła niby do chwytania, +Jako dziewczę, gdy rybki w kąpieli ugania +Bawiące się z jej nóżką, tak ona co chwila +Z rękami i koszykiem po owoc się schyla, +Który stopą nadtrąci lub dostrzeże okiem. + + Pan Hrabia zachwycony tak cudnym widokiem +Stał cicho. Słysząc tętent towarzyszów w dali, +Ręką dał znak, ażeby wstrzymać konie; stali. +On patrzył z wyciągniętą szyją, jak dziobaty +Żuraw z dala od stada gdy odprawia czaty, +Stojąc na jednej nodze, z czujnymi oczyma, +I by nie zasnąć, kamień w drugiej nodze trzyma. + + Zbudził Hrabiego szelest na plecach i skroni; +Był to bernardyn, kwestarz Robak, a miał w dłoni +Podniesione do góry węzłowate sznurki: +«Ogórków chcesz Waść — krzyknął — oto masz ogórki! +Wara, panie, od szkody; na tutejszej grzędzie +Nie dla Waszeci owoc, nic z tego nie będzie». +Potem palcem pogroził, kaptura poprawił, +I odszedł. Hrabia jeszcze chwilę w miejscu bawił, +Śmiejąc się i klnąc razem tej nagłej przeszkodzie. +Okiem powrócił w ogród, ale już w ogrodzie +Nie było jej; mignęła tylko śród okienka +Jej różowa wstążeczka i biała sukienka. +Widać na grzędach, jaką przeleciała drogą, +Bo liść zielony, w biegu potrącony nogą, +Podnosił się, drżał chwilę, aż się uspokoił, +Jak woda, którą ptaszek skrzydłami rozkroił. +A na miejscu, gdzie stała, tylko porzucony +Koszyk mały z rokity, denkiem wywrócony, +Pogubiwszy owoce na liściach zawisał, +I wśród fali zielonej jeszcze się kołysał. + + Po chwili wszędzie było samotnie i głucho. +Hrabia oczy w dom utkwił i natężył ucho; +Zawsze dumał, a strzelcy zawsze nieruchomie +Za nim stali. Aż w cichym i samotnym domie +Wszczął się naprzód szmer, potem gwar i krzyk wesoły +Jak w ulu pustym, kiedy weń wlatują pszczoły. +Był to znak, że wracali goście z polowania, +I krzątała się służba około śniadania. + + Jakoż po wszystkich izbach panował ruch wielki: +Roznoszono potrawy, sztućce i butelki. +Mężczyźni tak jak weszli, w swych zielonych strojach, +Z talerzami, z szklankami, chodząc po pokojach, +Jedli, pili lub wsparci na okien uszakach, +Rozprawiali o flintach, chartach i szarakach. +Podkomorstwo i Sędzia przy stole; a w kątku +Panny szeptały z sobą. Nie było porządku, +Jaki się przy obiadach i wieczerzach chowa; +Była to w staropolskim domu moda nowa: +Przy śniadaniach pan Sędzia, choć nierad, pozwalał +Na taki nieporządek, lecz go nie pochwalał. + + Różne też były dla dam i mężczyzn potrawy: +Tu roznoszono tace z całą służbą kawy, +Tace ogromne, w kwiaty ślicznie malowane, +Na nich kurzące wonnie imbryki blaszane +I z porcelany saskiej złote filiżanki; +Przy każdej garnuszeczek mały do śmietanki. +Takiej kawy, jak w Polszcze, nie ma w żadnym kraju: +W Polszcze, w domu porządnym, z dawnego zwyczaju, +Jest do robienia kawy osobna niewiasta, +Nazywa się kawiarka; ta sprowadza z miasta, +Lub z wicin bierze ziarna w najlepszym gatunku +I zna tajne sposoby gotowania trunku, +Który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu, +Zapach moki i gęstość miodowego płynu. +Wiadomo, czym dla kawy jest dobra śmietana; +Na wsi nietrudno o nią: bo kawiarka z rana, +Przystawiwszy imbryki, odwiedza mleczarnie +I sama lekko świeży nabiału kwiat garnie +Do każdej filiżanki w osobny garnuszek, +Aby każdą z nich ubrać w osobny kożuszek. + + Panie starsze, już wcześniej wstawszy, piły kawę; +Teraz drugą dla siebie zrobiły potrawę +Z gorącego, śmietaną bielonego piwa, +W którym twaróg gruzłami posiekany pływa. + + Zaś dla mężczyzn wędliny leżą do wyboru: +Półgęski tłuste, kumpie, skrzydliki ozoru, +Wszystkie wyborne, wszystkie sposobem domowym +Uwędzone w kominie dymem jałowcowym; +W końcu wniesiono zrazy na ostatnie danie: +Takie bywało w domu Sędziego śniadanie. + + We dwóch izbach dwa różne skupiły się grona: +Starszyzna przy stoliku małym zgromadzona +Mówiła o sposobach nowych gospodarskich, +O nowych coraz sroższych ukazach cesarskich; +Podkomorzy krążące o wojnie pogłoski +Oceniał i wyciągał polityczne wnioski. +Panna Wojska, włożywszy okulary sine, +Zabawiała kabałą z kart Podkomorzynę. +W drugiej izbie toczyła młodzież rzecz o łowach +W spokojniejszych i cichszych niż zwykle rozmowach: +Bo Asesor i Rejent, oba mówcy wielcy, +Pierwsi znawcy myślistwa i najlepsi strzelcy, +Siedzieli przeciw sobie mrukliwi i gniewni. +Oba dobrze poszczuli, oba byli pewni +Zwycięstwa swoich chartów: gdy pośród równiny +Znalazł się zagon chłopskiej niezżętej jarzyny. +Tam wpadł zając; już Kusy, już go Sokół imał, +Gdy Sędzia dojeżdżaczy na miedzy zatrzymał. +Musieli być posłuszni, chociaż w wielkim gniewie; +Psy powróciły same i nikt pewnie nie wie, +Czy zwierz uszedł, czy wzięty; nikt zgadnąć nie zdoła, +Czy wpadł w paszczę Kusego, czyli też Sokoła, +Czyli obydwu razem: różnie sądzą strony, +I spór na dalsze czasy trwał nierozstrzygniony. + + Wojski stary od izby do izby przechodził, +Po obu stronach oczy roztargnione wodził, +Nie mieszał się w myśliwych ni w starców rozmowę +I widać, że czym innym zajętą miał głowę. +Nosił skórzaną plackę: czasem w miejscu stanie, +Duma długo i — muchę zabije na ścianie. + + Tadeusz z Telimeną, pomiędzy izbami +Stojąc we drzwiach na progu, rozmawiali sami. +Niewielki oddzielał ich od słuchaczów przedział, +Więc szeptali. Tadeusz teraz się dowiedział: +Że ciocia Telimena jest bogata pani, +Że nie są kanonicznie z sobą powiązani +Zbyt bliskim pokrewieństwem; i nawet niepewno, +Czy ciocia Telimena jest synowca krewną, +Choć ją stryj zowie siostrą, bo wspólni rodzice +Tak ich kiedyś nazwali mimo lat różnicę; +Że potem ona żyjąc w stolicy czas długi +Wyrządziła niezmierne Sędziemu usługi; +Stąd ją Sędzia szanował bardzo i przed światem +Lubił, może z próżności, nazywać się bratem, +Czego mu Telimena przez przyjaźń nie wzbrania. +Ulżyły Tadeusza sercu te wyznania. +Wiele też innych rzeczy sobie oświadczyli; +A wszystko to się stało w jednej krótkiej chwili. + + Ale w izbie na prawo, kusząc Asesora, +Rzekł Rejent mimojazdem: «Ja mówiłem wczora, +Że polowanie nasze udać się nie może: +Jeszcze zbyt wcześnie, jeszcze na pniu stoi zboże +I mnóstwo sznurów chłopskiej niezżętej jarzyny: +Stąd i Hrabia nie przybył mimo zaprosiny. +Hrabia na polowaniu bardzo dobrze zna się, +Nieraz gadał o łowów i miejscu, i czasie; +Hrabia chował się w obcych krajach od dzieciństwa +I powiada, że to jest znakiem barbarzyństwa +Polować, tak jak u nas, bez żadnego względu +Na artykuły ustaw, przepisy urzędu, +Nie szanując niczyich kopców ani miedzy, +Jeździć po cudzym gruncie, bez dziedzica wiedzy, +Wiosną równie jak latem zbiegać pola, knieje, +Zabijać nieraz lisa, właśnie gdy linieje, +Albo cierpieć, iż kotną samicę zajęczą +Charty w runi uszczują, a raczej zamęczą, +Z wielką szkodą zwierzyny. Stąd się Hrabia żali, +Że cywilizacyja większa u Moskali; +Bo tam o polowaniu są ukazy cara +I dozór policyi, i na winnych kara». + + Telimena ku lewej izbie obrócona +Wachlując batystową chusteczką ramiona: +«Jak mamę kocham — rzekła — Hrabia się nie myli. +Znam ja dobrze Rosyją. Państwo nie wierzyli, +Gdy im nieraz mówiłam, jak tam z wielu względów +Godna pochwały czujność i srogość urzędów. +Byłam ja w Petersburku, nie raz, nie dwa razy! +Miłe wspomnienia! wdzięczne przeszłości obrazy! +Co za miasto! Nikt z panów nie był w Petersburku? +Chcecie może plan widzieć? Mam plan miasta w biurku. +Latem świat petersburski zwykł mieszkać na daczy, +To jest w pałacach wiejskich (dacza wioskę znaczy). +Mieszkałam w pałacyku, tuż nad Newą rzeką, +Niezbyt blisko od miasta i niezbyt daleko, +Na niewielkim, umyślnie sypanym pagórku: +Ach, co to był za domek! Plan mam dotąd w biurku. +Otóż, na me nieszczęście, najął dom w sąsiedztwie +Jakiś mały czynownik siedzący na śledztwie; +Trzymał kilkoro chartów: co to za męczarnie, +Gdy blisko mieszka mały czynownik i psiarnie! +Ilekroć z książką wyszłam sobie do ogrodu, +Użyć księżyca blasku, wieczornego chłodu +Zaraz i pies przyleciał, i kręcił ogonem, +I strzygł uszami, właśnie jakby był szalonym. +Nieraz się nalękałam. Serce mi wróżyło +Z tych psów jakieś nieszczęście: tak się też zdarzyło. +Bo gdym szła do ogrodu pewnego poranka, +Chart u nóg mych zadławił mojego kochanka +Bonończyka! Ach, była to rozkoszna psina, +Miałam ją w podarunku od księcia Sukina +Na pamiątkę; rozumna, żywa jak wiewiórka: +Mam jej portrecik, tylko nie chcę iść do biurka. +Widząc ją zadławioną, z wielkiej alteracji +Dostałam mdłości, spazmów, serca palpitacji. +Może by gorzej jeszcze z moim zdrowiem było; +Szczęściem, nadjechał właśnie z wizytą Kiryło +Gawrylicz Kozodusin, wielki łowczy dworu. +Pyta się o przyczynę tak złego humoru, +Każe wnet urzędnika przyciągnąć za uszy; +Staje pobladły, drżący i prawie bez duszy. +»Jak śmiesz — krzyknął Kiryło piorunowym głosem — +Szczuć wiosną łanię kotną tuż pod carskim nosem?« +Osłupiały czynownik darmo się zaklinał, +Że polowania dotąd jeszcze nie zaczynał, +Że z wielkiego łowczego wielkim pozwoleniem, +Zwierz uszczuty zda mu się być psem, nie jeleniem. +»Jak to? — krzyknął Kiryło — to śmiałbyś, hultaju, +Znać się lepiej na łowach i zwierząt rodzaju +Niźli ja, Kozodusin, carski jegermajster? +Niechajże nas rozsądzi zaraz policmajster!« +Wołają policmajstra, każą spisać śledztwo. +»Ja — rzecze Kozodusin — wydaję świadectwo, +Że to łania; on plecie, że to pies domowy: +Rozsądź nas, kto zna lepiej zwierzynę i łowy!« +Policmajster powinność służby swej rozumiał: +Bardzo się nad zuchwalstwem czynownika zdumiał +I odwiódłszy na stronę po bratersku radził, +By przyznał się do winy i tym grzech swój zgładził. +Łowczy udobruchany przyrzekł, że się wstawi +Do cesarza i wyrok nieco ułaskawi. +Skończyło się, że charty poszły na powrozy, +A czynownik na cztery tygodnie do kozy. +Zabawiła nas cały wieczór ta pustota; +Zrobiła się nazajutrz z tego anegdota, +Że w sądy o mym piesku wielki łowczy wdał się: +I nawet wiem z pewnością, że sam cesarz śmiał się». + + Śmiech powstał w obu izbach. Sędzia z bernardynem +Grał w mariasza i właśnie z wyświeconym winem +Miał coś ważnego zadać: już ksiądz ledwo dyszał, +Kiedy Sędzia początek powieści posłyszał +I tak nią był zajęty, że z zadartą głową, +I z kartą podniesioną, do bicia gotową, +Siedział cicho i tylko bernardyna trwożył. +Aż gdy skończono powieść, pamfila położył, +I rzekł śmiejąc się: «Niech tam sobie kto chce chwali +Niemców cywilizcją, porządek Moskali; +Niechaj Wielkopolanie uczą się od Szwabów +Prawować się o lisa i przyzywać drabów, +By wziąć w areszt ogara, że wpadł w cudze gaje: +Na Litwie, chwała Bogu, stare obyczaje. +Mamy dosyć zwierzyny dla nas i sąsiedztwa, +I nie będziemy nigdy o to robić śledztwa; +I zboża mamy dosyć, psy nas nie ogłodzą, +Że po jarzynach albo po życie pochodzą: +Na morgach chłopskich bronię robić polowanie». + + Ekonom z lewej izby rzekł: «Nie dziw, mospanie, +Bo też pan tak drogo płaci za taką zwierzynę. +Chłopy i radzi temu, kiedy w ich jarzynę +Wskoczy chart; niech otrząśnie dziesięć kłosów żyta: +To pan mu kopę oddasz i jeszcze nie kwita: +Często chłopi talara w przydatku dostali. +Wierz mi pan, że się chłopstwo bardzo rozzuchwali, +Jeśli…» — Reszty dowodów pana Ekonoma +Nie mógł usłyszeć Sędzia; bo pomiędzy dwoma +Rozprawami, wszczęło się dziesięć rozgoworów, +Anegdot, opowiadań i na koniec sporów. + + Tadeusz z Telimeną, całkiem zapomniani, +Pamiętali o sobie. Rada była pani, +Że jej dowcip tak bardzo Tadeusza bawił; +Młodzieniec jej nawzajem komplementy prawił. +Telimena mówiła coraz wolniej, ciszéj, +I Tadeusz udawał, że jej nie dosłyszy +W tłumie rozmów: więc szepcąc tak zbliżył się do niéj, +Że uczuł twarzą lubą gorącość jej skroni; +Wstrzymując oddech, usty chwytał jej westchnienie +I okiem łowił wszystkie jej wzroku promienie. + + Wtem pomiędzy ich usta mignęła znienacka +Naprzód mucha, a za nią tuż Wojskiego placka. + + Na Litwie much dostatek. Jest pomiędzy nimi +Gatunek much osobny, zwanych szlacheckimi. +Barwą i kształtem całkiem podobne do innych, +Ale pierś mają szerszą, brzuch większy od gminnych, +Latając bardzo huczą i nieznośnie brzęczą, +A tak silne, że tkankę przebiją pajęczą, +Lub jeśli która wpadnie, trzy dni będzie bzykać, +Bo z pająkiem sam na sam może się borykać. +Wszystko to Wojski zbadał i jeszcze dowodził, +Że się z tych much szlacheckich pomniejszy lud rodził, +Że one tym są muchom, czym dla roju matki, +Że z ich wybiciem zginą owadów ostatki. +Prawda, że ochmistrzyni ani pleban wioski, +Nie uwierzyli nigdy w te Wojskiego wnioski +I trzymali inaczej o muszym rodzaju; +Lecz Wojski nie odstąpił dawnego zwyczaju: +Ledwo dostrzegł takową muchę, wnet ją gonił. +Właśnie mu teraz szlachcic nad uchem zadzwonił; +Po dwakroć Wojski machnął, zdziwił się, że chybił, +Trzeci raz machnął, tylko co okna nie wybił; +Aż mucha, odurzona od tyla łoskotu, +Widząc dwóch ludzi w progu broniących odwrotu, +Rzuciła się z rozpaczą pomiędzy ich lica; +I tam za nią mignęła Wojskiego prawica. +Raz tak był tęgi, że dwie odskoczyły głowy, +Jak rozdarte piorunem dwie drzewa połowy; +Uderzyły się mocno oboje w uszaki, +Tak, że obojgu sine zostały się znaki. + + Szczęściem, nikt nie uważał; bo dotychczasowa +Żywa, głośna, lecz dosyć porządna rozmowa +Zakończyła się nagłym wybuchem hałasu. +Jak strzelcy, gdy na lisa zaciągną do lasu, +Słychać gdzieniegdzie trzask drzew, strzały, psiarni granie, +A wtem dojeżdżacz dzika ruszył niespodzianie, +Dał znak i wrzask powstaje w strzelców i psów tłuszczy, +Jak gdyby się ozwały wszystkie drzewa puszczy: +Tak dzieje się z rozmową. Z wolna się pomyka: +Aż natrafi na przedmiot wielki, jak na dzika. +Dzikiem rozmów strzeleckich, był ów spór zażarty +Rejenta z Asesorem o sławne ich charty. +Krótko trwał, lecz zrobili wiele w jedną chwilę; +Bo razem wyrzucili słów i obelg tyle, +Że wyczerpnęli sporu zwyczajne trzy części, +Przycinki, gniew, wyzwanie — i szło już do pięści. + + Więc ku nim z drugiej izby wszyscy się porwali, +I tocząc się przeze drzwi na kształt bystrej fali, +Unieśli młodą parę stojącą na progu, +Podobną Janusowi, dwulicemu bogu. + + Tadeusz z Telimeną nim na skroniach włosy +Poprawili, już groźne ucichły odgłosy. +Szmer zmieszany ze śmiechem śród ciżby się szerzył; +Nastąpił rozejm kłótni, kwestarz ją uśmierzył: +Człowiek stary, lecz krępy i bardzo pleczysty. +Właśnie kiedy Asesor podbiegł do jurysty, +Gdy już sobie gestami grozili szermierze, +On raptem porwał obu z tyłu za kołnierze +I dwakroć uderzywszy głowy obie mocne +Jedną o drugą, jako jaja wielkanocne, +Rozkrzyżował ramiona na kształt drogowskazu +I we dwa kąty izby rzucił ich od razu. +Chwilę z rozciągnionymi stał w miejscu rękami, +I «Pax, pax, pax vobiscum — krzyczał — pokój z wami!» + + Zdziwiły się, zaśmiały nawet strony obie. +Przez szacunek, należny duchownej osobie, +Nie śmiano łajać mnicha; a po takiej probie, +Nikt też nie miał ochoty zaczynać z nim zwadę, +Zaś kwestarz Robak, skoro uciszył gromadę, +Widać było, że wcale tryumfu nie szukał, +Ani groził kłótnikom więcej, ani fukał; +Tylko poprawił kaptur, i ręce za pasem +Zatknąwszy, wyszedł cicho z pokoju. + + Tymczasem +Podkomorzy i Sędzia między dwiema strony +Plac zajęli. Pan Wojski, jakby przebudzony +Z głębokiego dumania, w środku się postawił, +Wąsy siwe pokręcił, kapoty poprawił, +Iskrzyły mu się oczy (zawżdy postrzegano +Ten blask niezwykły, kiedy o łowach gadano), +Obiegał zgromadzenie ognistą źrenicą +I gdzie szmer jeszcze słyszał, jak ksiądz kropielnicą, +Tam uciszając machał swą placką ze skóry; +Wreszcie podniósłszy trzonek z powagą do góry, +Jak laskę marszałkowską, nakazał milczenie. + + «Uciszcie się! — powtarzał — miejcie też baczenie, +Wy, co jesteście pierwsi myśliwi w powiecie, +Z gorszącej kłótni waszej co będzie? czy wiecie? +Oto młodzież, na której Ojczyzny nadzieje, +Która ma wsławiać nasze ostępy i knieje, +Która niestety, i tak zaniedbuje łowy, +Może do ich wzgardzenia weźmie pochop nowy. +Widząc, że ci, co innym mają dać przykłady, +Z łowów przynoszą tylko poswarki i zwady! +Miejcie też wzgląd powinny dla mych włosów siwych; +Bo znałem większych dawniej niźli wy myśliwych, +A sądziłem ich nieraz sądem polubownym. +Któż był w lasach litewskich Rejtanowi równym? +Czy obławę zaciągnąć, czy spotkać się z zwierzem, +Kto z Białopiotrowiczem porówna się Jerzym? +Gdzie jest dziś taki strzelec jak szlachcic Żegota, +Co kulą z pistoletu w biegu trafiał kota? +Terajewicza znałem, co idąc na dziki, +Nie brał nigdy innego oręża prócz piki; +Budrewicza, co chodził z niedźwiedziem w zapasy: +Takich mężów widziały niegdyś nasze lasy! +Jeśli do sporu przyszło, jakże spór godzili? +Oto obrali sędziów i zakład stawili. +Ogiński sto włók lasu raz przegrał o wilka; +Niesiołowskiemu borsuk kosztował wsi kilka! +I wy, panowie, pójdźcie za starych przykładem, +I rozstrzygnijcie spór wasz choć mniejszym zakładem. +Słowo wiatr, w sporach słownych nigdy nie masz końca; +Szkoda ust dłużej suszyć kłótnią o zająca. +Więc polubownych sędziów najpierwej obierzcie, +A co wyrzekną, temu sumiennie zawierzcie. +Ja uproszę Sędziego, ażeby nie bronił +Dojeżdżaczowi, choćby po pszenicy gonił; +I tuszę, że tę łaskę otrzymam od pana». +To wyrzekłszy, Sędziego ścisnął za kolana. + + «Konia — zawołał Rejent — stawię konia z rzędem, +I opiszę się jeszcze przed ziemskim urzędem, +Iż ten pierścień Sędziemu w salarijum złożę». +«Ja — rzekł Asesor — stawię me złote obroże, +Jaszczurem wykładane, z kółkami ze złota, +I smycz tkany jedwabny, którego robota +Równie cudna jak kamień, co się na nim świeci. +Chciałem ten sprzęt zostawić w dziedzictwie dla dzieci, +Jeślibym się ożenił: ten sprzęt mnie darował +Książę Dominik, kiedym z nim razem polował +I z marszałkiem Sanguszką księciem, z jenerałem +Mejenem, i gdy wszystkich na charty wyzwałem. +Tam, bezprzykładną w dziejach polowania sztuką, +Uszczułem sześć zajęcy pojedynczą suką. +Polowaliśmy wtenczas na Kupiskim błoniu; +Książę Radziwiłł nie mógł dosiedzieć na koniu: +Zsiadł i, objąwszy sławną mą charcicę Kanię, +Trzykroć jej w samą głowę dał pocałowanie, +A potem trzykroć ręką klasnąwszy po pysku, +Rzekł: »Mianuję cię odtąd księżną na Kupisku«. +Tak Napoleon daje wodzom swoim księstwa +Od miejsc, na których wielkie odnieśli zwycięstwa». + + Telimena, znudzona zbyt długimi swary, +Chciała wyjść na dziedziniec, lecz szukała pary; +Wzięła koszyczek z kołka: «Panowie, jak widzę, +Chcecie zostać w pokoju, ja idę na rydze; +Kto łaska, proszę za mną» — rzekła, koło głowy +Obwijając czerwony szal kaszemirowy; +Córeczkę Podkomorstwa wzięła w jedną rękę, +A drugą podchyliła do kostek sukienkę. +Tadeusz milczkiem za nią na grzyby pośpieszył. + + Zamiar przechadzki bardzo Sędziego ucieszył; +Widział sposób rozjęcia krzykliwego sporu, +A więc krzyknął: «Panowie, po grzyby do boru! +Kto z najpiękniejszym rydzem do stołu przybędzie, +Ten obok najpiękniejszej panienki usiędzie: +Sam ją sobie wybierze. Jeśli znajdzie dama, +Najpiękniejszego chłopca weźmie sobie sama». + + +Księga trzecia +Umizgi + + Hrabia wracał do siebie; lecz konia wstrzymywał, +Głową coraz w tył kręcił, w ogród się wpatrywał. +I raz mu się zdawało, że znowu z okienka +Błysnęła tajemnicza, bieluchna sukienka +I coś lekkiego znowu upadło z wysoka, +I przeleciawszy cały ogród w mgnieniu oka, +Pomiędzy zielonymi świeciło ogórki: +Jako promień słoneczny, wykradłszy się z chmurki, +Kiedy śród roli padnie na krzemienia skibę +Lub śród zielonej łąki w drobną wody szybę. + + Hrabia zsiadł z konia, sługi odprawił do domu, +A sam ku ogrodowi ruszył po kryjomu. +Dobiegł wkrótce parkanu, znalazł w nim otwory +I wcisnął się po cichu, jak wilk do obory. +Nieszczęściem, trącił krzaki suchego agrestu: +Ogrodniczka, jak gdyby zlękła się szelestu, +Oglądała się wkoło, lecz nic nie spostrzegła; +Przecież ku drugiej stronie ogrodu pobiegła. +A Hrabia bokiem, między wielkie końskie szczawie, +Między liście łopuchu, na rękach, po trawie, +Skacząc jak żaba, cicho przyczołgał się blisko, +Wytknął głowę i ujrzał cudne widowisko. + + W tej części sadu rosły tu i ówdzie wiśnie, +Śród nich zboże w gatunkach zmieszanych umyślnie: +Pszenica, kukuruza, bób, jęczmień wąsaty, +Proso, groszek, a nawet krzewiny i kwiaty. +Domowemu to ptactwu taki ochmistrzyni +Wymyśliła ogródek: sławna gospodyni, +Zwała się Kokosznicka, z domu Jendykowi- +czówna. Jej wynalazek epokę stanowi +W domowym gospodarstwie; dziś powszechnie znany, +Lecz w owych czasach jeszcze za nowość podany, +Przyjęty pod sekretem od niewielu osób, +Nim go wydał kalendarz, pod tytułem: Sposób +Na jastrzębie i kanie, albo nowy środek +Wychowywania drobiu — był to ów ogrodek. + + Jakoż, zaledwie kogut, co odprawia warty, +Stanie i nieruchomie dzierżąc dziób zadarty, +I głowę grzebieniastą pochyliwszy bokiem, +Aby tym łacniej w niebo mógł celować okiem, +Dostrzeże wiszącego jastrzębia śród chmury, +Krzyknie: zaraz w ten ogród chowają się kury, +Nawet gęsi i pawie, i w nagłym przestrachu +Gołębie, gdy nie mogą schronić się na dachu. + + Teraz w niebie żadnego nie widziano wroga; +Tylko skwarzyła słońca letniego pożoga. +Od niej ptaki w zbożowym ukryły się lasku; +Tamte leżą w murawie, te kąpią się w piasku. + + Śród ptaszych głów sterczały główki ludzkie małe, +Odkryte; włosy na nich krótkie, jak len białe; +Szyje nagie do ramion; a pomiędzy nimi +Dziewczyna głową wyższa, z włosami dłuższymi. +Tuż za dziećmi paw siedział i piór swych obręcze +Szeroko rozprzestrzenił w różnofarbną tęczę, +Na której główki białe, jak na tle obrazku, +Rzucone w ciemny błękit, nabierały blasku. +Obrysowane wkoło kręgiem pawich oczu +Jak wiankiem gwiazd, świeciły w zbożu jak w przezroczu, +Pomiędzy kukuruzy złocistymi laski, +I angielską trawicą posrebrzaną w paski, +I szczyrem koralowym, i zielonym ślazem; +Których kształty i barwy mieszały się razem +Niby krata ze srebra i złota pleciona, +A powiewna od wiatru jak lekka zasłona. + + Nad gęstwą różnofarbnych kłosów i badylów +Wisiała jak baldachim jasna mgła motylów, +Zwanych babkami, których poczwórne skrzydełka +Lekkie jak pajęczyna, przejrzyste jak szkiełka, +Gdy w powietrzu zawisną, zaledwo widome, +I chociaż brzęczą, myślisz, że są nieruchome. + + Dziewczyna powiewała podniesioną w ręku +Szarą kitką, podobną do piór strusich pęku; +Nią zdała się oganiać główki niemowlęce +Od złotego motylów deszczu. W drugiej ręce +Coś u niej rogatego, złocistego świeci, +Zdaje się, że naczynie do karmienia dzieci: +Bo je zbliżała dzieciom do ust po kolei; +Miało zaś kształt złotego rogu Amaltei. + + Tak zatrudniona, przecież obracała głowę +Na pamiętne szelestem krzaki agrestowe, +Nie wiedząc, że napastnik już z przeciwnej strony +Przybliżył się, czołgając jak wąż przez zagony, +Aż wyskoczył z łopuchu. Spojrzała — stał blisko, +O cztery grzędy od niej, i kłaniał się nisko. +Już głowę odwróciła i wzniosła ramiona, +I zrywała się lecieć jak kraska spłoszona, +I już lekkie jej stopy wionęły nad liściem, +Kiedy dzieci, przelękłe podróżnego wniściem +I ucieczką dziewczyny, wrzasnęły okropnie. +Posłyszała, uczuła, że jest nieroztropnie +Dziatwę małą, przelękłą i samą porzucić: +Wracała, wstrzymując się, lecz musiała wrócić, +Jak niechętny duch, wróżka przyzwany zaklęciem, +Przybiegła z najkrzykliwszym bawić się dziecięciem, +Siadła przy nim na ziemi, wzięła je na łono; +Drugie głaskała ręką i mową pieszczoną; +Aż się uspokoiły, objąwszy w rączęta +Jej kolana i tuląc główki jak pisklęta +pod skrzydło matki. Ona rzekła: «Czy to pięknie +Tak krzyczeć? Czy to grzecznie? Ten pan się zalęknie. +Ten pan nie przyszedł straszyć; to nie dziad szkaradny, +To gość, dobry pan, patrzcie tylko jaki ładny». + + Sama spojrzała: Hrabia uśmiechnął się mile, +I widocznie był wdzięczny jej za pochwał tyle; +Postrzegła się, umilkła, oczy opuściła +I jako róży pączek cała się spłoniła. + + W istocie był to piękny pan: słusznej urody, +Twarz miał pociągłą, blade lecz świeże jagody, +Oczy modre, łagodne, włos długi, białawy; +Na włosach listki ziela i kosmyki trawy, +Które Hrabia oberwał pełznąc przez zagony, +Zieleniły się jako wieniec rozpleciony. + + «O ty — rzekł — jakimkolwiek uczczę cię imieniem, +Bóstwem jesteś czy nimfą, duchem czy widzeniem! +Mów: własna li cię wola na ziemię sprowadza, +Obca li więzi ciebie na padole władza? +Ach, domyślam się, — pewnie wzgardzony miłośnik, +Jaki pan możny, albo opiekun zazdrośnik, +W tym cię parku zamkowym jak zaklętą strzeże! +Godna, by o cię bronią walczyli rycerze, +Byś została romansów heroiną smutnych! +Odkryj mi, piękna, tajnie twych losów okrutnych! +Znajdziesz wybawiciela. Odtąd twym skinieniem, +Jak rządzisz sercem moim, tak rządź mym ramieniem». +Wyciągnął ramię. + + Ona z rumieńcem dziewiczym, +Ale z rozweselonym słuchała obliczem. +Jak dziecię lubi widzieć obrazki jaskrawe +I w liczmanach błyszczących znajduje zabawę, +Nim rozezna ich wartość: tak się słuch jej pieści +Z dźwięcznymi słowy, których nie pojęła treści. +Na koniec zapytała: «Skąd tu pan przychodzi? +I czego tu po grzędach szuka pan dobrodziéj?» + + Hrabia oczy roztworzył. Zmieszany, zdziwiony, +Milczał; wreszcie, zniżając swej rozmowy tony: +«Przepraszam — rzekł — panienko! Widzę, żem pomieszał +Zabawy! Ach, przepraszam: jam właśnie pośpieszał +Na śniadanie: już późno, chciałem na czas zdążyć; +Panienka wie, że drogą trzeba wkoło krążyć, +Przez ogród zdaje mi się jest do dworu prościéj». +Dziewczyna rzekła: «Tędy droga jegomości; +Tylko grząd psuć nie trzeba. Tam, między murawą +Ścieżka». — «W lewo — zapytał Hrabia — czy na prawo?» +Ogrodniczka, podniósłszy błękitne oczęta, +Zdawała się go badać ciekawością zdjęta: +Bo dom o tysiąc kroków widny jak na dłoni, +A Hrabia drogi pyta? Ale Hrabia do niéj +Chciał koniecznie coś mówić i szukał powodu +Rozmowy: «Panna mieszka tu? blisko ogrodu? +Czy na wsi? Jak to było, żem panny we dworze +Nie widział? czy niedawno tu? przyjezdna może?» +Dziewczę wstrząsnęło głową. — «Przepraszam, panienko, +Czy nie tam pokój panny, gdzie owe okienko?» + + Myślił zaś w duchu: jeśli nie jest heroiną +Romansów, jest młodziuchną, prześliczną dziewczyną. +Zbyt często wielka dusza, myśl wielka ukryta +W samotności, jak róża śród lasów rozkwita; +Dosyć ją wynieść na świat, postawić przed słońcem, +Aby widzów zdziwiła jasnych barw tysiącem! + + Ogrodniczka tymczasem powstała w milczeniu, +Podniosła jedno dziecię zwisłe na ramieniu, +Drugie wzięła za rękę, a kilkoro przodem +Zaganiając jak gąski, szła dalej ogrodem. + + Odwróciwszy się rzekła: «Czy też pan nie może +Rozbiegłe moje ptastwo wpędzić nazad w zboże?» +«Ja, ptastwo pędzać?» krzyknął Hrabia z zadziwieniem; +Ona tymczasem znikła, zakryta drzew cieniem. +Chwilę jeszcze z szpaleru, przez majowe zwoje, +Przeświecało coś na wskroś jakby oczu dwoje. + + Samotny Hrabia długo jeszcze stał w ogrodzie. +Dusza jego, jak ziemia po słońca zachodzie, +Ostygała powoli, barwy brała ciemne; +Zaczął marzyć, lecz sny miał bardzo nieprzyjemne. +Zbudził się, sam nie wiedząc, na kogo się gniewał: +Niestety, mało znalazł! nadto się spodziewał! +Bo gdy zagonem pełzał ku owej pasterce, +Paliło mu się w głowie, skakało w nim serce; +Tyle wdzięków w tajemnej nimfie upatrywał, +W tyle ją cudów ubrał, tyle odgadywał! +Wszystko znalazł inaczej: prawda, że twarz ładną, +Kibić miała wysmukłą, ale jak nieskładną! +A owa pulchność liców i rumieńca żywość, +Malująca zbyteczną, prostacką szczęśliwość! +Znak, że myśl jeszcze drzemie, że serce nieczynne! +I owe odpowiedzi, tak wiejskie, tak gminne! +«Po cóż się łudzić — krzyknął — zgaduję po czasie: +Moja nimfa tajemna pono gęsi pasie!» + + Z nimfy zniknieniem, całe czarowne przezrocze +Zmieniło się. Te wstęgi, te kraty urocze +Złote, srebrne: niestety! więc to była słoma? + + Hrabia z załamanymi poglądał rękoma +Na snopek uwiązanej trawami mietlicy, +Którą brał za pęk strusich piór w ręku dziewicy. +Nie zapomniał naczynia: złocista konewka, +Ów rożek Amaltei, była to marchewka! +Widział ją w ustach dziecka pożeraną chciwie: +Więc było po uroku! po czarach! po dziwie! + + Tak chłopiec, kiedy ujrzy cykoryi kwiaty, +Wabiące dłoń miękkimi, lekkimi bławaty, +Chce je pieścić, zbliża się, dmuchnie: i z podmuchem +Cały kwiat na powietrzu rozleci się puchem, +A w ręku widzi tylko badacz zbyt ciekawy +Nagą łodygę szarozielonawej trawy. + + Hrabia wcisnął na oczy kapelusz i wracał +Tamtędy, kędy przyszedł; ale drogę skracał, +Stąpając po jarzynach, kwiatach i agreście, +Aż, przeskoczywszy parkan, odetchnął nareście! +Przypomniał, że dziewczynie mówił o śniadaniu; +Może już wszyscy wiedzą o jego spotkaniu +W ogrodzie, blisko domu? może szukać wyślą? +Postrzegli, że uciekał? kto wie, co pomyślą? +Więc wypadało wrócić. Chyląc się u płotów +Około miedz i zielska, po tysiącach zwrotów +Rad był przecież, że wyszedł w końcu na gościniec, +Który prosto prowadził na dworski dziedziniec. +Szedł przy płocie, a głowę odwracał od sadu. +Jak złodziej od spichlerza, aby nie dać śladu, +Że go myśli nawiedzić albo już nawiedził: +Tak Hrabia był ostrożny, choć go nikt nie śledził; +Patrzył w stronę przeciwną ogrodu, na prawo. + + Był gaj z rzadka zarosły, wysłany murawą. +Po jej kobiercach, na wskroś białych pniów brzozowych, +Pod namiotem obwisłych gałęzi majowych, +Snuło się mnóstwo kształtów, których dziwne ruchy, +Niby tańce, i dziwny ubiór: istne duchy +Błądzące po księżycu. Tamci w czarnych, ciasnych, +Ci w długich, rozpuszczonych szatach jak śnieg jasnych; +Tamten pod kapeluszem jak obręcz szerokim, +Ten z gołą głową; inni jak gdyby obłokiem +Obwiani, idąc, na wiatr puszczają zasłony, +Ciągnące się za głową, jak komet ogony. +Każdy w innej postawie: ten przyrósł do ziemi, +Tylko oczyma kręci na dół spuszczonemi; +Ów, patrząc wprost przed siebie, niby senny kroczy, +Jak po linie, ni w prawo, ni w lewo nie zboczy; +Wszyscy zaś ciągle w różne schylają się strony +Aż do ziemi, jak gdyby wybijać pokłony. +Jeżeli się przybliżą albo się spotkają, +Ani mówią do siebie, ani się witają, +Głęboko zadumani, w sobie pogrążeni. +Hrabia widział w nich obraz elizejskich cieni, +Które, chociaż boleściom, troskom niedostępne, +Błąkają się spokojne, ciche, lecz posępne. + + Któż by zgadnął, że owi tak mało ruchomi, +Owi milczący ludzie — są nasi znajomi, +Sędziowscy towarzysze? Z hucznego śniadania +Wyszli na uroczysty obrzęd grzybobrania. +Jako ludzie rozsądni, umieją miarkować +Mowy i ruchy swoje, aby je stosować +W każdej okoliczności do miejsca i czasu. +Dlatego, nim ruszyli za Sędzią do lasu, +Wzięli postawy tudzież ubiory odmienne, +Służące do przechadzki opończe płócienne, +Którymi osłaniają po wierzchu kontusze, +A na głowy słomiane wdziali kapelusze. +Stąd biali wyglądają jak czyśćcowe dusze. +Młodzież także przebrana, oprócz Telimeny +I kilku po francusku chodzących. + + Tej sceny +Hrabia nie pojął; nie znał wiejskiego zwyczaju: +Więc zdziwiony niezmiernie biegł pędem do gaju. + +Grzybów było w bród. Chłopcy biorą krasnolice, +Tyle w pieśniach litewskich sławione *lisice*, +Co są godłem panieństwa: bo czerw ich nie zjada, +I dziwna, żaden owad na nich nie usiada. +Panienki za wysmukłym gonią *borowikiem*, +Którego pieśń nazywa grzybów pułkownikiem. +Wszyscy dybią na *rydza*; ten wzrostem skromniejszy +I mniej sławny w piosenkach, za to najsmaczniejszy, +Czy świeży, czy solony, czy jesiennej pory, +Czy zimą. Ale Wojski zbierał *muchomory*. + + Inne pospólstwo grzybów, pogardzone w braku +Dla szkodliwości albo niedobrego smaku, +Lecz nie są bez użytku: one zwierza pasą +I gniazdem są owadów i gajów okrasą. +Na zielonym obrusie łąk, jako szeregi +Naczyń stołowych sterczą: tu z krągłymi brzegi +*Surojadki* srebrzyste, żółte i czerwone, +Niby czareczki różnym winem napełnione; +*Koźlak*, jak przewrócone kubka dno wypukłe, +*Lejki*, jako szampańskie kieliszki wysmukłe, +*Bielaki* krągłe, białe, szerokie i płaskie, +Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie, +I kulista, czarniawym pyłkiem napełniona +*Purchawka*, jak pieprzniczka; zaś innych imiona, +Znane tylko w zajęczym lub wilczym języku, +Od ludzi nieochrzczone; a jest ich bez liku. +Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy; +A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy, +Zagniewany, grzyb złamie albo nogą kopnie: +Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie. + + Telimena ni wilczych, ni ludzkich nie zbiera. +Roztargniona, znudzona, dokoła spoziera, +Z głową w górę zadartą. Więc pan Rejent w gniewie +Mówił o niej, że grzybów szukała na drzewie; +Asesor ją złośliwiej równał do samicy, +Która miejsca na gniazdo szuka w okolicy. + + Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy. +Oddalała się z wolna od swych towarzyszy, +I szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły, +Ocieniony, bo drzewa gęściej na nim rosły. +W środku szarzał się kamień; strumień spod kamienia +Szumiał, tryskał i zaraz, jakby szukał cienia, +Chował się między gęste i wysokie zioła, +Które wodą pojone bujały dokoła; +Tam ów bystry swawolnik, spowijany w trawy +I liściem podesłany, bez ruchu, bez wrzawy, +Niewidzialny i ledwie dosłyszany szepce, +Jako dziecię krzykliwe złożone w kolebce, +Gdy matka nad nim zwiąże firanki majowe +I liścia makowego nasypie pod głowę. +Miejsce piękne i ciche: tu się często schrania +Telimena, zowiąc je *Świątynią dumania*. + + Stanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnik +Z ramion swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik; +I podobna pływaczce, która do kąpieli +Zimnej schyla się, nim się zanurzyć ośmieli, +Klęknęła i powoli chyliła się bokiem; +Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem, +Upadła nań i cała wzdłuż się rozpostarła. +Łokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła, +Z głową na dół skłonioną; na dole u głowy, +Błysnął francuskiej książki papier welinowy; +Nad alabastrowymi stronicami księgi, +Wiły się czarne pukle i różowe wstęgi. + + W szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu, +W sukni długiej, jak gdyby w powłoce koralu, +Od której odbijał się włos z jednego końca, +Z drugiego czarny trzewik; po bokach błyszcząca +Śnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica, +Wydawała się z dala jak pstra gąsienica, +Gdy wpełźnie na zielony liść klonu. + + Niestety! +Wszystkie tego obrazu wdzięki i zalety +Darmo czekały znawców, nikt nie zważał na nie, +Tak mocno zajmowało wszystkich grzybobranie. +Tadeusz przecież zważał i w bok strzelał okiem, +I nie śmiejąc iść prosto, przysuwał się bokiem: +Jak strzelec, gdy w ruchomej gałęzistej szopie, +Usiadłszy na dwóch kołach, podjeżdża na dropie, +Albo na siewki idąc, przy koniu się kryje, +Strzelbę złoży na siodle lub pod końską szyję, +Niby to bronę włóczy, niby jedzie miedzą, +A coraz się przybliża, kędy ptaki siedzą: +Tak skradał się Tadeusz. + + Sędzia czaty zmieszał +I przeciąwszy mu drogę, do źródła pośpieszał. +Z wiatrem igrały białe poły sarafana +I wielka chustka w pasie końcem uwiązana; +Słomiany, podwiązany kapelusz od ruchu +Nagłego chwiał się z wiatrem jako liść łopuchu, +Spadając to na barki, to znowu na oczy; +W ręku ogromna laska: tak pan Sędzia kroczy. +Schyliwszy się i ręce obmywszy w strumieniu, +Usiadł przed Telimeną na wielkim kamieniu, +I, wsparłszy się oburącz na gałkę słoniową +Trzciny ogromnej, z taką ozwał się przemową: + + «Widzi aśćka, od czasu jak tu u nas gości +Tadeuszek, niemało mam niespokojności. +Jestem bezdzietny, stary; ten dobry chłopczyna, +Wszak to moja na świecie pociecha jedyna, +Przyszły dziedzic fortunki mojej. Z łaski nieba, +Zostawię mu kęs niezły szlacheckiego chleba; +Już mu też czas obmyśleć los, postanowienie; +Ale zważaj no, aśćka, moje utrapienie! +Wiesz, że pan Jacek, brat mój, Tadeusza ociec, +Dziwny człowiek, zamiarów jego trudno dociec, +Nie chce wracać do kraju, Bóg wie gdzie się kryje, +Nawet nie chce synowi oznajmić, że żyje, +A ciągle nim zarządza. Naprzód w legijony +Chciał go posyłać; byłem okropnie zmartwiony. +Potem zgodził się przecie, by w domu pozostał +I żeby się ożenił. Jużbyć żony dostał; +Partyję upatrzyłem. Nikt z obywateli +Nie wyrówna z imienia ani z parenteli +Podkomorzemu; jego starsza córka Anna +Jest na wydaniu, piękna i posażna panna; +Chciałem zagaić». Na to Telimena zbladła, +Złożyła książkę, wstała nieco i usiadła. + + «Jak mamę kocham — rzekła — czy to, panie bracie, +Jest w tym sens jaki, czy wy Boga w sercu macie? +To myślisz Tadeusza zostać dobrodziejem, +Jeśli młodego chłopca zrobisz grykosiejem? +Świat mu zawiążesz! wierz mi, kląć was kiedyś będzie! +Zakopać taki talent w lasach i na grzędzie! +Wierz mi, ile poznałam, pojętne to dziecię, +Warto, żeby na wielkim przetarło się świecie. +Dobrze brat zrobi, gdy go do stolicy wyśle, +Na przykład do Warszawy? Lub wie brat, co myślę… +Żeby do Peterburka? Ja pewnie tej zimy +Pojadę tam dla sprawy; razem ułożymy, +Co zrobić z Tadeuszem. Znam tam wiele osób, +Mam wpływy: to najlepszy kreacyi sposób. +Za mą pomocą, znajdzie wstęp w najpierwsze domy, +A kiedy będzie ważnym osobom znajomy, +Dostanie urząd, order; wtenczas niech porzuci +Służbę, jeżeli zechce, niech do domu wróci, +Mając już i znaczenie, i znajomość świata. +I cóż brat myśli o tym?» — «Jużci, w młode lata — +Rzekł Sędzia — nieźle chłopcu trochę się przewietrzyć, +Obejrzeć się na świecie, między ludźmi przetrzéć; +Ja za młodu niemało świata objechałem: +Byłem w Piotrkowie, w Dubnie, to za trybunałem +Jadąc jako palestrant, to własne swe sprawy +Forytując, jeździłem nawet do Warszawy. +Człek niemało skorzystał! Chciałbym i synowca +Wysłać pomiędzy ludzi, prosto jak wędrowca, +Jak czeladnika, który terminuje lata, +Ażeby nabył trochę znajomości świata. +Nie dla rang ni orderów! Proszę uniżenie, +Ranga moskiewska, order: cóż to za znaczenie? +Któryż to z dawnych panów, ba, nawet dzisiejszych, +Między szlachtą w powiecie nieco zamożniejszych, +Dba o podobne fraszki? Przecież są w estymie +U ludzi; bo szanujem w nich ród, dobre imię, +Albo urząd, lecz ziemski, przyznany wyborem +Obywatelskim, nie zaś czyimś tam faworem». + + Telimena przerwała: «Jeśli brat tak myśli, +Tym lepiej, więc go jako wojażera wyślij». + + «Widzi siostra — rzekł Sędzia, skrobiąc smutnie głowę — +Chciałbym bardzo: cóż, kiedy mam trudności nowe! +Pan Jacek nie wypuszcza z opieki swej syna, +I przysłał mi tu właśnie na kark bernardyna +Robaka, który przybył z tamtej strony Wisły, +Przyjaciel brata, wszystkie wie jego zamysły; +A więc o Tadeusza już wyrzekli losie, +I chcą, by się ożenił, aby pojął Zosię, +Wychowankę waćpani. Oboje dostaną, +Oprócz fortunki mojej, z łaski Jacka wiano +W kapitałach; wiesz aśćka, że ma kapitały, +I z łaski jego mam też fundusz prawie cały: +Ma więc prawo rozrządzać… aśćka pomyśl o tem, +Żeby się to zrobiło najmniejszym kłopotem. +Trzeba ich z sobą poznać. Prawda, bardzo młodzi, +Szczególnie Zosia mała, lecz to nic nie szkodzi. +Czas by już Zośkę wreszcie wydobyć z zamknięcia. +Bo wszakci to już pono wyrasta z dziecięcia». + + Telimena zdziwiona i prawie wylękła +Podnosiła się coraz, na szalu uklękła; +Zrazu słuchała pilnie, potem dłoni ruchem +Przeczyła, ręką żwawo wstrząsając nad uchem, +Odpędzając jak owad nieprzyjemne słowa +Na powrót w usta mówcy — + + «A! a! to rzecz nowa! +Czy to Tadeuszowi szkodzi, czy nie szkodzi — +Rzekła z gniewem — sądź o tym sam waćpan dobrodziéj! +Mnie nic do Tadeusza; sami o nim radźcie, +Zróbcie go ekonomem lub w karczmie posadźcie, +Niech szynkuje lub z lasu niech zwierzynę znosi: +Z nim sobie, co zechcecie, zróbcie. Lecz do Zosi? +Co waćpaństwu do Zosi? Ja jej ręką rządzę, +Ja sama! Że pan Jacek dawał był pieniądze +Na wychowanie Zosi, i że jej wyznaczył +Małą pensyjkę roczną, więcej przyrzec raczył, +Toć jej jeszcze nie kupił. Zresztą, państwo wiecie, +I dotąd jeszcze o tym wiadomo na świecie, +Że hojność państwa dla nas nie jest bez powodu, +Winni coś Soplicowie dla Horeszków rodu». +(Tej części mowy Sędzia słuchał z niepojętem +Pomieszaniem, żałością i widocznym wstrętem; +Jakby lękał się reszty mowy, głowę skłonił, +I ręką potakując, mocno się zapłonił.) + + Telimena kończyła: «Byłam jej piastunką, +Jestem krewną, jedyną Zosi opiekunką. +Nikt oprócz mnie nie będzie myślił o jej szczęściu». +«A jeśli ona szczęście znajdzie w tym zamęściu? — +Rzekł Sędzia wzrok podnosząc. — Jeśli Tadeuszka +Podoba?» — «Czy podoba? to na wierzbie gruszka! +Podoba, nie podoba: a to mi rzecz ważna! +Zosia nie będzie, prawda, partyja posażna; +Ale też nie jest z lada wsi, lada szlachcianka, +Idzie z jaśnie wielmożnych, jest wojewodzianka, +Rodzi się z Horeszkówny; małżonka dostanie! +Staraliśmy się tyle o jej wychowanie! +Chybaby tu zdziczała». Sędzia pilnie słuchał, +Patrząc w oczy; zdało się, że się udobruchał, +Bo rzekł dosyć wesoło: «No, to i cóż robić! +Bóg widzi, szczerze chciałem interesu dobić; +Tylko bez gniewu. Jeśli aśćka się nie zgodzi, +Aśćka ma prawo; smutno: gniewać się nie godzi. +Radziłem, bo brat kazał; nikt tu nie przymusza. +Gdy aśćka rekuzuje pana Tadeusza, +Odpisuję Jackowi, że nie z mojej winy +Nie dojdą Tadeusza z Zosią zaręczyny. +Teraz sam będę radzić. Pono z Podkomorzym +Zagaimy swatowstwo i resztę ułożym». + + Przez ten czas Telimena ostygła z zapału: +«Ja nic nie rekuzuję, braciszku, pomału! +Sam mówiłeś, że jeszcze za wcześnie — zbyt młodzi, — +Rozpatrzmy się, czekajmy, nic to nie zaszkodzi, +Poznajmy z sobą państwo młodych, będziem zważać; +Nie można szczęścia drugich tak na traf narażać. +Ostrzegam tylko wcześnie: niech brat Tadeusza +Nie namawia, kochać się w Zosi nie przymusza; +Bo serce nie jest sługa, nie zna co to pany, +I nie da się przemocą okuwać w kajdany». + + Za czym Sędzia, powstawszy, odszedł zamyślony. +Pan Tadeusz z przeciwnej przybliżył się strony, +Udając, że szukanie grzybów tam go zwabia. +W tymże kierunku z wolna posuwa się Hrabia. + + Hrabia podczas Sędziego sporów z Telimeną +Stał za drzewami, mocno zdziwiony tą sceną. +Dobył z kieszeni papier i ołówek, sprzęty, +Które zawsze miał z sobą, i na pień wygięty, +Rozpiąwszy kartkę, widać, że obraz malował, +Mówiąc sam z sobą: «Jakbyś umyślnie grupował: +Ten na głazie, ta w trawie; grupa malownicza! +Głowy charakterowe! z kontrastem oblicza!» + + Podchodził, wstrzymywał się, lornetkę przecierał, +Oczy chustką obwiewał i coraz spozierał: +«Miałożby to cudowne, śliczne widowisko +Zginąć albo zmienić się, gdy podejdę blisko? +Ten aksamit traw, będzież to mak i botwinie? +W nimfie tej czyż obaczę jaką ochmistrzynię?» + + Choć Hrabia Telimenę już dawniej widywał +W domu Sędziego, w którym dosyć często bywał, +Lecz mało ją uważał: zadziwił się zrazu, +Rozeznając w niej model swojego obrazu. +Miejsca piękność, postawy wdzięk i gust ubrania +Zmieniły ją, zaledwo była do poznania. +W oczach świeciły jeszcze niezagasłe gniewy; +Twarz, ożywiona wiatru świeżymi powiewy, +Sporem z Sędzią i nagłym przybyciem młodzieńców, +Nabrała mocnych, żywszych niż zwykle rumieńców. + + «Pani — rzekł Hrabia — racz mej śmiałości darować; +Przychodzę i przepraszać, i razem dziękować. +Przepraszać, że jej kroków śledziłem ukradkiem; +I dziękować, że byłem jej dumania świadkiem. +Tyle ją obraziłem! winienem jej tyle! +Przerwałem chwilę dumań; winienem ci chwile +Natchnienia, chwile błogie! Potępiaj człowieka; +Ale sztukmistrz twojego przebaczenia czeka! +Na wielem się odważył, na więcej odważę: +Sądź!» — tu ukląkł i podał swoje pejzaże. + + Telimena sądziła malowania proby +Tonem grzecznej, lecz sztukę znającej osoby; +Skąpa w pochwały, lecz nie szczędziła zachętu: +«Brawo — rzekła — winszuję, niemało talentu. +Tylko pan nie zaniedbuj; szczególniej potrzeba +Szukać pięknej natury! O, szczęśliwe nieba +Krajów włoskich! różowe cezarów ogrody! +Wy, klasyczne Tyburu spadające wody! +I straszne Pauzylipu skaliste wydroże! +To, Hrabio, kraj malarzów! U nas, żal się Boże!… +Dziecko muz, w Soplicowie oddane na mamki, +Umrze pewnie. Mój Hrabio, oprawię to w ramki, +Albo w album umieszczę, do rysunków zbiorku, +Które zewsząd skupiałam: mam ich dosyć w biurku». + + Zaczęli więc rozmowę o niebios błękitach, +Morskich szumach i wiatrach wonnych, i skał szczytach, +Mieszając tu i ówdzie, podróżnych zwyczajem, +Śmiech i urąganie się nad ojczystym krajem. + + A przecież wokoło nich ciągnęły się lasy +Litewskie, tak poważne i tak pełne krasy! +Czeremchy oplatane dzikich chmielów wieńcem, +Jarzębiny ze świeżym pasterskim rumieńcem, +Leszczyna jak menada z zielonymi berły, +Ubranymi jak w grona, w orzechowe perły; +A niżej dziatwa leśna: głóg w objęciu kalin, +Ożyna czarne usta tuląca do malin. +Drzewa i krzewy liśćmi wzięły się za ręce, +Jak do tańca stające panny i młodzieńce +Wkoło pary małżonków. Stoi pośród grona +Para, nad całą leśną gromadą wzniesiona +Wysmukłością kibici i barwy powabem: +Brzoza biała, kochanka, z małżonkiem swym grabem. +A dalej, jakby starce na dzieci i wnuki +Patrzą, siedząc w milczeniu, tu sędziwe buki, +Tam matrony topole i mchami brodaty +Dąb, włożywszy pięć wieków na swój kark garbaty, +Wspiera się, jak na grobów połamanych słupach, +Na dębów, przodków swoich, skamieniałych trupach. + + Pan Tadeusz kręcił się, nudząc niepomału +Długą rozmową, w której nie mógł brać udziału. +Aż, gdy zaczęto sławić cudzoziemskie gaje, +I wyliczać z kolei wszystkich drzew rodzaje: +Pomarańcze, cyprysy, oliwki, migdały, +Kaktusy, aloesy, mahonie, sandały, +Cytryny, bluszcz, orzechy włoskie, nawet figi, +Wysławiając ich kształty, kwiaty i łodygi: +Tadeusz nie przestawał dąsać się i zżymać, +Na koniec nie mógł dłużej od gniewu wytrzymać. + + Był on prostak, lecz umiał czuć wdzięk przyrodzenia, +I patrząc w las ojczysty, rzekł pełen natchnienia: +«Widziałem w botanicznym wileńskim ogrodzie, +Owe sławione drzewa rosnące na wschodzie +I na południu, w owej pięknej włoskiej ziemi; +Któreż równać się może z drzewami naszemi? +Czy aloes z długimi jak konduktor pałki? +Czy cytryna, karlica z złocistymi gałki, +Z liściem lakierowanym, krótka i pękata, +Jako kobieta mała, brzydka, lecz bogata? +Czy zachwalony cyprys długi, cienki, chudy, +Co zdaje się być drzewem nie smutku, lecz nudy? +Mówią, że bardzo smutnie wygląda na grobie; +Jest to jak lokaj Niemiec we dworskiej żałobie, +Nieśmiejący rąk podnieść ani głowy skrzywić, +Aby się etykiecie niczym nie sprzeciwić. + + «Czyż nie piękniejsza nasza poczciwa brzezina, +Która jako wieśniaczka, kiedy płacze syna, +Lub wdowa męża, ręce załamie, roztoczy +Po ramionach do ziemi strumienie warkoczy! +Niema z żalu, postawą jak wymownie szlocha! +Czemuż pan Hrabia, jeśli w malarstwie się kocha, +Nie maluje drzew naszych, pośród których siedzi? +Prawdziwie, będą z pana żartować sąsiedzi, +Że mieszkając na żyznej litewskiej równinie, +Malujesz tylko jakieś skały i pustynie». + + «Przyjacielu — rzekł Hrabia — piękne przyrodzenie +Jest formą, tłem, materią; a duszą — natchnienie, +Które na wyobraźni unosi się skrzydłach, +Poleruje się gustem, wspiera na prawidłach. +Nie dość jest przyrodzenia, nie dosyć zapału: +Sztukmistrz musi ulecieć w sfery ideału! +Nie wszystko, co jest piękne, wymalować da się! +Dowiesz się o tym wszystkim z książek w swoim czasie. +Co się tyczy malarstwa: do obrazu trzeba +Punktów widzenia, grupy, ansamblu i nieba, +Nieba włoskiego! Stąd też w kunszcie pejzażów, +Włochy były, są, będą, ojczyzną malarzów! +Stąd też, oprócz Brejgela (lecz nie van der Helle, +Ale pejzażysty: bo są dwaj Brejgele) +I oprócz Ruisdala, na całej północy +Gdzież był pejzażysta który pierwszej mocy? +Niebios, niebios potrzeba». — «Nasz malarz Orłowski, +Przerwała Telimena — miał gust soplicowski. +(Trzeba wiedzieć, że to jest Sopliców choroba, +Że im oprócz ojczyzny nic się nie podoba). +Orłowski, który życie strawił w Peterburku, +Sławny malarz (mam jego kilka szkiców w biurku) +Mieszkał tuż przy cesarzu, na dworze, jak w raju: +A nie uwierzy Hrabia, jak tęsknił po kraju! +Lubił ciągle wspominać swej młodości czasy, +Wystawiał wszystko w Polszcze: ziemię, niebo, lasy…» + + «I miał rozum! — zawołał Tadeusz z zapałem. — +To państwa niebo włoskie, jak o nim słyszałem, +Błękitne, czyste: wszak to jak zamarzła woda; +Czyż nie piękniejsze stokroć wiatr i niepogoda? +U nas dość głowę podnieść: ileż to widoków! +Ileż scen i obrazów z samej gry obłoków! +Bo każda chmura inna: na przykład jesienna +Pełznie jak żółw leniwa, ulewą brzemienna, +I z nieba aż do ziemi spuszcza długie smugi, +Jak rozwite warkocze, to są deszczu strugi; +Chmura z gradem, jak balon szybko z wiatrem leci, +Krągła, ciemnobłękitna, w środku żółto świeci, +Szum wielki słychać wkoło; nawet te codzienne, +Patrzcie państwo, te białe chmurki, jak odmienne! +Zrazu jak stada dzikich gęsi lub łabędzi, +A z tyłu wiatr jak sokół do kupy je pędzi: +Ściskają się, grubieją, rosną — nowe dziwy! +Dostają krzywych karków, rozpuszczają grzywy, +Wysuwają nóg rzędy i po niebios sklepie +Przelatują jak tabun rumaków po stepie: +Wszystkie białe jak srebro, zmieszały się… nagle +Z ich karków rosną maszty, z grzyw szerokie żagle, +Tabun zmienia się w okręt i wspaniale płynie +Cicho, z wolna po niebios błękitnej równinie!» + + Hrabia i Telimena poglądali w górę; +Tadeusz jedną ręką pokazał im chmurę, +A drugą ścisnął z lekka rączkę Telimeny. +Kilka już upłynęło minut cichej sceny; +Hrabia rozłożył papier na swym kapeluszu +I wydobył ołówek. Wtem przykry dla uszu +Odezwał się dzwon dworski i zaraz śród lasu +Cichego pełno było krzyku i hałasu. + + Hrabia, kiwnąwszy głową, rzekł poważnym tonem: +«Tak to na świecie wszystko los zwykł kończyć dzwonem!… +Rachunki myśli wielkiej, plany wyobraźni, +Zabawki niewinności, uciechy przyjaźni, +Wylania się serc czułych: gdy spiż z dala ryknie, +Wszystko miesza się, zrywa, mąci się i niknie!» +Tu, obróciwszy czuły wzrok ku Telimenie, +«Cóż zostaje?» A ona mu rzekła: «Wspomnienie!» +I chcąc Hrabiego nieco ułagodzić smutek, +Podała mu urwany kwiatek niezabudek. +Hrabia go ucałował i na pierś przyszpilał; +Tadeusz z drugiej strony krzak ziela rozchylał, +Widząc, że się ku niemu tym zielem przewija +Coś białego: była to rączka jak lilija; +Pochwycił ją, całował i usty po cichu +Utonął w niej jak pszczoła w liliji kielichu. +Uczuł na ustach zimno; znalazł klucz i biały +Papier w trąbkę zwiniony; był to listek mały. +Porwał, schował w kieszenie; nie wie, co klucz znaczy, +Lecz mu to owa biała kartka wytłumaczy. + + Dzwon wciąż dzwonił i echem z głębi cichych lasów +Odezwało się tysiąc krzyków i hałasów. +Odgłos to był szukania i nawoływania, +Hasło zakończonego na dziś grzybobrania; +Odgłos nie smutny wcale ani pogrzebowy, +Jak się Hrabiemu zdało: owszem, obiadowy. +Dzwon ten, w każde południe krzyczący z poddasza, +Gości i czeladź domu na obiad zaprasza: +Tak było w dawnych licznych dworach we zwyczaju +I zostało się w domu Sędziego. Więc z gaju +Wychodziła gromada, niosąca krobeczki, +Koszyki uwiązane końcami chusteczki, +Pełne grzybów; a panny w jednym ręku niosły, +Jako wachlarz zwiniony, *borowik* rozrosły, +W drugim związane razem jakby polne kwiatki, +*Opieńki* i rozlicznej barwy *surojadki*. +Wojski miał *muchomora*. Z próżnymi przychodzi +Rękami Telimena; z nią panicze młodzi. + + Goście weszli w porządku i stanęli kołem. +Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem: +Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, +Idąc kłaniał się starcom, damom i młodzieży; +Obok stał kwestarz; Sędzia tuż przy bernardynie. +Bernardyn zmówił krótki pacierz po łacinie; +Podano w kolej wódkę: za czym wszyscy siedli, +I chołodziec litewski milczkiem żwawo jedli. + + Obiadowano ciszej, niż się zwykle zdarza; +Nikt nie gadał, pomimo wezwań gospodarza. +Strony biorące udział w wielkiej o psów zwadzie, +Myśliły o jutrzejszej walce i zakładzie; +Myśl wielka zwykle usta do milczenia zmusza. +Telimena, mówiąca wciąż do Tadeusza, +Musiała ku Hrabiemu nieraz się odwrócić, +Nawet na Asesora nieraz okiem rzucić: +Tak ptasznik patrzy w sidło, kędy szczygły zwabia, +I razem w pastkę wróblą. Tadeusz i Hrabia, +Obadwa radzi z siebie, obadwa szczęśliwi, +Obaj pełni nadziei, więc niegadatliwi. +Hrabia na kwiatek dumne opuszczał wejrzenie, +A Tadeusz ukradkiem spozierał w kieszenie, +Czy ów kluczyk nie uciekł? Ręką nawet chwytał +I kręcił kartkę, której dotąd nie przeczytał. +Sędzia Podkomorzemu węgrzyna, szampana +Dolewał, służył pilnie, ściskał za kolana, +Ale do rozmawiania z nim nie miał ochoty +I widać, że czuł jakieś tajemne kłopoty. + + Przemijały w milczeniu talerze i dania; +Przerwał nareszcie nudny tok obiadowania +Gość niespodziany, szybko wpadając, gajowy; +Nie zważał nawet, że czas właśnie obiadowy, +Pobiegł do pana; widać z postawy i z miny, +Że ważnej i niezwykłej jest posłem nowiny. +Ku niemu oczy całe zwróciło zebranie. +On, odetchnąwszy nieco, rzekł: «Niedźwiedź, mospanie!» +Resztę wszyscy odgadli: że źwierz z *matecznika* +Wyszedł, że w zaniemeńską puszczę się przemyka, +Że go trzeba wnet ścigać, wszyscy wraz uznali, +Choć ani się radzili, ani namyślali; +Spólną myśl widać było z uciętych wyrazów, +Z gestów żywych, z wydanych rozlicznych rozkazów, +Które, wychodząc tłumnie, razem z ust tak wielu, +Dążyły przecież wszystkie do jednego celu. + + «Na wieś! — zawołał Sędzia — hej! konno, setnika! +Jutro na brzask obława, lecz na ochotnika; +Kto wystąpi z oszczepem, temu z robocizny +Wytrącić dwa szarwarki i pięć dni pańszczyzny». + + «W skok — krzyknął Podkomorzy — okulbaczyć siwą, +Dobiec w cwał do mojego dworu; wziąć co żywo +Dwie pjawki, które w całej okolicy słyną, +Pies zowie się Sprawnikiem, a suka Strapczyną; +Zakneblować im pyski, zawiązać je w miechu, +I przystawić je tutaj konno dla pośpiechu». +«Wańka! — krzyknął na chłopca Asesor po rusku — +Tasak mój sanguszkowski pociągnąć na brusku: +Wiesz, tasak co od księcia miałem w podarunku; +Pas opatrzyć, czy kula jest w każdym ładunku». +«Strzelby — krzyknęli wszyscy — mieć na pogotowiu!» +Asesor wołał ciągle: «Ołowiu, ołowiu! +Formę do kul mam w torbie». — «Do księdza plebana +Dać znać — dodał pan Sędzia — żeby jutro z rana +Mszę miał w kaplicy leśnej: króciuchna oferta +Za myśliwych, msza zwykła świętego Huberta». + + Po wydanych rozkazach nastało milczenie; +Każdy dumał i rzucał dokoła wejrzenie, +Jak gdyby kogoś szukał; z wolna wszystkich oczy +Sędziwa twarz Wojskiego ciągnie i jednoczy: +Znak to był, że szukają na przyszłą wyprawę +Wodza i że Wojskiemu oddają buławę. +Wojski powstał, zrozumiał towarzyszów wolę, +I uderzywszy ręką poważnie po stole, +Pociągnął złocistego z zanadrza łańcuszka, +Na którym wisiał gruby zegarek jak gruszka: +«Jutro — rzekł — pół do piątej, przy leśnej kaplicy +Stawią się bracia strzelcy, wiara obławnicy». + + Rzekł i ruszył od stołu, za nim szedł gajowy; +Oni obmyślić mają i urządzić łowy. + + Tak wodze, gdy na jutro bitwę zapowiedzą, +Żołnierze po obozie broń czyszczą i jedzą, +Lub na płaszczach i siodłach śpią próżni kłopotu, +A wodze śród cichego dumają namiotu. + + Przerwał się obiad, dzień zszedł na kowaniu koni, +Karmieniu psów, zbieraniu i czyszczeniu broni; +U wieczerzy, zaledwo kto przysiadł do stoła; +Nawet strona Kusego z partyją Sokoła, +Przestała dawnym wielkim zatrudniać się sporem: +Pobrawszy się pod ręce, Rejent z Asesorem +Wyszukują ołowiu. Reszta spracowana +Szła spać wcześnie, ażeby przebudzić się z rana. + + +Księga czwarta +Dyplomatyka i łowy + + Rówienniki litewskich wielkich kniaziów, drzewa +Białowieży, Świtezi, Ponar, Kuszelewa! +Których cień spadał niegdyś na koronne głowy +Groźnego Witenesa, wielkiego Mindowy, +I Giedymina, kiedy na Ponarskiej Górze, +Przy ognisku myśliwskim, na niedźwiedziej skórze +Leżał, słuchając pieśni mądrego Lizdejki, +A Wilii widokiem i szumem Wilejki +Ukołysany, marzył o wilku żelaznym, +i zbudzony, za bogów rozkazem wyraźnym +Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedzi +Jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi. +Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy, +Wyszedł Kiejstut i Olgierd, i Olgierdowicy, +Równie myśliwi wielcy jak sławni rycerze, +Czyli wroga ścigali, czyli dzikie źwierzę. +Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów: +Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów. + + Knieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy +Ostatni król, co nosił kołpak Witoldowy, +Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy, +I ostatni na Litwie monarcha myśliwy. +Drzewa moje ojczyste! jeśli Niebo zdarzy, +Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy, +Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie? +Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię; +Czy żyje wielki Baublis, w którego ogromie +Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie, +Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem? +Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kościołem? +I tam na Ukrainie czy się dotąd wznosi +Przed Hołowińskch domem, nad brzegami Rosi, +Lipa tak rozrośniona, że pod jej cieniami +Sto młodzieńców, sto panien szło w taniec parami? + + Pomniki nasze! ileż co rok was pożera +Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera! +Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom, +Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły jak ptakom. +Wszak lipa czarnoleska, na głos Jana czuła, +Tyle rymów natchnęła! Wszak ów dąb gaduła +Kozackiemu wieszczowi tyle cudów śpiewa! + + Ja ileż wam winienem, o domowe drzewa! +Błahy strzelec, uchodząc szyderstw towarzyszy +Za chybioną źwierzynę, ileż w waszej ciszy +Upolowałem dumań, gdy w dzikim ostępie, +Zapomniawszy o łowach, usiadłem na kępie, +A koło mnie srebrzył się tu mech siwobrody, +Zlany granatem czarnej, zgniecionej jagody, +A tam się czerwieniły wrzosiste pagórki, +Strojne w brusznice jakby w koralów paciórki. +Wokoło była ciemność; gałęzie u góry +Wisiały jak zielone, gęste, niskie chmury; +Wicher kędyś nad sklepem szalał nieruchomym, +Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem: +Dziwny, odurzający hałas! Mnie się zdało, +Że tam nad głową morze wiszące szalało. + + Na dole jak ruiny miast: tu wywrót dębu +Wysterka z ziemi na kształt ogromnego zrębu; +Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy, +Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy +Ogrodzone parkanem traw. W środek tarasu +Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu, +Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości +Na pół zgryzione jakichś nieostrożnych gości. +Czasem wymkną się w górę przez trawy zielenie, +Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie, +I mignie między drzewa źwierz żółtawym pasem, +Jak promień, kiedy wpadłszy gaśnie między lasem. + + I znowu cichość w dole. Dzięcioł na jedlinie +Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie, +Schował się, ale dziobem nie przestaje pukać, +Jak dziecko, gdy schowane woła, by go szukać. +Bliżej siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma, +Gryzie go; zawiesiła kitkę nad oczyma, +Jak pióro nad szyszakiem u kirasyjera: +Chociaż tak osłoniona, dokoła spoziera, +Dostrzegłszy gościa, skacze gajów tanecznica +Z drzew na drzewa, miga się jako błyskawica; +Na koniec w niewidzialny otwór pnia przepada, +Jak wracająca w drzewo rodzime dryjada. +Znowu cicho. + + Wtem, gałąź wstrząsła się trącona, +I pomiędzy jarzębin rozsunione grona +Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica: +To jagód lub orzechów zbieraczka, dziewica. +W krobeczce z prostej kory podaje zebrane +Bruśnice świeże jako jej usta rumiane. +Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina: +Chwyta w lot migające orzechy dziewczyna. + + Wtem, usłyszeli odgłos rogów i psów granie: +Zgadują, że się ku nim zbliża polowanie, +I pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi, +Zniknęli nagle z oczu jako leśne bogi. + + W Soplicowie ruch wielki. Lecz ni psów hałasy, +Ani rżące rumaki, skrzypiące kolasy, +Ni odgłos trąb dających hasło polowania +Nie mogły Tadeusza wyciągnąć z posłania; +Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak w norze. +Nikt z młodzieży nie myślał szukać go po dworze; +Każdy sobą zajęty śpieszył, gdzie kazano; +O towarzyszu sennym całkiem zapomniano. + + On chrapał. Słońce w otwór, co śród okienicy +Wyrżnięty był w kształt serca, wpadło do ciemnicy +Słupem ognistym, prosto sennemu na czoło. +On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się wkoło, +Chroniąc się blasku. Nagle usłyszał stuknienie, +Przebudził się: wesołe było przebudzenie. +Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał, +Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiechał: +Myśląc o wszystkim, co mu wczora się zdarzyło, +Rumienił się i wzdychał, i serce mu biło. +Spojrzał w okno, o dziwy! W promieni przezroczu, +W owym sercu, błyszczało dwoje jasnych oczu, +Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie, +Kiedy z jasności dziennej przedziera się w cienie. +Ujrzał i małą rączkę, niby wachlarz z boku +Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku; +Palce drobne, zwrócone na światło różowe, +Czerwieniły się na wskroś jakby rubinowe. +Usta widział ciekawe, roztulone nieco, +I ząbki, co jak perły śród koralów świecą, +I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią +Różową, same całe jak róże się płonią. + + Tadeusz spał pod oknem; sam ukryty w cieniu, +Leżąc na wznak, cudnemu dziwił się zjawieniu +I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy: +Nie wiedział, czy to jawa, czyli mu się marzy +Jedna z tych miłych, jasnych twarzyczek dziecinnych, +Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych. +Twarzyczka schyliła się — ujrzał, drżąc z bojaźni +I radości, niestety! ujrzał najwyraźniej, +Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty, +W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty, +Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku +Świeciły jak korona na świętych obrazku. + + Zerwał się i widzenie zaraz uleciało +Przestraszone łoskotem; czekał, nie wracało! +Tylko usłyszał znowu trzykrotne stukanie +I słowa: «Niech pan wstaje, czas na polowanie. +Pan zaspał». Skoczył z łóżka i obu rękami +Pchnął okienicę, że aż trzasła zawiasami +I rozwarłszy się w obie uderzyła ściany; +Wyskoczył, patrzył wkoło zdumiony, zmieszany, +Nic nie widział, nie dostrzegł niczyjego śladu. +Niedaleko od okna był parkan od sadu, +Na nim chmielowe liście i kwieciste wieńce +Chwiały się; czy je lekkie potrąciły ręce? +Czy wiatr ruszył? Tadeusz długo patrzył na nie, +Nie śmiał iść w ogród; tylko wsparł się na parkanie, +Oczy podniósł i z palcem do ust przyciśnionym +Kazał sam sobie milczeć, by słowem kwapionem +Nie rozerwał milczenia; potem w czoło stukał, +Niby do wspomnień dawnych uśpionych w nim pukał, +Na koniec, gryząc palce, do krwi się zadrasnął +I na cały głos: «Dobrze, dobrze mi tak!» wrzasnął. + + We dworze, gdzie przed chwilą tyle było krzyku, +Teraz pusto i głucho jak na mogilniku: +Wszyscy ruszyli w pole. Tadeusz nadstawił +Uszu i ręce do nich jak trąbki przyprawił; +Słuchał, aż mu wiatr przyniósł, wiejący od puszczy, +Odgłosy trąb i wrzaski polującej tłuszczy. + + Koń Tadeusza czekał w stajni osiodłany. +Wziął więc flintę, skoczył nań i jak opętany +Pędził ku karczmom, które stały przy kaplicy, +Kędy mieli się rankiem zebrać obławnicy. + + Dwie chyliły się karczmy po dwóch stronach drogi, +Oknami wzajem sobie grożące jak wrogi. +Stara należy z prawa do zamku dziedzica; +Nową, na złość zamkowi, postawił Soplica. +W tamtej, jak w swym dziedzictwie, rej wodził Gerwazy, +W tej najwyższe za stołem brał miejsce Protazy. + + Nowa karczma nie była ciekawa z pozoru. +Stara wedle dawnego zbudowana wzoru, +Który był wymyślony od tyryjskich cieśli, +A potem go Żydowie po świecie roznieśli: +Rodzaj architektury obcym budowniczym +Wcale nieznany; my go od Żydów dziedziczym. + + Karczma z przodu jak korab, z tyłu jak świątynia: +Korab, istna Noego czworogranna skrzynia, +Znany dziś pod prostackim nazwiskiem stodoły; +Tam różne są zwierzęta, konie, krowy, woły, +Kozy brodate; w górze zaś ptactwa gromady, +I płazów choć po parze, są też i owady. +Część tylna, na kształt dziwnej świątyni stawiona, +Przypomina z pozoru ów gmach Salomona, +Który pierwsi ćwiczeni w budowań rzemieśle +Hiramscy na Syjonie wystawili cieśle. +Żydzi go naśladują dotąd we swych szkołach, +A szkół rysunek widny w karczmach i stodołach. +Dach z dranic i ze słomy, spiczasty, zadarty, +Pogięty jako kołpak żydowski podarty. +Ze szczytu wytryskują krużganku krawędzie, +Oparte na drewnianym licznych kolumn rzędzie. +Kolumny, co jest wielkie architektów dziwo, +Trwałe, chociaż wpół zgniłe i stawione krzywo, +Jako w wieży pizańskiej, nie podług modelów +Greckich, bo są bez podstaw i bez kapitelów. +Nad kolumnami biegą wpółokrągłe łuki, +Także z drzewa, gotyckiej naśladowstwo sztuki. +Z wierzchu ozdoby sztuczne, nie rylcem, nie dłutem, +Ale zręcznie ciesielskim wyrzezane sklutem, +Krzywe jak szabasowych ramiona świeczników; +Na końcu wiszą gałki, coś na kształt guzików, +Które Żydzi modląc się na łbach zawieszają +I które po swojemu cyces nazywają. +Słowem, z daleka karczma chwiejąca się, krzywa, +Podobna jest do Żyda, gdy się modląc kiwa: +Dach jak czapka, jak broda strzecha roztrzęsiona, +Ściany dymne i brudne jak czarna opona, +A z przodu rzeźba sterczy jak cyces na czole. + + W środku karczmy jest podział jak w żydowskiej szkole: +Jedna część, pełna izbic ciasnych i podłużnych, +Służy dla dam wyłącznie i panów podróżnych; +W drugiej ogromna sala: koło każdej ściany +Ciągnie się wielonożny stół wąski, drewniany; +Przy nim stołki, choć niższe, podobne do stoła, +Jako dzieci do ojca. + + Na stołkach dokoła +Siedziały chłopy, chłopki tudzież szlachta drobna, +Wszyscy rzędem; ekonom sam siedział z osobna. +Po rannej mszy z kaplicy, że była niedziela, +Zabawić się i wypić przyszli do Jankiela. +Przy każdym już szumiała siwą wódką czarka, +Ponad wszystkimi z butlą biegała szynkarka. +W środku arendarz Jankiel, w długim aż do ziemi +Szarafanie, zapiętym haftkami srebrnemi, +Rękę jedną za czarny pas jedwabny wsadził, +Drugą poważnie sobie siwą brodę gładził; +Rzucając wkoło okiem rozkazy wydawał, +Witał wchodzących gości, przy siedzących stawał +Zagajając rozmowę, kłótliwych zagadzał, +Lecz nie służył nikomu: tylko się przechadzał. +Żyd stary i powszechnie znany z poczciwości, +Od lat wielu dzierżawił karczmę, a nikt z włości, +Nikt ze szlachty nie zaniósł nań skargi do dworu. +O cóż skarżyć? Miał trunki dobre do wyboru, +Rachował się ostrożnie, lecz bez oszukaństwa, +Ochoty nie zabraniał, nie cierpiał pijaństwa, +Zabaw wielki miłośnik: u niego wesele +I chrzciny obchodzono, on w każdą niedzielę +Kazał do siebie ze wsi przychodzić muzyce, +Przy której i basetla była, i kozice. + + Muzykę znał, sam słynął muzycznym talentem; +Z cymbałami, narodu swego instrumentem, +Chadzał niegdyś po dworach i graniem zdumiewał, +I pieśniami, bo biegle i uczenie śpiewał. +Chociaż Żyd, dosyć czystą miał polską wymowę, +Szczególniej zaś polubił pieśni narodowe; +Przywoził mnóstwo z każdej za Niemen wyprawy, +Kołomyjek z Halicza, mazurów z Warszawy; +Wieść, nie wiem czyli pewna, w całej okolicy +Głosiła, że on pierwszy przywiózł z zagranicy +I upowszechnił wówczas, w tamecznym powiecie, +Ową piosenkę, sławną dziś na całym świecie, +A którą po raz pierwszy na ziemi Auzonów +Wygrały Włochom polskie trąby legijonów. +Talent śpiewania bardzo na Litwie popłaca, +Jedna miłość u ludzi, wsławia i wzbogaca: +Jankiel zrobił majątek; syt zysków i chwały, +Zawiesił dźwięcznostrunne na ścianie cymbały; +Osiadłszy z dziećmi w karczmie, zatrudniał się szynkiem, +Przy tym w pobliskim mieście był też podrabinkiem, +A zawsze miłym wszędzie gościem i domowym +Doradcą; znał się dobrze na handlu zbożowym, +Na wicinnym: potrzebna jest znajomość taka +Na wsi. Miał także sławę dobrego Polaka. + + On pierwszy zgodził kłótnie, często nawet krwawe, +Między dwiema karczmami: obie wziął w dzierżawę; +Szanowali go równie i starzy stronnicy +Horeszkowscy, i słudzy Sędziego Soplicy. +On sam powagę umiał utrzymać nad groźnym +Klucznikiem horeszkowskim i kłótliwym Woźnym; +Przed Jankielem tłumili dawne swe urazy +Gerwazy, groźny ręką, językiem Protazy. + + Gerwazego nie było; ruszył na obławę, +Nie chcąc, aby tak ważną i trudną wyprawę +Odbył sam Hrabia, młody i niedoświadczony; +Poszedł więc z nim dla rady tudzież dla obrony. + + Dziś miejsce Gerwazego, najdalsze od progu, +Między dwiema ławami, w samym karczmy rogu, +Zwane *pokuciem*, kwestarz ksiądz Robak zajmował. +Jankiel go tam posadził. Widać, że szanował +Wysoko bernardyna: bo skoro dostrzegał +Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiegał +I rozkazał dolewać lipcowego miodu. +Słychać, że z bernardynem znali się za młodu, +Kędyś tam w cudzych krajach. Robak często chadzał +Nocą do karczmy, tajnie z Żydem się naradzał +O ważnych rzeczach; słychać było, że towary +Ksiądz przemycał — lecz potwarz ta niegodna wiary. + + Robak, wsparty na stole, wpół głośno rozprawiał, +Tłum szlachty go otaczał i uszy nadstawiał, +I nosy ku księdzowskiej chylił tabakierze; +Brano z niej, i kichała szlachta jak moździerze. + + «Reverendissime — rzekł kichnąwszy Skołuba — +To mi tabaka, co to idzie aż do czuba! +Od czasu jak nos dźwigam (tu głasnął nos długi) +Takiej nie zażywałem (tu kichnął raz drugi); +Prawdziwa bernardynka, pewnie z Kowna rodem, +Miasta sławnego w świecie tabaką i miodem. +Byłem tam lat już…» — Robak przerwał mu: «Na zdrowie +Wszystkim waszmościom, moi mościwi panowie! +Co się tabaki tyczy, hem, ona pochodzi +Z dalszej strony, niż myśli Skołuba dobrodziéj: +Pochodzi z Jasnej Góry. Księża paulinowie +Tabakę taką robią w mieście Częstochowie, +Kędy jest obraz tylu cudami wsławiony, +Bogarodzicy Panny, Królowej Korony +Polskiej… zowią ją dotąd i Księżną Litewską — +Koronęć jeszcze dotąd piastuje królewską… +Lecz na Litewskim Księstwie teraz syzma siedzi!» +«Z Częstochowy? — rzekł Wilbik. — Byłem tam w spowiedzi, +Kiedym na odpust chodził lat temu trzydzieście. +Czy to prawda, że Francuz gości teraz w mieście, +Że chce kościół rozwalać i skarbiec zabierze: +Bo to wszystko w Litewskim stoi Kuryjerze?» +«Nieprawda — rzekł bernardyn — nie! Pan Najjaśniejszy, +Napoleon, katolik jest najprzykładniejszy: +Wszak go papież namaścił, żyją z sobą w zgodzie +I nawracają ludzi w francuskim narodzie, +Który się trochę popsuł. Prawda, z Częstochowy +Oddano wiele srebra na skarb narodowy +Dla ojczyzny, dla Polski; sam Pan Bóg tak każe: +Skarbcem ojczyzny zawsze są Jego ołtarze. +Wszakże w Warszawskim Księstwie mamy sto tysięcy +Wojska polskiego, może wkrótce będzie więcéj: +A któż wojsko opłaci? czy nie wy, Litwini? +Wy tylko grosz dajecie do moskiewskiej skrzyni». +«Kat by dał — krzyknął Wilbik — gwałtem od nas biorą». +«Oj, dobrodzieju — chłopek ozwał się z pokorą, +Pokłoniwszy się księdzu i skrobiąc się w głowę — +Już to szlachcie, to jeszcze bieda przez połowę; +Lecz nas drą jak na łyka…» «Cham! — Skołuba krzyknął — +Głupi, tobieć to lepiej, tyś chłopie przywyknął, +Jak węgorz do odarcia: lecz nam *urodzonym*, +Nam wielmożnym, do złotych swobód wzwyczajonym! +Ach, bracia! wszak to dawniej szlachcic na zagrodzie… +(«Tak, tak — krzyknęli wszyscy — równy wojewodzie!») +Dziś nam szlachectwa przeczą, każą nam drabować +Papiery, i szlachectwa papierem próbować». +«Jeszcze Waszeci mniejsza — zawołał Juraha — +Waszeć z pradziadów chłopów uszlachcony szlacha; +Ale ja, z kniaziów! Pytać u mnie o patenta, +Kiedym został szlachcicem? Sam Bóg to pamięta! +Niechaj Moskal w las idzie pytać się dębiny, +Kto jej dał patent rosnąć nad wszystkie krzewiny». +«Kniaziu — rzekł Żagiel — świeć waść baki lada komu, +Tu znajdziesz pono mitry i w niejednym domu». +«Waść ma krzyż w herbie — wołał Podhajski — to skryta +Aluzyja, że w rodzie bywał neofita». +«Fałsz — przerwał Birbasz — Przecież ja z tatarskich hrabiów +Pochodzę, a mam krzyże nad herbem Korabiów». +«Poraj — krzyknął Mickiewicz — z mitrą w polu złotym, +Herb książęcy, Stryjkowski gęsto pisze o tym». + + Za czym wielkie powstały w całej karczmie szmery. +Ksiądz bernardyn uciekł się do swej tabakiery; +W kolej częstował mówców. Gwar zaraz ucichnął; +Każdy zażył przez grzeczność i kilkakroć kichnął. +Bernardyn, korzystając z przerwy, mówił daléj: +«Oj, wielcy ludzie od tej tabaki kichali! +Czy uwierzycie państwo, że z tej tabakiery, +Pan jenerał Dąbrowski zażył razy cztery?» +«Dąbrowski?» — zawołali. «Tak, tak, on, jenerał. +Byłem w obozie, gdy on Gdańsk Niemcom odbierał; +Miał coś pisać; bojąc się, ażeby nie zasnął, +Zażył, kichnął, dwakroć mię po ramieniu klasnął: +»Księże Robaku — mówił — księże bernardynie, +Obaczymy się w Litwie może nim rok minie; +Powiedz Litwinom, niech mnie czekają z tabaką +Częstochowską, nie biorę innej tylko taką». + + Mowa księdza wzbudziła takie zadziwienie, +Taką radość, że całe huczne zgromadzenie +Milczało chwilę; potem na pół ciche słowa +Powtarzano: «Tabaka z Polski? Częstochowa? +Dąbrowski? Z ziemi włoskiej?…» Aż na koniec razem, +Jakby myśl z myślą, wyraz sam zbiegł się z wyrazem, +Wszyscy jednogłośnie, jak na dane hasło, +Krzyknęli: «Dąbrowskiego!» Wszystko razem wrzasło, +Wszystko się uścisnęło: chłop z tatarskim hrabią, +Mitra z Krzyżem, Poraje z Gryfem i z Korabią; +Zapomnieli wszystkiego, nawet bernardyna, +Tylko śpiewali krzycząc: «Wódki, miodu, wina!» + + Długo się przysłuchiwał ksiądz Robak piosence, +Na koniec chciał ją przerwać; wziął w obydwie ręce +Tabakierkę, kichaniem melodyję zmieszał, +I nim się nastroili, tak mówić pośpieszał: +«Chwalicie mą tabakę, mości dobrodzieje; +Obaczcież, co się wewnątrz tabakierki dzieje». +Tu, wycierając chustką zabrudzone denko, +Pokazał malowaną armiję maleńką +Jak rój much; w środku jeden człowiek na rumaku, +Wielki jako chrząszcz, siedział, pewnie wódz orszaku; +Spinał konia, jak gdyby chciał skakać w niebiosa, +Jedną rękę na cuglach, drugą miał u nosa: +«Przypatrzcie się — rzekł Robak — tej groźnej postawie: +Zgadnijcie czyja? — Wszyscy patrzyli ciekawie.— +Wielki to człowiek, cesarz, ale nie Moskali, +Ich carowie tabaki nigdy nie bierali…» +«Wielki człowiek — zawołał Cydzik — a w kapocie? +Ja myśliłem, że wielcy ludzie chodzą w złocie: +Bo u Moskalów lada jenerał, mospanie, +To tak świeci się w złocie jak szczupak w szafranie». +«Ba — przerwał Rymsza — przecież widziałem za młodu +Kościuszkę, naczelnika naszego narodu: +Wielki człowiek! A chodził w krakowskiej sukmanie, +To jest czamarce». «W jakiej czamarce, mospanie? — +Odparł Wilbik. — To przecież zwano taratatką». +«Ale tamta z frędzlami, ta jest całkiem gładką» — +Krzyknął Mickiewicz. Zatem wszczynały się swary +O różnych taratatki kształtach i czamary. + + Przemyślny Robak, widząc, że się tak rozpryska +Rozmowa, jął ją znowu zbierać do ogniska, +Do swojej tabakiery; częstował, kichali, +Życzyli sobie zdrowia, on rzecz ciągnął daléj: +«Gdy cesarz Napoleon w potyczce zażywa +Raz po raz, to znak pewny, że bitwę wygrywa. +Na przykład pod Austerlitz: Francuzi tak stali +Z armatami, a na nich biegła ćma Moskali. +Cesarz patrzył i milczał. Co Francuzi strzelą, +To Moskale pułkami jak trawa się ścielą: +Pułk za pułkiem cwałował i spadał z kulbaki; +Co pułk spadnie, to cesarz zażyje tabaki. +Aż w końcu, Aleksander ze swoim braciszkiem +Konstantym i z niemieckim cesarzem Franciszkiem, +W nogi z pola; więc cesarz, widząc, że po walce, +Spojrzał na nich, zaśmiał się i otrząsnął palce. +Otóż, jeśli kto z panów, coście tu przytomni, +Będzie w wojsku cesarza, niech to sobie wspomni». + + «Ach — zawołał Skołuba — mój księże kwestarzu! +Kiedyż to będzie! Wszak to ile w kalendarzu +Jest świąt, na każde święto Francuzów nam wróżą: +Wygląda człek, wygląda, aż się oczy mrużą; +A Moskal jak nas trzymał, tak trzyma za szyję. +Pono nim słońce wnidzie, rosa oczy wyje». + + «Mospanie — rzekł bernardyn — babska rzecz narzekać, +A żydowska rzecz ręce założywszy czekać, +Nim kto w karczmę zajedzie i do drzwi zapuka. +Z Napoleonem pobić Moskalów nie sztuka. +Jużci on Szwabom skórę trzy razy wymłócił, +Brzydkie Prusactwo zdeptał, Anglików wyrzucił +Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi; +Ale co stąd wyniknie, wie asan dobrodziéj? +Oto, szlachta litewska wtenczas na koń wsiędzie +I szable weźmie, kiedy bić się z kim nie będzie; +Napoleon sam wszystkich pobiwszy, nareszcie +Powie: »Obejdę się ja bez was, kto jesteście?« +Więc nie dość gościa czekać, nie dość i zaprosić, +Trzeba czeladkę zebrać i stoły pownosić, +A przed ucztą potrzeba dom oczyścić z śmieci, +Oczyścić dom, powtarzam, oczyścić dom, dzieci!» + + Nastąpiło milczenie, potem głosy w tłumie: +«Jakże to dom oczyścić, jak to ksiądz rozumie? +Jużci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi; +Tylko niech ksiądz dobrodziej jaśniej się wysłowi». + + Ksiądz poglądał za okno, przerwawszy rozmowę; +Ujrzał coś ciekawego, z okna wytknął głowę, +Po chwili rzekł powstając: «Dziś czasu nie mamy; +Potem o tym obszerniej z sobą pogadamy. +Jutro będę dla sprawy w powiatowym mieście; +I do waszmościów z drogi zajadę po kweście». + + «Niech też do Niehrymowa ksiądz na nocleg zdąży — +Rzekł ekonom — rad będzie księdzu pan chorąży; +Wszakże na Litwie stare powiada przysłowie: +Szczęśliwy człowiek, jako kwestarz w Niehrymowie!» +«I do nas — rzekł Zubkowski — wstąp jeżeli łaska; +Znajdzie się tam półsztuczek płótna, masła faska, +Baran lub krówka; wspomnij księże na te słowa: +Szczęśliwy człowiek, trafił jak ksiądz do Zubkowa». +«I do nas» — rzekł Skołuba. «Do nas — Terajewicz — +Żaden bernardyn głodny nie wyszedł z Pucewicz». +Tak cała szlachta prośbą i obietnicami +Przeprowadzała księdza; on już był za drzwiami. + + On już pierwej przez okno ujrzał Tadeusza, +Który leciał gościńcem, w cwał, bez kapelusza, +Z głową schyloną, bladym, posępnym obliczem, +A konia ustawicznie bódł i kropił biczem. +Ten widok bardzo księdza bernardyna zmieszał, +Więc za młodzieńcem kroki szybkimi pośpieszał +Do wielkiej puszczy, która, jako oko sięga, +Czerniła się na całym brzegu widnokręga. + + Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy, +Aż do samego środka, do jądra gęstwiny? +Rybak ledwie u brzegów nawiedza dno morza; +Myśliwiec krąży koło puszcz litewskich łoża, +Zna je ledwie po wierzchu, ich postać, ich lice: +Lecz obce mu ich wnętrzne serca tajemnice; +Wieść tylko albo bajka wie, co się w nich dzieje. +Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje, +Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni, +Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni +I siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk, +Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk. +Gdybyś i te zapory zmógł nadludzkim męstwem, +Dalej spotkać się z większym masz niebezpieczeństwem: +Dalej co krok czyhają, niby wilcze doły, +Małe jeziorka, trawą zarosłe na poły, +Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą +(Wielkie jest podobieństwo, że diabły tam siedzą). +Woda tych studni sklni się, plamista rdzą krwawą, +A z wnętrza ciągle dymi, zionąc woń plugawą, +Od której drzewa wkoło tracą liść i korę; +Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe, chore, +Pochyliwszy konary mchem kołtunowate +I pnie garbiąc, brzydkimi grzybami brodate, +Siedzą wokoło wody jak czarownic kupa +Grzejąca się nad kotłem, w którym warzą trupa. + + Za tymi jeziorkami już nie tylko krokiem, +Ale daremnie nawet zapuszczać się okiem, +Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem, +Co się wiecznie ze trzęskich oparzelisk wznosi. +A za tą mgłą na koniec (jak wieść gminna głosi) +Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica, +Główna królestwa zwierząt i roślin stolica. +W niej są złożone wszystkich drzew i ziół nasiona, +Z których się rozrastają na świat ich plemiona; +W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu +Jedna przynajmniej para chowa się dla płodu. +W samym środku (jak słychać) mają swoje dwory +Dawny Tur, Żubr i Niedźwiedź, puszcz imperatory; +Około nich na drzewach gnieździ się Ryś bystry +I żarłoczny Rosomak jak czujne ministry; +Dalej zaś, jak podwładni szlachetni wasale, +Mieszkają Dziki, Wilki i Łosie rogale. +Nad głowami Sokoły i Orłowie dzicy, +Żyjący z pańskich stołów dworscy zausznicy. +Te pary zwierząt główne i patryjarchalne, +Ukryte w jądrze puszczy, światu niewidzialne, +Dzieci swe ślą dla osad za granicę lasu, +A sami we stolicy używają wczasu; +Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną, +Lecz starzy umierają śmiercią naturalną. +Mają też i swój cmentarz, kędy bliscy śmierci, +Ptaki składają pióra, czworonogi sierci: +Niedźwiedź, gdy zjadłszy zęby, strawy nie przeżuwa, +Jeleń zgrzybiały, gdy już ledwie nogi suwa, +Zając sędziwy, gdy mu już krew w żyłach krzepnie, +Kruk, gdy już posiwieje, sokół, gdy oślepnie, +Orzeł, gdy mu dziób stary tak się w kabłąk skrzywi, +Że zamknięty na wieki już gardła nie żywi, +Idą na cmentarz. Nawet mniejszy zwierz, raniony +Lub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony. +Stąd to w miejscach dostępnych, kędy człowiek gości, +Nie znajdują się nigdy martwych zwierząt kości. +Słychać, że tam w stolicy między zwierzętami +Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami; +Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci, +Nie znają praw własności, która świat nasz kłóci, +Nie znają pojedynków ni wojennej sztuki. +Jak ojce żyły w raju, tak dziś żyją wnuki, +Dzikie i swojskie razem, w miłości i zgodzie, +Nigdy jeden drugiego nie kąsa ni bodzie. +Nawet gdyby tam człowiek wpadł, chociaż niezbrojny, +Toby środkiem bestyi przechodził spokojny; +One by nań patrzyły tym wzrokiem zdziwienia, +Jakim w owym ostatnim szóstym dniu stworzenia +Ojce ich pierwsze, co się w ogrójcu gnieździły, +Patrzyły na Adama, nim się z nim skłóciły. +Szczęściem, człowiek nie zbłądzi do tego ostępu, +Bo Trud, i Trwoga, i Śmierć bronią mu przystępu. + + Czasem tylko w pogoni zaciekłe ogary, +Wpadłszy niebacznie między bagna, mchy i jary, +Wnętrznej ich okropności rażone widokiem, +Uciekają skowycząc z obłąkanym wzrokiem; +I długo potem ręką pana już głaskane, +Drżą jeszcze u nóg jego strachem opętane. +Te puszcz stołeczne, ludziom nieznane tajniki, +W języku swoim strzelcy zowią: *mateczniki*. + + Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział, +Nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział; +Ale czyli pasieki zwabiła cię wonność, +Czy uczułeś do owsa dojrzałego skłonność, +Wyszedłeś na brzeg puszczy, gdzie się las przerzedził, +I tam zaraz leśniczy bytność twą wyśledził, +I zaraz obsaczniki, chytre nasłał szpiegi, +By poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi. +Teraz Wojski z obławą, już od matecznika +Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka. + + Tadeusz się dowiedział, że niemało czasu +Już przeszło, jak ogary wpadły w otchłań lasu. + +Cicho. Próżno myśliwi natężają ucha; +Próżno jak najciekawszej mowy każdy słucha +Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka: +Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka. +Psy nurtują po puszczy, jak pod morzem nurki, +A strzelcy, obróciwszy do lasu dwururki, +Patrzą Wojskiego. Ukląkł, ziemię uchem pyta; +Jako w twarzy lekarza wzrok przyjaciół czyta +Wyrok życia lub zgonu miłej im osoby, +Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby, +Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi. +«Jest! jest!» — wyrzekł półgłosem, zerwał się na nogi. +On słyszał! Oni jeszcze słuchali; nareszcie +Słyszą: jeden pies wrzasnął, potem dwa, dwadzieście, +Wszystkie razem ogary rozpierzchnioną zgrają +Doławiają się, wrzeszczą, wpadły na trop, grają, +Ujadają. Już nie jest to powolne granie +Psów goniących zająca, lisa albo łanie; +Lecz wciąż wrzask krótki, częsty, ucinany, zjadły; +To nie na ślad daleki ogary napadły: +Na oko gonią. Nagle ustał krzyk pogoni, +Doszli zwierza. Wrzask znowu, skowyt: zwierz się broni +I zapewne kaleczy; śród ogarów grania +Słychać coraz to częściej jęk psiego konania. + + Strzelcy stali i każdy ze strzelbą gotową +Wygiął się jak łuk naprzód z wciśnioną w las głową. +Nie mogą dłużej czekać! Już ze stanowiska +Jeden za drugim zmyka i w puszczę się wciska, +Chcą pierwsi spotkać źwierza: choć Wojski ostrzegał, +Choć Wojski stanowiska na koniu obiegał, +Krzycząc, że czy kto prostym chłopem, czy paniczem, +Jeżeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem! +Nie było rady! Wszyscy pomimo zakazu +W las pobiegli. Trzy strzelby huknęły od razu; +Potem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzały +Ryknął niedźwiedź i echem napełnił las cały. +Ryk okropny, boleści, wściekłości, rozpaczy; +Za nim wrzask psów, krzyk strzelców, trąby dojeżdżaczy +Grzmiały ze środka puszczy. Strzelcy — ci w las śpieszą, +Tamci kurki odwodzą, a wszyscy się cieszą; +Jeden Wojski w żałości, krzyczy, że chybiono. +Strzelcy i obławnicy poszli jedną stroną +Na przełaj źwierza, między ostępem i puszczą, +A niedźwiedź, odstraszony psów i ludzi tłuszczą, +Zwrócił się nazad w miejsca mniej pilnie strzeżone +Ku polom, skąd już zeszły strzelcy rozstawione, +Gdzie tylko pozostali z mnogich łowczych szyków +Wojski, Tadeusz, Hrabia, z kilką obławników. + + Tu las był rzadszy. Słychać z głębi ryk, trzask łomu; +Aż z gęstwy, jak z chmur, wypadł niedźwiedź na kształt gromu; +Wkoło psy gonią, straszą, rwą; on wstał na nogi +Tylne i spojrzał wkoło, rykiem strasząc wrogi, +I przednimi łapami to drzewa korzenie, +To pniaki osmalone, to wrosłe kamienie +Rwał, waląc w psów i w ludzi, aż wyłamał drzewo. +Kręcąc nim jak maczugą na prawo, na lewo, +Runął wprost na ostatnich strażników obławy: +Hrabię i Tadeusza. Oni bez obawy +Stoją w kroku, na źwierza wytknęli flint rury, +Jako dwa konduktory w łono ciemnej chmury; +Aż oba jednym razem pociągnęli kurki +(Niedoświadczeni!), razem zagrzmiały dwururki: +Chybili. Niedźwiedź skoczył; oni tuż utkwiony +Oszczep jeden chwycili czterema ramiony, +Wydzierali go sobie. Spojrzą, aż tu z pyska +Wielkiego, czerwonego dwa rzędy kłów błyska, +I łapa z pazurami już się na łby spuszcza; +Pobledli, w tył skoczyli i, gdzie rzednie puszcza, +Zmykali. Zwierz za nimi wspiął się, już pazury +Zahaczał, chybił, podbiegł, wspiął się znów do góry +I czarną łapą sięgał Hrabiego włos płowy. +Zdarłby mu czaszkę z mozgów jak kapelusz z głowy, +Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z boków, +A Gerwazy biegł z przodu o jakie sto kroków, +Z nim Robak, choć bez strzelby — i trzej w jednej chwili +Jak gdyby na komendę razem wystrzelili. +Niedźwiedź wyskoczył w górę jak kot przed chartami +I głową na dół runął, i czterma łapami +Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemię +Waląc tuż pod Hrabiego, zbił go z nóg na ziemię. +Jeszcze ryczał, chciał jeszcze powstać, gdy nań wsiadły +Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadły. + + Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty +Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty +Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął, +Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął, +Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha +I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha, +I zagrał: róg jak wicher wirowatym dechem, +Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem. +Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni +Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni. +Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął, +Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął; +Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy, +Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy. +Bo w graniu była łowów historyja krótka: +Zrazu odzew dźwięczący, rześki — to pobudka; +Potem jęki po jękach skomlą — to psów granie; +A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot — to strzelanie. + + Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, +Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. + + Zadął znowu. Myśliłbyś, że róg kształty zmieniał +I że w ustach Wojskiego to grubiał, to cieniał, +Udając głosy zwierząt: to raz w wilczą szyję +Przeciągając się, długo, przeraźliwie wyje; +Znowu jakby w niedźwiedzie rozwarłszy się gardło, +Ryknął; potem beczenie żubra wiatr rozdarło. + + Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, +Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. +Wysłuchawszy rogowej arcydzieło sztuki, +Powtarzały je dęby dębom, bukom buki. + + Dmie znowu. Jakby w rogu były setne rogi, +Słychać zmieszane wrzaski szczwania, gniewu, trwogi, +Strzelców, psiarni i zwierząt; aż Wojski do góry +Podniósł róg i tryumfu hymn uderzył w chmury. + + Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, +Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. +Ile drzew, tyle rogów znalazło się w boru, +Jedne drugim pieśń niosą jak z choru do choru. +I szła muzyka coraz szersza, coraz dalsza, +Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza, +Aż znikła gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu! + + Wojski obiedwie ręce odjąwszy od rogu +Rozkrzyżował; róg opadł, na pasie rzemiennym +Chwiał się. Wojski z obliczem nabrzmiałym, promiennym, +Z oczyma wzniesionymi, stał jakby natchniony, +Łowiąc uchem ostatnie znikające tony. +A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków, +Tysiące powińszowań i wiwatnych wrzasków. + + Uciszono się z wolna i oczy gawiedzi +Zwróciły się na wielki, świeży trup niedźwiedzi. +Leżał krwią opryskany, kulami przeszyty, +Piersiami w gęszczę trawy wplątany i wbity; +Rozprzestrzenił szeroko przednie krzyżem łapy, +Dyszał jeszcze, wylewał strumień krwi przez chrapy, +Otwierał jeszcze oczy, lecz głowy nie ruszy; +Pijawki Podkomorzego dzierżą go pod uszy, +Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisał +Sprawnik i dusząc gardziel krew czarną wysysał. + + Za czym Wojski rozkazał kij żelazny włożyć +Psom między zęby i tak paszczęki roztworzyć. +Kolbami przewrócono na wznak zwierza zwłoki +I znów trzykrotny wiwat uderzył w obłoki. + + «A co? — krzyknął Asesor, kręcąc strzelby rurą — +A co? fuzyjka moja? górą nasi, górą! +A co? fuzyjka moja? niewielka ptaszyna, +A jak się popisała? To jej nie nowina: +Nie puści ona na wiatr żadnego ładunku. +Od książęcia Sanguszki mam ją w podarunku». +Tu pokazywał strzelbę przedziwnej roboty, +Choć maleńką, i zaczął wyliczać jej cnoty. +«Ja biegłem — przerwał Rejent, otarłszy pot z czoła — +Biegłem tuż za niedźwiedziem; a pan Wojski woła: +»Stój na miejscu!« Jak tam stać? Niedźwiedź w pole wali, +Rwąc z kopyta jak zając coraz daléj, daléj; +Aż mi ducha nie stało, dobiec ni nadziei, +Aż spojrzę w prawo: sadzi, a tu rzadko w kniei, +Jak też wziąłem na oko: postójże, marucha, +Pomyśliłem, i basta: ot, leży bez ducha! +Tęga strzelba, prawdziwa to Sagalasówka, +Napis: *Sagalas London à Bałabanówka…* +(Sławny tam mieszka ślusarz Polak, który robił +Polskie strzelby, ale je po angielsku zdobił)». + + «Jak to — parsknął Asesor — do kroćset niedźwiedzi! +To to niby pan zabił? Co też to Pan bredzi?» +«Słuchaj no — odparł Rejent — tu, panie, nie śledztwo, +Tu obława, tu wszystkich weźmiem na świadectwo…» + + Więc kłótnia między zgrają wszczęła się zawzięta: +Ci stronę Asesora, ci brali Rejenta. +O Gerwazym nie wspomniał nikt, bo wszyscy biegli +Z boków i, co się z przodu działo, nie postrzegli. +Wojski głos zabrał: «Teraz jest przynajmniej za co; +Bo to, panowie, nie jest ów szarak ladaco, +To niedźwiedź; tu już nie żal poszukać odwetu, +Czy szerpentyną, czyli nawet z pistoletu. +Spór wasz trudno pogodzić, więc dawnym zwyczajem, +Na pojedynek nasze pozwolenie dajem. +Pamiętam, za mych czasów żyło dwóch sąsiadów, +Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziadów, +Mieszkali po dwóch stronach nad rzeką Wilejką, +Jeden zwał się Domejko, a drugi Dowejko. +Do niedźwiedzicy oba razem wystrzelili: +Kto zabił, trudno dociec; strasznie się kłócili +I przysięgli strzelać się przez niedźwiedzią skórę: +To mi to po szlachecku, prawie rura w rurę. +Pojedynek ten wiele narobił hałasu; +Pieśni o nim śpiewano za owego czasu. +Ja byłem sekundantem; jak się wszystko działo, +Opowiem od początku historyję całą…» + + Nim Wojski zaczął mówić, Gerwazy spór zgodził. +On niedźwiedzia z uwagą dokoła obchodził, +Nareszcie dobył tasak, rozciął pysk na dwoje +I w tylcu głowy, mózgu rozkroiwszy słoje, +Znalazł kulę, wydobył, suknią ochędożył, +Przymierzył do ładunku, do flinty przyłożył, +A potem dłoń podnosząc i kulę na dłoni: +«Panowie — rzekł — ta kula nie jest z waszej broni, +Ona z tej Horeszkowskiej wyszła jednorurki +(Tu podniósł flintę starą, obwiązaną w sznurki), +Lecz nie ja wystrzeliłem. O, trzeba tam było +Odwagi; straszno wspomnieć, w oczach mi się ćmiło! +Bo prosto biegli ku mnie oba paniczowie, +A niedźwiedź z tyłu już, już na Hrabiego głowie, +Ostatniego z Horeszków!… chociaż po kądzieli. +»Jezus Maria!« krzyknąłem i Pańscy anieli +Zesłali mi na pomoc księdza bernardyna. +On nas wszystkich zawstydził; oj, dzielny księżyna! +Gdym drżał, gdym się do cyngla dotknąć nie ośmielił, +On mi z rąk flintę wyrwał, wycelił, wystrzelił: +Między dwie głowy strzelić! sto kroków! nie chybić! +I w sam środek paszczęki! tak mu zęby wybić! +Panowie! długo żyję: jednego widziałem +Człowieka, co mógł takim popisać się strzałem. +Ów głośny niegdyś u nas z tylu pojedynków, +Ów, co korki kobietom wystrzelał z patynków, +Ów łotr nad łotry, sławny w czasy wiekopomne, +Ów Jacek, vulgo Wąsal — nazwiska nie wspomnę… +Ale mu nie czas teraz dojeżdżać niedźwiedzi; +Pewnie po same wąsy hultaj w piekle siedzi. +Chwała księdzu! dwom ludziom on życie ocalił — +Może i trzem: Gerwazy nie będzie się chwalił, +Ale gdyby ostatnie z krwi Horeszków dziecię +Wpadło w bestyi paszczę, nie byłbym na świecie, +I moje by tam stare pogryzł niedźwiedź kości; +Pójdź, księże, wypijemy zdrowie jegomości». + + Próżno szukano księdza; wiedzą tylko tyle, +Że po zabiciu źwierza zjawił się na chwilę, +Podskoczył ku Hrabiemu i Tadeuszowi, +A widząc, że obadwa cali są i zdrowi, +Podniósł ku niebu oczy, cicho pacierz zmówił +I pobiegł w pole szybko, jakby go kto łowił. + + Tymczasem na Wojskiego rozkaz pęki wrzosu, +Suche chrusty i pniaki rzucono do stosu. +Bucha ogień, wyrasta szara sosna dymu, +I rozszerza się w górze na kształt baldakimu. +Nad płomieniem oszczepy złożono w koziołki, +Na grotach zawieszono brzuchate kociołki; +Z wozów niosą jarzyny, mąki i pieczyste, +I chleb. + + Sędzia otworzył puzderko zamczyste, +W którym rzędami flaszek białe sterczą głowy; +Wybiera z nich największy kufel kryształowy +(Dostał go Sędzia w darze od księdza Robaka): +Wódka to gdańska, napój miły dla Polaka. +«Niech żyje — krzyknął Sędzia w górę wznosząc flaszę — +Miasto Gdańsk, niegdyś nasze, będzie znowu nasze!» +I lał srebrzysty likwor w kolej, aż na końcu +Zaczęło złoto kapać i błyskać na słońcu. + + W kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno +Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną; +Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek, +Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek. +Aby cenić litewskie pieśni i potrawy, +Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy. + + Przecież i bez tych przypraw potrawą nie lada +Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa. +Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta, +Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta; +Zamknięta w kotle, łonem wilgotnym okrywa +Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa; +I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie +Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie +I powietrze dokoła zionie aromatem. + + Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem, +Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie; +Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie; +Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów +Wre para jak w kraterze zagasłych wulkanów. + + Kiedy się już do woli napili, najedli, +Źwierza na wóz złożyli, sami na koń siedli, +Radzi wszyscy, rozmowni, oprócz Asesora +I Rejenta; ci byli gniewliwsi niż wczora, +Kłócąc się o zalety, ten swej Sanguszkówki, +A ten bałabanowskiej swej Sagalasówki. +Hrabia też i Tadeusz jadą nieweseli, +Wstydząc się, że chybili i że się cofnęli: +Bo na Litwie, kto źwierza wypuści z obławy, +Długo musi pracować, nim poprawi sławy. + + Hrabia mówił, że pierwszy do oszczepu godził, +I że spotkaniu z źwierzem Tadeusz przeszkodził; +Tadeusz utrzymywał, że będąc silniejszy +I do robienia ciężkim oszczepem zręczniejszy, +Chciał wyręczyć Hrabiego: tak sobie niekiedy +Przemawiali śród gwaru i wrzasku czeredy. + + Wojski jechał pośrodku; staruszek szanowny, +Wesoły był nadzwyczaj i bardzo rozmowny. +Chcąc kłótników zabawić i do zgody dowieść, +Kończył im o Doweyce i Domeyce powieść: +«Asesorze, jeżeli chciałem, byś z Rejentem +Pojedynkował, nie myśl, że jestem zawziętym +Na krew ludzką; broń Boże! Chciałem was zabawić, +Chciałem wam komedyję niby to wyprawić, +Wznowić koncept, który ja lat temu czterdzieście +Wymyśliłem — przedziwny! Wy młodzi jesteście, +Nie pamiętacie o nim; lecz za moich czasów, +Głośny był od tej puszczy do poleskich lasów. + + Domeyki i Doweyki wszystkie sprzeciwieństwa +Pochodziły, rzecz dziwna, z nazwisk podobieństwa +Bardzo niewygodnego. Bo gdy w czas sejmików, +Przyjaciele Doweyki skarbili stronników, +Szepnął ktoś do szlachcica: »Daj kreskę Doweyce«. +A ten, nie dosłyszawszy, dał kreskę Domeyce. +Gdy na uczcie wniósł zdrowie marszałek Rupejko: +»Wiwat Doweyko!« — drudzy krzyknęli: »Domeyko!« +A kto siedział pośrodku, nie trafił do ładu, +Zwłaszcza przy niewyraźnej mowie w czas obiadu. + + Gorzej było. Raz w Wilnie jakiś szlachcic pjany +Bił się w szable z Domeyką i dostał dwie rany; +Potem ów szlachcic, z Wilna wracając do domu, +Dziwnym trafem z Doweyką zjechał się u promu. +Gdy więc na jednym promie płynęli Wilejką, +Pyta sąsiada, kto on? odpowie: Doweyko — +Nie czekając, dobywa rapier spod kirejki: +Czach, czach! i za Domeykę podciął wąs Doweyki. + + Wreszcie, jak na dobitkę, trzeba jeszcze było, +Żeby na polowaniu tak się wydarzyło, +Że stali blisko siebie oba imiennicy, +I do jednej strzelili razem niedźwiedzicy. +Prawda, że po ich strzale upadła bez duchu; +Ale już pierwej niosła z dziesiątek kul w brzuchu. +Strzelby z jednym kalibrem miało wiele osób: +Kto zabił niedźwiedzicę? dojdźże! jaki sposób? + + Tu już krzyknęli: »Dosyć! Trzeba raz rzecz skończyć, +Bóg nas czy diabeł złączył, trzeba się rozłączyć; +Dwóch nas jak dwóch słońc pono zanadto na świecie!« +A więc do szerpentynek i stają na mecie. +Oba szanowni ludzie; co ich szlachta godzą, +To oni na się jeszcze zapalczywiej godzą. +Zmienili broń: od szabel szło na pistolety; +Stają, krzyczym, że nadto przybliżyli mety; +Oni na złość, przysięgli przez niedźwiedzią skórę +Strzelać się: śmierć niechybna! prawie rura w rurę. +Oba tęgo strzelali — »Sekunduj, Hreczecha!« +»Zgoda — rzekłem — niech zaraz dół wykopie klecha: +Bo taki spór nie może skończyć się na niczym; +Lecz bijcie się szlacheckim trybem, nie rzeźniczym. +Dosyć już mety zbliżać, widzę, żeście zuchy; +Chcecie strzelać się, rury oparłszy na brzuchy? +Ja nie pozwolę. Zgoda, że na pistolety; +Lecz strzelać się nie z dalszej ani z bliższej mety, +Jak przez skórę niedźwiedzią. Ja rękami memi +Jako sekundant skórę rozciągnę na ziemi, +I ja sam was ustawię: Waść po jednej stronie +Stanie na końcu pyska, a Waść na ogonie«. +»Zgoda!« — wrzaśli; czas? — jutro; miejsce? — karczma Usza. +Rozjechali się. Ja zaś do Wirgilijusza…» + + Tu Wojskiemu przerwał krzyk: «Wyczha!» Tuż spod koni +Smyknął szarak; już Kusy, już go Sokół goni. +Psy wzięto na obławę wiedząc, że z powrotem +Na polu łatwo można napotkać się z kotem; +Bez smyczy szły przy koniach; gdy kota spostrzegły, +Wprzód nim strzelcy poszczuli, już za nim pobiegły. +Rejent też i Asesor chcieli końmi natrzeć; +Lecz Wojski wstrzymał krzycząc: «Wara! stać i patrzeć! +Nikomu krokiem ruszyć z miejsca nie dozwolę; +Stąd widzim wszyscy dobrze, zając idzie w pole». +W istocie, kot czuł z tyłu myśliwych i psiarnie, +Rwał w pole, słuchy wytknął jak dwa różki sarnie, +Sam szarzał się nad rolą długi, wyciągnięty, +Skoki pod nim sterczały jakby cztery pręty, +Rzekłbyś, że ich nie rusza, tylko ziemię trąca +Po wierzchu, jak jaskółka wodę całująca. +Pył za nim, psy za pyłem; z daleka się zdało, +Że zając, psy i charty jedne tworzą ciało: +Jakby jakaś przez pole suwała się żmija, +Kot jak głowa, pył z tyłu jakby modra szyja, +A psami jak podwójnym ogonem wywija. + + Rejent, Asesor patrzą, otworzyli usta, +Dech wstrzymali. Wtem Rejent pobladnął jak chusta, +Zbladł i Asesor; widzą… fatalnie się dzieje: +Owa żmija im dalej, tym bardziej dłużeje, +Już rwie się wpół, już znikła owa szyja pyłu, +Głowa już blisko lasu, ogony, gdzie z tyłu! +Głowa niknie; raz jeszcze jakby kto kutasem +Mignął: w las wpadła; ogon urwał się pod lasem. + + Biedne psy, ogłupiałe, biegały pod gajem, +Zdawały się naradzać, oskarżać nawzajem. +Wreszcie wracają, z wolna skacząc przez zagony, +Spuściły uszy, tulą do brzucha ogony +I przybiegłszy, ze wstydu nie śmieją wznieść oczu, +I zamiast iść do panów, stały na uboczu. + + Rejent spuścił ku piersiom zasępione czoło, +Asesor rzucał okiem, ale niewesoło; +Potem zaczęli oba słuchaczom wywodzić: +Jak ich charty bez smycza nie nawykły chodzić, +Jak kot znienacka wypadł, jak źle był poszczuty +Na roli, gdzie psom chyba trzeba by wdziać buty, +Tak pełno wszędzie głazów i ostrych kamieni… + + Mądrze rzecz wyłuszczali szczwacze doświadczeni; +Myśliwi z tych mów wiele mogliby korzystać, +Lecz nie słuchali pilnie. Ci zaczęli świstać, +Ci śmiać się w głos, ci, mając niedźwiedzia w pamięci, +Gadali o nim, świeżą obławą zajęci. + + Wojski ledwie raz okiem za zającem rzucił; +Widząc, że uciekł, głowę obojętnie zwrócił +I kończył rzecz przerwaną: «Na czym więc stanąłem? +Aha! na tym, że obu za słowo ująłem, +Iż będą strzelali się przez niedźwiedzią skórę… +Szlachta w krzyk: »To śmierć pewna! Prawie rura w rurę!« +A ja w śmiech. Bo mnie uczył mój przyjaciel Maro, +Że skóra zwierza nie jest lada jaką miarą. +Wszak wiecie waćpanowie, jak królowa Dydo +Przypłynęła do Libów i tam z wielką biédą +Wytargowała sobie taki ziemi kawał, +Który by się wołową skórą nakryć dawał: +Na tym kawałku ziemi stanęła Kartago! +Więc ja to sobie w nocy rozbieram z uwagą. + + Ledwie dniało, już z jednej strony taradejką +Jedzie Doweyko, z drugiej na koniu Domeyko. +Patrzą, aż tu przez rzekę leży most kosmaty, +Pas ze skóry niedźwiedziej, porzniętej na szmaty. +Postawiłem Doweykę na źwierza ogonie +Z jednej strony, Domeykę zaś po drugiej stronie: +»Pukajcie teraz — rzekłem — choć przez całe życie, +Lecz póty was nie spuszczę, aż się pogodzicie«. +Oni w złość; a tu szlachta kładnie się na ziemi +Od śmiechu, a ja z księdzem słowy poważnemi +Nuż im z Ewangelii, z statutów dowodzić; +Nie ma rady: śmieli się i musieli zgodzić. + + Spór ich potem w dozgonną przyjaźń się zamienił, +I Doweyko się z siostrą Domeyki ożenił; +Domeyko pojął siostrę szwagra, Doweykównę, +Podzielili majątek na dwie części równe, +A w miejscu, gdzie się zdarzył tak dziwny przypadek, +Pobudowawszy karczmę, nazwali Niedźwiadek». + + +Księga piąta +Kłótnia + + Wojski, chlubnie skończywszy łowy, wraca z boru, +A Telimena w głębi samotnego dworu +Zaczyna polowanie. Wprawdzie nieruchoma, +Siedzi z założonymi na piersiach rękoma, +Lecz myślą goni źwierzów dwóch; szuka sposobu, +Jak by razem obsaczyć i ułowić obu: +Hrabię i Tadeusza. Hrabia panicz młody, +Wielkiego domu dziedzic, powabnej urody, +Już trochę zakochany: cóż? może się zmienić! +Potem, czy szczerze kocha? czy się zechce żenić? +Z kobietą kilku laty starszą! niebogatą! +Czy mu krewni pozwolą? co świat powie na to? + + Telimena, tak myśląc, z sofy się podniosła +I stanęła na palcach: rzekłbyś, że podrosła; +Odkryła nieco piersi, wygięła się bokiem, +I sama siebie pilnym obejrzała okiem, +I znowu zapytała o radę zwierciadła; +Po chwili wzrok spuściła, westchnęła i siadła. + + Hrabia pan! zmienni w gustach są ludzie majętni! +Hrabia blondyn… blondyni nie są zbyt namiętni! +A Tadeusz? prostaczek! poczciwy chłopczyna! +Prawie dziecko! raz pierwszy kochać się zaczyna! +Pilnowany, niełacno zerwie pierwsze związki; +Przy tym dla Telimeny ma już obowiązki… +Mężczyźni, póki młodzi, chociaż w myślach zmienni, +W uczuciach są od dziadów stalsi, bo sumienni. +Długo serce młodzieńca, proste i dziewicze, +Chowa wdzięczność za pierwsze miłości słodycze! +Ono rozkosz i wita, i żegna z weselem, +Jak skromną ucztę, którą dzielim z przyjacielem. +Tylko stary pjanica, gdy już spali trzewa, +Brzydzi się trunkiem, którym nazbyt się zalewa. +Wszystko to Telimena dokładnie wiedziała, +Bo i rozum, i wielkie doświadczenie miała. + + Lecz co powiedzą ludzie?… Można im zejść z oczu, +W inne strony wyjechać, mieszkać na uboczu +Lub, co lepsza, wynieść się całkiem z okolicy, +Na przykład zrobić małą podróż do stolicy, +Młodego chłopca na świat wielki wyprowadzić, +Kroki jego kierować, pomagać mu, radzić, +Serce mu kształcić, mieć w nim przyjaciela, brata, +Nareszcie — użyć świata póki służą lata!… + + Tak myśląc, po alkowie śmiało i wesoło +Przeszła się kilka razy. Znów spuściła czoło. + + Warto by też pomyślić o Hrabiego losie… +Czyby się nie udało podsunąć mu Zosię? +Niebogata: lecz za to urodzeniem równa, +Z domu senatorskiego, jest dygnitarzówna. +Jeżeliby do skutku przyszło ożenienie, +Telimena w ich domu miałaby schronienie +Na przyszłość; krewna Zosi i Hrabiego swatka, +Dla młodego małżeństwa byłaby jak matka. + + Po tej z sobą odbytej, stanowczej naradzie, +Woła przez okno Zosię, bawiącą się w sadzie. + + Zosia w porannym stroju i z głową odkrytą +Stała, trzymając w ręku podniesione sito; +Do nóg jej biegło ptastwo. Stąd kury szurpate +Toczą się kłębkiem; stamtąd kogutki czubate, +Wstrząsając koralowe na głowach szyszaki +I wiosłując skrzydłami przez bruzdy i krzaki, +Szeroko wyciągają ostrożaste pięty; +Za nimi z wolna indyk sunie się odęty +Sarkając na gderanie swej krzykliwej żony; +Ówdzie pawie jak tratwy długimi ogony +Sterują się po łące, a gdzieniegdzie z góry +Upada jak kiść śniegu gołąb srebrnopióry. +W pośrodku zielonego okręgu murawy, +Ściska się okrąg ptastwa, krzykliwy, ruchawy, +Opasany gołębi sznurem, na kształt wstęgi +Białej, środkiem pstrokaty w gwiazdy, w cętki, w pręgi. +Tu dzioby bursztynowe, tam czubki z korali +Wznoszą się z gęstwi pierza jak ryby spod fali, +Wysuwają się szyje i w ruchach łagodnych +Chwieją się ciągle na kształt tulipanów wodnych; +Tysiące oczu jak gwiazd błyskają ku Zosi. + + Ona w środku wysoko nad ptastwem się wznosi; +Sama biała i w długą bieliznę ubrana +Kręci się, jak bijąca śród kwiatów fontanna; +Czerpie z sita i sypie na skrzydła i głowy, +Ręką jak perły białą, gęsty grad perłowy +Krup jęczmiennych. To ziarno godne pańskich stołów, +Robi się dla zaprawy litewskich rosołów; +Zosia je wykradając z szafy ochmistrzyni +Dla swego drobiu, szkodę w gospodarstwie czyni. + + Usłyszała wołanie: «Zosiu!» To głos cioci! +Sypnęła razem ptastwu ostatek łakoci, +A sama kręcąc sito, jako tanecznica +Bębenek, i w takt bijąc, swawolna dziewica +Jęła skakać przez pawie, gołębie i kury: +Zmieszane ptastwo tłumnie furknęło do góry. +Zosia, stopami ledwie dotykając ziemi, +Zdawała się najwyżej bujać między niemi; +Przodem gołębie białe, które w biegu płoszy, +Leciały jak przed wozem bogini rozkoszy. + + Zosia przez okno z krzykiem do alkowy wpadła, +I na kolanach ciotki zadyszana siadła; +Telimena, całując i głaszcząc pod brodę, +Z radością zważa dziecka żywość i urodę +(Bo prawdziwie kochała swą wychowanicę). +Ale znowu poważnie nastroiła lice, +Wstała i przechodząc się wszerz i wzdłuż alkowy, +Dzierżąc palec przy ustach, tymi rzekła słowy: + + «Kochana Zosiu, już też całkiem zapominasz +I na stan, i na wiek twój: wszak to dziś zaczynasz +Rok czternasty. Czas rzucić indyki i kurki; +Fi! to godna zabawka dygnitarskiej córki! +I z umurzaną dziatwą chłopską już do woli +Napieściłaś się! Zosiu, patrząc serce boli: +Opaliłaś okropnie płeć, czysta Cyganka, +A chodzisz i ruszasz się jak parafijanka. +Już ja temu wszystkiemu na przyszłość zaradzę; +Od dziś zacznę, dziś ciebie na świat wyprowadzę, +Do salonu, do gości — gości mamy siła; +Patrzajżeż, ażebyś mnie wstydu nie zrobiła». + + Zosia skoczyła z miejsca i klasnęła w dłonie, +I ciotce zawisnąwszy oburącz na łonie, +Płakała i śmiała się na przemian z radości. +«Ach ciociu, już tak dawno nie widziałam gości! +Od czasu, jak tu żyję z kury i indyki, +Jeden gość, co widziałam, to był gołąb dziki. +Już mi troszeczkę nudno tak siedzieć w alkowie; +Pan Sędzia nawet mówi, że to źle na zdrowie». + + «Sędzia! — przerwała ciotka — ciągle mi dokuczał +Żeby cię na świat wywieść, ciągle pod nos mruczał +Że już jesteś dorosła: sam nie wie, co plecie, +Dziaduś, nigdy na wielkim niebywały świecie. +Ja wiem lepiej, jak długo trzeba się sposobić +Panience, by wyszedłszy na świat efekt zrobić. +Wiedz Zosiu, że kto rośnie na widoku ludzi, +Choć piękny, choć rozumny, efektów nie wzbudzi, +Gdy go wszyscy przywykną widzieć od maleńka; +Lecz niechaj ukształcona, dorosła panienka, +Nagle ni stąd, ni zowąd przed światem zabłyśnie, +Wtenczas każdy się do niej przez ciekawość ciśnie, +Wszystkie jej ruchy, rzuty oczu jej uważa, +Słowa jej podsłuchiwa i drugim powtarza; +A kiedy wejdzie w modę raz młoda osoba, +Każdy ją chwalić musi, choć i nie podoba. +Znaleźć się, spodziewam się, że umiesz: w stolicy +Urosłaś; choć dwa lata mieszkasz w okolicy, +Nie zapomniałaś jeszcze całkiem Petersburka. +No, Zosiu, toaletę rób, dostań tam z biurka, +Nagotowane znajdziesz wszystko do ubrania. +Spiesz się, bo lada chwila wrócą z polowania». + + Wezwano pokojowę i służącą dziewkę, +W naczynie srebrne wody wylano konewkę. +Zosia, jak wróbel w piasku, trzepioce się, myje +Z pomocą sługi ręce, oblicze i szyję. +Telimena otwiera petersburskie składy, +Dobywa flaszki perfum, słoiki pomady, +Pokrapia Zosię wkoło wyborną perfumą, +(Woń napełniła izbę) włos namaszcza gumą. +Zosia kładnie pończoszki białe, ażurowe, +I trzewiki warszawskie białe, atłasowe. +Tymczasem pokojowa sznurowała stanik, +Potem rzuciła na gors pannie pudermanik; +Zaczęto przypieczone zbierać papiloty, +Pukle, że nazbyt krótkie, uwito w dwa sploty, +Zostawując na czole i skroniach włos gładki; +Pokojowa zaś świeżo zebrane bławatki +Uwiązawszy w plecionkę daje Telimenie, +Ta ją do głowy Zosi przyszpila uczenie, +Z prawej strony na lewo: kwiat od bladych włosów +Odbijał bardzo pięknie, jak od zboża kłosów! +Zdjęto puderman, całe ubranie gotowe. +Zosia białą sukienkę wrzuciła przez głowę, +Chusteczkę batystową białą w ręku zwija, +I tak cała wygląda biała jak lilija. + + Poprawiwszy raz jeszcze i włosów, i stroju, +Kazano jej wzdłuż i wszerz przejść się po pokoju. +Telimena uważa znawczyni oczyma, +Musztruje siostrzenicę, gniewa się i zżyma; +Aż na dygnienie Zosi krzyknęła z rozpaczy: +«Ja nieszczęśliwa! Zosiu, widzisz co to znaczy +Żyć z gęśmi, z pastuchami! Tak nogi rozszerzasz +Jak chłopiec, okiem w prawo i w lewo uderzasz, +Czysta rozwódka!… Dygnij, patrz, jaka niezwinna!» +«Ach ciociu — rzekła smutnie Zosia — cóż ja winna! +Ciotka mnie zamykała; nie było z kim tańczyć, +Lubiłam z nudy ptastwo paść i dzieci niańczyć. +Ale poczekaj ciociu, niech no się pobawię +Trochę z ludźmi, obaczysz, jak się ja poprawię». + + «Już — rzekła ciotka — z dwojga złego, lepiej z ptastwem, +Niż z tym, co u nas dotąd gościło plugastwem; +Przypomnij tylko sobie, kto tu u nas bywał: +Pleban, co pacierz mruczał lub w warcaby grywał, +I palestra z fajkami! To mi kawalery! +Nabrałabyś się od nich pięknej manijery. +Teraz to pokazać się jest przynajmniej komu, +Mamy przecież uczciwe towarzystwo w domu. +Uważaj dobrze, Zosiu, jest tu Hrabia młody, +Pan dobrze wychowany, krewny wojewody, +Pamiętaj być mu grzeczną». + + Słychać rżenie koni +I gwar myśliwców; już są pod bramą: to oni! +Wziąwszy Zosię pod rękę pobiegła do sali. +Myśliwi na pokoje jeszcze nie wchadzali; +Musieli po komnatach odmieniać swą odzież, +Nie chcąc wniść do dam w kurtkach. Pierwsza wpadła młodzież, +Pan Tadeusz i Hrabia, co żywo przebrani. + + Telimena sprawuje obowiązki pani, +Wita wchodzących, sadza, rozmową zabawia, +I siostrzenicę wszystkim z kolei przedstawia: +Naprzód Tadeuszowi, jako krewną bliską. +Zosia grzecznie dygnęła, on skłonił się nisko, +Chciał coś do niej przemówić, już usta otworzył: +Ale spojrzawszy w oczy Zosi, tak się strwożył, +Że stojąc niemy przed nią, to płonął, to bladnął; +Co było w jego sercu, on sam nie odgadnął. +Uczuł się nieszczęśliwym bardzo — poznał Zosię! +Po wzroście i po włosach światłych, i po głosie; +Tę kibić i tę główkę widział na parkanie, +Ten wdzięczny głos zbudził go dziś na polowanie. + + Aż Wojski Tadeusza wyrwał z zamięszania; +Widząc, że bladnie i że na nogach się słania, +Radził mu odejść do swej izby dla spoczynku. +Tadeusz stanął w kącie, wsparł się na kominku, +Nic nie mówiąc — szerokie, obłędne źrenice +Obracał to na ciotkę, to na siostrzenicę. +Dostrzegła Telimena, iż pierwsze spojrzenie +Zosi tak wielkie na nim zrobiło wrażenie; +Nie odgadła wszystkiego, przecież pomięszana +Bawi gości, a z oczu nie spuszcza młodziana. +Wreszcie czas upatrzywszy ku niemu podbiega: +Czy zdrów? dlaczego smutny? pyta się, nalega, +Napomyka o Zosi, zaczyna z nim żarty; +Tadeusz nieruchomy, na łokciu oparty, +Nic nie gadając marszczył brwi i usta krzywił: +Tym bardziej Telimenę pomięszał i zdziwił. +Zmieniła więc natychmiast twarz i ton rozmowy, +Powstała zagniewana, i ostrymi słowy +Poczęła nań przymówki sypać i wyrzuty. +Porwał się i Tadeusz jak żądłem ukłuty, +Spojrzał krzywo, nie mówiąc ani słowa, splunął, +Krzesło nogą odepchnął i z pokoju runął, +Trzasnąwszy drzwi za sobą. Szczęściem, że tej sceny +Nikt z gości nie uważał oprócz Telimeny. + + Wyleciawszy przez bramę, biegł prosto na pole. +Jak szczupak, gdy mu oścień skróś piersi przekole, +Pluska się i nurtuje, myśląc że uciecze, +Ale wszędzie żelazo i sznur z sobą wlecze: +Tak i Tadeusz ciągnął za sobą zgryzoty, +Suwając się przez rowy i skacząc przez płoty, +Bez celu i bez drogi; aż niemało czasu +Nabłąkawszy się, w końcu wszedł w głębinę lasu +I trafił, czy umyślnie, czyli też przypadkiem, +Na wzgórek, co był wczora szczęścia jego świadkiem, +Gdzie dostał ów bilecik, zadatek kochania, +Miejsce, jak wiemy, zwane *Świątynią dumania*. + + Gdy okiem wkoło rzuca, postrzega: to ona! +Telimena, samotna, w myślach pogrążona, +Od wczorajszej postacią i strojem odmienna, +W bieliźnie, na kamieniu, sama jak kamienna; +Twarz schyloną w otwarte utuliła dłonie, +Choć nie słyszysz szlochania, znać, że we łzach tonie. + + Daremnie broniło się serce Tadeusza; +Ulitował się, uczuł że go żal porusza. +Długo poglądał niemy, ukryty za drzewem, +Na koniec westchnął i rzekł sam do siebie z gniewem: +«Głupi! cóż ona winna, że się ja pomylił?» +Więc z wolna głowę ku niej zza drzewa wychylił — +Gdy nagle Telimena zrywa się z siedzenia, +Rzuca się w prawo, w lewo, skacze skróś strumienia, +Rozkrzyżowana, z włosem rozpuszczonym, blada, +Pędzi w las, podskakuje, przyklęka, upada, +I nie mogąc już powstać, kręci się po darni; +Widać z jej ruchów, w jakiej strasznej jest męczarni: +Chwyta się za pierś, szyję, za stopy, kolana. +Skoczył Tadeusz myśląc, że jest pomieszana +Lub ma wielką chorobę. Lecz z innej przyczyny +Pochodziły te ruchy. + + U bliskiej brzeziny +Było wielkie mrowisko. Owad gospodarny +Snuł się wkoło po trawie, ruchawy i czarny. +Nie wiedzieć, czy z potrzeby czy z upodobania, +Lubił szczególnie zwiedzać *Świątynię dumania*; +Od stołecznego wzgórka aż po źródła brzegi +Wydeptał drogę, którą wiódł swoje szeregi. +Nieszczęściem, Telimena siedziała śród drożki: +Mrówki, znęcone blaskiem bieluchnej pończoszki, +Wbiegły, gęsto zaczęły łaskotać i kąsać, +Telimena musiała uciekać, otrząsać, +Na koniec na murawie siąść i owad łowić. + + Nie mógł jej swej pomocy Tadeusz odmówić: +Oczyszczając sukienkę, aż do nóg się zniżył, +Usta trafem ku skroniom Telimeny zbliżył — +W tak przyjaznej postawie, choć nic nie mówili +O rannych kłótniach swoich, przecież się zgodzili; +I nie wiedzieć, jak długo trwałaby rozmowa, +Gdyby ich nie przebudził dzwonek z Soplicowa — +Hasło wieczerzy. + + Pora powracać do domu, +Zwłaszcza że słychać było opodal trzask łomu. +Może szukają? razem wracać nie wypada; +Więc Telimena w prawo pod ogród się skrada, +A Tadeusz na lewo biegł do wielkiej drogi. +Oboje w tym odwrocie mieli nieco trwogi: +Telimenie zdało się, że raz spoza krzaka +Błysła zakapturzona, chuda twarz Robaka; +Tadeusz widział dobrze, jak mu raz i drugi +Pokazał się na lewo cień biały i długi, +Co to było, nie wiedział, ale miał przeczucie, +Że to był Hrabia w długim, angielskim surducie. + + Wieczerzano w zamczysku. Uparty Protazy, +Nie dbając na wyraźne Sędziego zakazy, +W niebytność państwa znowu do zamku szturmował, +I kredens doń (jak mówi) zaintromitował. + + Goście weszli w porządku i stanęli kołem; +Podkomorzy najwyższe brał miejsce za stołem: +Z wieku mu i z urzędu ten zaszczyt należy, +Idąc kłaniał się damom, starcom i młodzieży; +Kwestarz nie był u stołu; miejsce bernardyna, +Po prawej stronie męża, ma Podkomorzyna, +Sędzia, kiedy już gości jak trzeba ustawił, +Żegnając po łacinie, stół pobłogosławił. +Mężczyznom dano wódkę; za czym wszyscy siedli, +I chłodnik zabielany milcząc żwawo jedli. + + Po chłodniku szły raki, kurczęta, szparagi, +W towarzystwie kielichów węgrzyna, malagi. +Jedzą, piją, a milczą wszyscy. Nigdy pono, +Od czasu jako mury zamku podźwigniono, +Który uraczał hojnie tylu szlachty bratów, +Tyle wesołych słyszał i odbił wiwatów, +Nie pamiętano takiej posępnej wieczerzy; +Tylko pukanie korków i brzęki talerzy, +Odbijała zamkowa sień wielka i pusta: +Rzekłbyś, iż zły duch gościom zasznurował usta. + + Mnogie były powody milczenia. Myśliwi +Powrócili z ostępu dosyć gadatliwi, +Lecz gdy zapał ochłonął, myśląc nad obławą, +Postrzegają, że wyszli z niej z niewielką sławą: +Trzebaż było, ażeby jeden kaptur popi, +Wyrwawszy się Bóg wie skąd, jak Filip z konopi, +Przepisał wszystkich strzelców powiatu? O wstydzie! +Cóż o tym będą gadać w Oszmianie i Lidzie, +Które od wieków walczą z tutejszym powiatem +O pierwszeństwo w strzelectwie? Myślili więc nad tem. + + Zaś Asesor i Rejent, prócz wspólnych niechęci, +Świeżą hańbę swych chartów mieli na pamięci. +W oczach im stoi niecny kot: skoki wyciąga, +I omykiem spod gaju kiwając urąga, +I tym omykiem ćwiczy po sercach jak biczem… +Siedzieli z pochylonym ku misie obliczem. +Asesor nowe jeszcze miał powody żalów, +Patrząc na Telimenę i na swych rywalów. + + Do Tadeusza siedzi Telimena bokiem, +Pomięszana, zaledwie śmie nań rzucić okiem; +Chciała zasępionego Hrabiego zabawić, +Wyzwać w dłuższą rozmowę, w lepszy humor wprawić; +Bo Hrabia dziwnie kwaśny powrócił z przechadzki +A raczej, jako myślił Tadeusz, z zasadzki. +Słuchając Telimeny, czoło podniósł hardo, +Brwi zmarszczył, spojrzał na nią ledwie nie z pogardą; +Potem przysiadł się, jak mógł najbliżej, do Zosi, +Nalewa jej do szklanki, talerze przynosi, +Prawi tysiąc grzeczności, kłania się, uśmiécha, +Czasem oczy wywraca i głęboko wzdycha. +Widać przecież, pomimo tak zręczne łudzenie, +Że umizgał się tylko na złość Telimenie: +Bo głowę odwracając, niby nieumyślnie, +Coraz ku Telimenie groźnym okiem błyśnie. + + Telimena nie mogła pojąć, co to znaczy; +Ruszywszy ramionami, myśliła: dziwaczy! +Wreszcie nowym zalotom Hrabiego dość rada, +Zwróciła się do swego drugiego sąsiada. + + Tadeusz też posępny, nic nie jadł, nic nie pił, +Zdawał się słuchać rozmów, oczy w talerz wlepił; +Telimena mu leje wino, on się gniewa +Na natrętność; pytany o zdrowie — poziewa. +Ma za złe (tak się zmienił jednego wieczora), +Że Telimena zbytnie do zalotów skora; +Gorszy się, że jej suknia tak wcięta głęboko, +Nieskromnie — a dopiero, kiedy podniósł oko! +Aż przeląkł się; bystrzejsze teraz miał źrenice. +Ledwie spojrzał w rumiane Telimeny lice, +Odkrył od razu wielką, straszną tajemnicę — +Przebóg! naróżowana! + + Czy róż w złym gatunku, +Czy jakoś na obliczu przetarł się z trafunku: +Gdzieniegdzie zrzedniał, na wskroś grubszą płeć odsłania… +Może to sam Tadeusz, w *Świątyni dumania*, +Rozmawiając za blisko, omusknął z bielidła +Karmin lżejszy od pyłków motylego skrzydła; +Telimena wracała nazbyt śpieszno z lasu, +I poprawić kolory swe nie miała czasu: +Około ust szczególnie widne były piegi. +Nuż oczy Tadeusza, jako chytre szpiegi, +Odkrywszy jedną zdradę, poczną w kolej zwiedzać +Resztę wdzięków i wszędzie jakiś fałsz wyśledzać: +Dwóch zębów brakuje w ustach; na czole, na skroni +Zmarszczki; tysiąc zmarszczków pod brodą się chroni! + + Niestety! Czuł Tadeusz, jak jest niepotrzebnie +Rzecz piękną nazbyt ściśle zważać; jak haniebnie, +Być szpiegiem swej kochanki; nawet jak szkaradnie, +Odmieniać smak i serce — lecz któż sercem władnie? +Darmo chce brak miłości zastąpić sumnieniem, +Chłód duszy ogrzać znowu jej wzroku promieniem: +Już ten wzrok, jako księżyc światły a bez ciepła, +Błyskał po wierzchu duszy, która do dna krzepła. +Takie robiąc sam w sobie wyrzuty i skargi, +Pochylił w talerz głowę, milczał i gryzł wargi. + + Tymczasem zły duch nową pokusą go wabi, +Podsłuchiwać, co Zosia mówiła do Hrabi. +Dziewczyna, uprzejmością Hrabiego ujęta, +Zrazu rumieniła się, spuściwszy oczęta, +Potem śmiać się zaczęli, w końcu rozmawiali +O jakimś niespodzianym w ogrodzie spotkaniu, +O jakimś po łopuchach i grzędach stąpaniu, +Tadeusz, wyciągnąwszy co najdłużej uszy, +Połykał gorzkie słowa i przetrawiał w duszy. +Okropną miał biesiadę. Jak w ogrodzie żmija +Dwoistym żądłem zioło zatrute wypija, +Potem skręci się w kłębek i na drodze legnie, +Grożąc stopie, co na nią nieostrożnie biegnie: +Tak Tadeusz, opiły trucizną zazdrości, +Zdawał się obojętny, a pękał ze złości. + + W najweselszym zebraniu, niech się kilku gniewa, +Zaraz się ich ponurość na resztę rozlewa: +Strzelcy dawniej milczeli; druga stołu strona +Umilkła, Tadeusza żółcią zarażona. + + Nawet pan Podkomorzy nadzwyczaj ponury, +Nie miał ochoty gadać, widząc swoje córy, +Posażne i nadobne panny, w wieku kwiecie, +Zdaniem wszystkich najpierwsze partyje w powiecie, +Milczące, zaniedbane od milczącej młodzi. +Gościnnego Sędziego również to obchodzi; +Wojski zaś, uważając że tak wszyscy milczą, +Nazywał tę wieczerzę nie polską, lecz wilczą. + + Hreczecha na milczenie miał słuch bardzo czuły. +Sam gawęda, i lubił niezmiernie gaduły. +Nie dziw! Ze szlachtą strawił życie na biesiadach, +Na polowaniach, zjazdach, sejmikowych radach: +Przywykł, żeby mu zawsze coś bębniło w uchu, +Nawet wtenczas, gdy milczał lub z placką za muchą +Skradał się, lub zamknąwszy oczy siadał marzyć; +W dzień szukał rozmów, w nocy musiano mu gwarzyć +Pacierze różańcowe albo gadać bajki. +Stąd też nieprzyjacielem zabitym był fajki, +Wymyślonej od Niemców, by nas zcudzoziemczyć; +Mawiał: Polskę oniemić, jest to Polskę zniemczyć. +Starzec, wiek przegwarzywszy, chciał spoczywać w gwarze; +Milczenie go budziło ze snu: tak młynarze, +Uśpieni kół turkotem, ledwie staną osie, +Budzą się krzycząc z trwogą: «A słowo stało się…» + + Wojski ukłonem dawał znak Podkomorzemu, +A ręką od ust lekko skinął ku Sędziemu, +Prosząc o głos. Panowie na ten ukłon niemy +Odkłonili się oba, co znaczy: prosiemy. +Wojski zagaił. + + «Śmiałbym upraszać młodzieży, +Ażeby po staremu bawić u wieczerzy, +Nie milczeć i żuć: czy my ojce kapucyni? +Kto milczy między szlachtą, to właśnie tak czyni, +Jako myśliwiec, który nabój rdzawi w strzelbie. +Dlatego ja rozmowność naszych przodków wielbię: +Po łowach szli do stołu, nie tylko by jadać, +Ale aby nawzajem mogli się wygadać, +Co każdy miał na sercu; nagany, pochwały +Strzelców i obławników, ogary, wystrzały +Wywoływano na plac; powstawała wrzawa, +Miła uchu myśliwców jak druga obława. +Wiem, wiem, o co wam idzie. Ta czarnych trosk chmura +Pono z Robakowego wzniosła się kaptura! +Wstydzicie się swych pudeł! Niech was wstyd nie pali: +Znałem myśliwych lepszych od was, a chybiali; +Trafiać, chybiać, poprawiać, to kolej strzelecka. +Ja sam, chociaż ze strzelbą włóczę się od dziecka, +Chybiałem; chybiał sławny ów strzelec Tułoszczyk, +Nawet nie zawsze trafiał pan Rejtan nieboszczyk. +O Rejtanie opowiem później. Co się tycze +Wypuszczenia z obławy, że oba panicze +Zwierzowi jak należy kroku nie dostali, +Choć mieli oszczep w ręku: tego nikt nie chwali +Ani gani. Bo zmykać, mając nabój w rurze, +Znaczyło po staremu być tchórzem nad tchórze; +Toż wystrzelić na oślep (jak to robi wielu), +Nie przypuściwszy źwierza, nie wziąwszy do celu, +Jest rzecz haniebna; ale kto dobrze wymierzy, +Kto przypuści do siebie źwierza jak należy, +Jeśli chybił, cofnąć się może bez sromoty, +Albo walczyć oszczepem — lecz z własnej ochoty, +A nie z musu: gdyż oszczep strzelcom poruczony +Nie dla natarcia, ale tylko dla obrony. +Tak było po staremu. A więc mnie zawierzcie, +I waszej rejterady do serca nie bierzcie, +Kochany Tadeuszku i wielmożny grafie; +Ilekroć zaś wspomnicie o dzisiejszym trafie, +Wspomnijcie też starego Wojskiego przestrogę: +Nigdy jeden drugiemu nie zachodzić w drogę, +Nigdy we dwóch nie strzelać do jednej źwierzyny». + + Właśnie Wojski wymawiał to słowo: *źwierzyny*, +Gdy Asesor półgębkiem podszepnął: *dziewczyny*; +«Brawo!» krzyknęła młodzież, powstał szmer i śmiechy; +Powtarzano z kolei przestrogę Hreczechy, +Mianowicie ostatnie słowo; ci *źwierzyny*, +A drudzy, w głos śmiejąc się, krzyczeli: *dziewczyny*. +Rejent szepnął: *kobiety*, Asesor: *kokiety*, +Utkwiwszy w Telimenie oczy jak sztylety. + + Nie myślił wcale Wojski przymawiać nikomu, +Ani uważał, co tam szepczą po kryjomu; +Rad bardzo, że mógł damy i młodzież rozśmieszyć, +Zwrócił się ku myśliwcom, chcąc i tych pocieszyć; +I zaczął, nalewając sobie kielich wina: + + «Nadaremnie oczyma szukam bernardyna; +Chciałbym mu opowiedzieć wypadek ciekawy, +Podobny do zdarzenia dzisiejszej obławy. +Klucznik mówił, że tylko znał jednego człeka, +Co tak celnie jak Robak mógł strzelić z daleka; +Ja zaś znałem drugiego: równie trafnym strzałem +Ocalił on dwóch panów; sam ja to widziałem, +Kiedy do nalibockich zaciągnęli lasów +Tadeusz Rejtan poseł i książę Denassów. +Nie zazdrościli sławie szlachcica panowie; +Owszem, u stołu pierwsi wnieśli jego zdrowie, +Nadawali mu wielkich prezentów bez liku, +I skórę zabitego dzika. O tym dziku +I o strzale, powiem wam jak naoczny świadek: +Bo to był dzisiejszemu podobny przypadek, +A zdarzył się największym strzelcom za mych czasów, +Posłowi Rejtanowi i księciu Denassów». + + A wtem ozwał się Sędzia nalewając czaszę: +«Piję zdrowie Robaka, Wojski, w ręce wasze! +Jeśli datkiem nie możem kwestarza zbogacić, +Postaramy się przecież za proch mu zapłacić: +Uręczamy, że niedźwiedź zabity dziś w boru +Przez dwa lata wystarczy na kuchnię klasztoru. +Lecz skóry księdzu nie dam: lub gwałtem zabiorę, +Albo ją mnich ustąpić musi przez pokorę, +Albo ją kupię choćby dziesiątkiem soboli. +Skórą tą rozrządzimy wedle naszej woli: +Pierwszy wieniec i sławę już wziął sługa boży; +Skórę jaśnie wielmożny pan nasz Podkomorzy +Temu da, kto na drugą nagrodę zasłużył». + + Podkomorzy pogładził czoło i brwi zmrużył; +Strzelcy zaczęli szemrać, każdy coś powiadał: +Tamten jak źwierza znalazł, ten jak ranę zadał, +Tamten psiarnię zawołał, ów źwierza nawrócił +Znowu w ostęp. Asesor z Rejentem się kłócił, +Jeden wielbiąc przymioty swojej Sanguszkówki, +Drugi bałabanowskiej swej Sagalasówki. + + «Sędzio sąsiedzie — wreszcie wyrzekł Podkomorzy — +Pierwszą nagrodę słusznie zyskał sługa boży; +Lecz niełacno rozsądzić, kto jest po nim drugi, +Bo wszyscy zdają mi się mieć równe zasługi, +Wszyscy równi zręcznością, biegłością i męstwem. +Przecież dwóch dziś odznaczył los niebezpieczeństwem. +Dwaj byli niedźwiedziego najbliżsi pazura: +Tadeusz i pan Hrabia; im należy skóra. +Pan Tadeusz ustąpi (jestem tego pewny), +Jako młodszy i jako gospodarza krewny; +Więc spolia opima weźmiesz, mości Hrabia: +Niech ten łup twą strzelecką komnatę ozdabia, +Niechaj pamiątką będzie dzisiejszej zabawy, +Godłem szczęścia łowczego, bodźcem przyszłej sławy». + + Umilknął wesół, myśląc, że Hrabię ucieszył; +Nie wiedział, jak boleśnie serce jego przeszył. +Bo Hrabia, na strzeleckiej komnaty wspomnienie, +Mimowolnie wzrok podniósł: a te łby jelenie, +Te gałęziste rogi, jakby las wawrzynów +Zasiany ręką ojców na wieńce dla synów, +Te rzędami portretów zdobione filary, +Ten w sklepieniu błyszczący herb Półkozic stary, +Ozwały się doń zewsząd głosami przeszłości. +Zbudził się z marzeń, wspomniał gdzie, u kogo gości: +Dziedzic Horeszków, gościem śród swych własnych progów, +Biesiadnikiem Sopliców, swych odwiecznych wrogów! +A przy tym zawiść, którą czuł dla Tadeusza, +Tym mocniej Hrabię przeciw Soplicom porusza. + + Rzekł więc z gorzkim uśmiechem: «Mój domek zbyt mały, +Nie ma godnego miejsca na dar tak wspaniały; +Niech lepiej niedźwiedź czeka pośród tych rogaczy, +Aż mi go Sędzia razem z zamkiem oddać raczy». + + Podkomorzy zgadując, na co się zanosi, +Zadzwonił w tabakierkę złotą, o głos prosi. +«Godzieneś pochwał — rzecze — Hrabio, mój sąsiedzie, +Że dbasz o interesa nawet przy obiedzie, +Nie tak jak modni wieku twojego panicze, +Żyjący bez rachunku. Ja tuszę i życzę +Zgodą zakończyć moje sądy podkomorskie. +Dotąd jedyna trudność jest o fundum dworskie: +Mam już projekt zamiany, fundum wynagrodzić +Ziemią, w sposób następny…» Tu zaczął wywodzić +Porządnie (jak zwykł zawsze) plan przyszłej zamiany. +Już był w połowie rzeczy: gdy ruch niespodziany +Wszczął się na końcu stoła. Jedni coś postrzegli, +Wskazują palcem; drudzy oczyma tam biegli, +Aż wreszcie wszystkie głowy, jak kłosy schylone +Wstecznym wiatrem, w przeciwną zwróciły się stronę +W kąt. + + Z kąta, kędy wisiał portret nieboszczyka, +Ostatniego z rodziny Horeszków Stolnika, +Z małych drzwiczek, ukrytych pomiędzy filary, +Wysunęła się cicho postać, na kształt mary: +Gerwazy; poznano go po wzroście, po licach, +Po srebrzystych na żółtej kurcie Półkozicach. +Stąpał jako słup prosto, niemy i surowy, +Nie zdjąwszy czapki, nawet nie schyliwszy głowy; +W ręku trzymał błyszczący klucz jakby puginał, +Odemknął szafę i w niej coś kręcić zaczynał. + + Stały w dwóch kątach sieni, wsparte o filary, +Dwa kurantowe, w szafach zamknięte zegary; +Dziwaki stare, dawno ze słońcem w niezgodzie, +Południe wskazywały często o zachodzie. +Gerwazy nie przybrał się machiny naprawić, +Ale bez nakręcenia nie chciał jej zostawić: +Dręczył kluczem zegary każdego wieczora; +Właśnie teraz przypadła nakręcania pora. +Gdy Podkomorzy sprawą zajmował uwagę +Stron interesowanych, on pociągnął wagę: +Zgrzytnęły wyszczerbionym zębem koła rdzawe, +Wzdrygnął się Podkomorzy i przerwał rozprawę. +«Bracie — rzekł — odłóż nieco twą pilną robotę» +I kończył plan zamiany. Lecz Klucznik na psotę +Jeszcze silniej pociągnął drugiego ciężaru; +I wnet gil, który siedział na wierzchu zegaru, +Trzepiocąc skrzydłem zaczął ciąć kurantów nuty. +Ptak sztucznie wyrobiony, szkoda, że zepsuty, +Ząjąkał się i piszczał, im dalej, tym gorzéj. +Goście w śmiech; musiał przerwać znowu Podkomorzy. +«Mości Kluczniku — krzyknął — lub raczej puszczyku, +Jeśli dziób twój szanujesz, dość mi tego krzyku». + + Ale Gerwazy groźbą wcale się nie strwożył; +Prawą rękę poważnie na zegar położył, +A lewą wziął się pod bok. Tak oburącz wsparty, +«Podkomorzeńku! — krzyknął — wolne pańskie żarty, +Wróbel mniejszy niż puszczyk, a na swoich wiorach +Śmielszy jest aniżeli puszczyk w cudzych dworach: +Co Klucznik to nie puszczyk; kto w cudze poddasze +Nocą włazi, ten puszczyk, i ja go wystraszę». +«Za drzwi z nim!» Podkomorzy krzyknął. + + «Panie Hrabia! — +Zawołał Klucznik — widzisz pan, co się wyrabia. +Czy nie dosyć się jeszcze pański honor plami, +Że pan jadasz i pijasz z tymi Soplicami; +Trzebaż jeszcze, aby mnie, zamku urzędnika, +Gerwazego Rembajłę, Horeszków Klucznika, +Lżyć w domu panów moich? i panże to zniesie!» +Wtem Protazy zawołał trzykroć: «Uciszcie się! +Na ustęp! Ja, Protazy Baltazar Brzechalski, +Dwojga imion, generał niegdyś trybunalski, +Vulgo Woźny, woźnieńską obdukcyją robię +I wizyją formalną, zamawiając sobie +Urodzonych tu wszystkich obecnych świadectwo, +I pana Asesora wzywając na śledztwo, +Z powodu wielmożnego Sędziego Soplicy: +O inkursyją, to jest o najazd granicy, +Gwałt zamku, w którym Sędzia dotąd prawnie włada, +Czego dowodem jawnym jest, że w zamku jada». +«Brzechaczu! — wrzasnął Klucznik — ja cię wnet nauczę!» +I dobywszy zza pasa swe żelazne klucze, +Okręcił wkoło głowy, puścił z całej mocy. +Pęk żelaza wyleciał jako kamień z procy, +Pewnie łeb Protazemu rozbiłby na ćwierci; +Szczęściem, schylił się Woźny i wydarł się śmierci. + + Porwali się z miejsc wszyscy; chwilę była głucha +Cichość, aż Sędzia krzyknął: «W dyby tego zucha! +Hola, chłopcy!» — i czeladź rzuciła się żwawo +Ciasnym przejściem pomiędzy ścianami i ławą. +Lecz Hrabia krzesłem w środku zagrodził im drogę +I na tym szańcu słabym utwierdziwszy nogę, +«Wara! — zawołał — Sędzio! nie wolno nikomu +Krzywdzić sługę mojego w moim własnym domu: +Kto ma na starca skargę, niech mi ją przełoży». + + Zyzem w oczy Hrabiemu spojrzał Podkomorzy: +«Bez waścinej pomocy ukarać potrafię +Zuchwałego szlachetkę; a waść, mości grafie, +Przed dekretem ten zamek za wcześnie przywłaszczasz: +Nie wać tu jesteś panem, nie wać nas ugaszczasz. +Siedź cicho, jakeś siedział; jeśli siwej głowy +Nie czcisz, to szanuj pierwszy urząd powiatowy». + + «Co mi? — odmruknął Hrabia — dość już tej gawędy; +Nudźcie drugich waszymi względy i urzędy! +Dość już głupstwa zrobiłem, wdając się z waćpaństwem +W pijatyki, które się kończą grubijaństwem; +Zdacie mi sprawę z mego honoru obrazy. +Do widzenia po trzeźwu; pójdź za mną, Gerwazy!» + + Nigdy się odpowiedzi takiej nie spodziewał +Podkomorzy. Właśnie swój kieliszek nalewał; +Gdy zuchwalstwem Hrabiego rażony jak gromem, +Oparłszy się o kielich butlem nieruchomym, +Głowę wyciągnął na bok i ucha przyłożył, +Oczy rozwarł szeroko, usta wpół otworzył; +Milczał, lecz kielich w ręku tak potężnie cisnął, +Że szkło dźwięknąwszy pękło, płyn w oczy mu prysnął. +Rzekłbyś, że z winem ognia w duszę się nalało: +Tak oblicze spłonęło, tak oko pałało. +Zerwał się mówić; pierwsze słowo niewyraźnie +Mleł w ustach; aż przez zęby wyleciało: «Błaźnie! +Grafiątko! ja cię! Tomasz, karabelę! Ja tu +Nauczę ciebie mores, błaźnie, daj go katu! +Względy, urzędy nudzą, uszko delikatne! +Ja cię tu zaraz po tych zauszniczkach płatnę. +Fora za drzwi! Do korda! Tomasz, karabelę!» + + Wtem do Podkomorzego skoczą przyjaciele; +Sędzia porwał mu rękę: «Stój pan, to rzecz nasza, +Mnie tu naprzód wyzwano. Protazy, pałasza! +Puszczę go w taniec jako niedźwiadka na kiju». +Lecz Tadeusz Sędziego wstrzymał: «Panie stryju, +Wielmożny Podkomorzy, czyż się państwu godzi +Wdawać się z tym fircykiem; czy tu nie ma młodzi? +Na mnie to zdajcie: ja go należycie skarcę. +A waszeć, panie śmiałku, co wyzywasz starce, +Obaczym, czyli jesteś tak strasznym rycerzem: +Rozprawimy się jutro, plac i broń wybierzem; +Dziś uchodź, pókiś cały». + + Dobra była rada: +Klucznik i Hrabia wpadli w obroty nie lada. +Przy wyższym końcu stoła wrzał tylko krzyk wielki, +Ale z ostrego końca latały butelki +Koło Hrabiego głowy. Strwożone kobiety +W prośby, w płacz; Telimena, krzyknąwszy: «Niestety!» +Wzniosła oczy, powstała, i padła zemdlona, +I przechyliwszy szyję przez Hrabi ramiona, +Na pierś jego złożyła swe piersi łabędzie. +Hrabia, choć zagniewany, wstrzymał się w zapędzie, +Zaczął cucić, ocierać. + + Tymczasem Gerwazy, +Wystawiony na stołków i butelek razy, +Już zachwiał się, już czeladź zakasawszy pięście +Rzucała się nań zewsząd hurmem: gdy na szczęście +Zosia, widząc szturm, skoczy, i litością zdjęta +Zasłania starca, na krzyż rozpiąwszy rączęta. +Wstrzymali się; Gerwazy z wolna ustępował, +Zniknął z oczu, szukano, gdzie się pod stół schował: +Gdy nagle, z drugiej strony, wyszedł jak spod ziemi, +Podniósłszy w górę ławę ramiony silnemi, +Okręcił się jak wiatrak, oczyścił pół sieni, +Wziął Hrabię; i tak oba, ławą zasłonieni, +Cofali się ku drzwiczkom; już dochodzą progów: +Gerwazy stanął, jeszcze raz spojrzał na wrogów. +Dumał chwilę, niepewny, czy cofać się zbrojnie, +Czyli z nowym orężem szukać szczęścia w wojnie: +Obrał drugie. Już ławę jak taran murowy +W tył dźwignął dla zamachu; już ugiąwszy głowy, +Z wypiętą na przód piersią, z podniesioną nogą, +Miał wpaść… ujrzał Wojskiego, uczuł w sercu trwogę. + + Wojski, cicho siedzący z przymrużonym okiem, +Zdawał się pogrążony w dumaniu głębokiem. +Dopiero, gdy się Hrabia z Podkomorzym skłócił: +I Sędziemu pogroził, Wojski głowę zwrócił, +Zażył dwakroć tabaki i przetarł powieki. +Chociaż Wojski Sędziemu był krewny daleki, +Ale w gościnnym jego domu zamieszkały, +O zdrowie przyjaciela był niezmiernie dbały. +Przypatrywał się zatem z ciekawością walce; +Wyciągnął z lekka na stół rękę, dłoń i palce, +Położył nóż na dłoni, trzonkiem do paznokcia +Indeksu, a żelazem zwrócony do łokcia; +Potem rękę w tył nieco wychyloną kiwał, +Niby bawiąc się: lecz się w Hrabiego wpatrywał. + + Sztuka rzucania nożów, straszna w ręcznej bitwie, +Już była zaniedbana podówczas na Litwie, +Znajoma tylko starym; Klucznik jej próbował +Nieraz w zwadach karczemnych, Wojski w niej celował: +Widać z zamachu ręki, że silnie uderzy, +A z oczu łacno zgadnąć, że w Hrabiego mierzy +(Ostatniego z Horeszków, chociaż po kądzieli), +Mniej baczni młodzi ruchów starca nie pojęli: +Gerwazy zbladnął, ławą Hrabiego zakłada, +Cofa się ku drzwiom. «Łapaj!» krzyknęła gromada. + + Jako wilk, obskoczony znienacka przy ścierwie, +Rzuca się oślep w zgraję, co mu ucztę przerwie; +Już goni, ma ją szarpać: wtem śród psiego wrzasku +Trzasło ciche półkurcze; wilk zna je po trzasku, +Śledzi okiem, postrzega, że z tyłu, za charty, +Myśliwiec wpół schylony, na kolanie wsparty, +Rurą ku niemu wije i już cyngla tyka. +Wilk uszy spuszcza, ogon podtuliwszy, zmyka; +Psiarnia z tryumfującym rzuca się hałasem +I skubie go po kudłach; zwierz zwraca się czasem, +Spojrzy, klapnie paszczęką i białych kłów zgrzytem +Ledwie pogrozi; psiarnia pierzcha ze skowytem: +Tak i Gerwazy z groźną cofał się postawą, +Wstrzymując napastników oczyma i ławą, +Aż razem z Hrabią wpadli w głąb ciemnej framugi. + + «Łapaj!» krzykniono znowu. Tryumf był nie długi: +Bo nad głowami tłumu Klucznik niespodzianie +Ukazał się na chórze, przy starym organie, +I z trzaskiem jął wyrywać ołowiane rury. +Wielką by klęskę zadał, uderzając z góry: +Ale już goście tłumnie wychodzili z sieni; +Nie śmieli kroku dostać słudzy potrwożeni +I chwytając naczynia w ślad panów uciekli, +Nawet nakrycia z częścią sprzętów się wyrzekli. + + Któż ostatni, nie dbając na groźby i razy, +Ustąpił z placu bitwy? Brzechalski Protazy. +On, za krzesłem Sędziego stojąc niewzruszenie, +Ciągnął woźnieńskim głosem swoje oświadczenie, +Aż skończył i z pustego zszedł pobojowiska, +Kędy zostały trupy, ranni i zwaliska. + + W ludziach straty nie było. Ale wszystkie ławy +Miały zwichnione nogi; stół także kulawy, +Obnażony z obrusa, poległ na talerzach +Zlanych winem, jak rycerz na krwawych puklerzach, +Między licznymi kurcząt i jendyków ciały, +W których piersi widelce świeżo wbite tkwiały. + + Po chwili w Horeszkowskim samotnym budynku +Wszystko do zwyczajnego wracało spoczynku. +Mrok zgęstniał; reszty pańskiej wspaniałej biesiady +Leżą, podobne uczcie nocnej, gdzie na Dziady +Zgromadzać się zaklęte mają nieboszczyki. +Już na poddaszu trzykroć krzyknęły puszczyki +Jak guślarze: zdają się witać wschód miesiąca, +Którego postać oknem spadła na stół drżąca, +Niby dusza czyscowa; z podziemu, przez dziury, +Wyskakiwały na kształt potępieńców szczury: +Gryzą, piją; czasami w kącie zapomniana, +Puknie na toast duchom butelka szampana. + + Ale na drugim piętrze, w izbie, którą zwano, +Choć była bez zwierciadeł, salą zwierciadlaną +Stał Hrabia na krużganku zwróconym ku bramie, +Chłodził się wiatrem, surdut wdział na jedno ramię, +Drugi rękaw i poły u szyi sfałdował +I pierś surdutem, jakby płaszczem udrapował. +Gerwazy chodził kroki wielkimi po sali; +Obadwa zamyśleni, do siebie gadali: +«Pistolety — rzekł Hrabia — lub gdy chcą pałasze». +«Zamek — rzekł Klucznik — i wieś, oboje to nasze». +«Stryja, synowca — wołał Hrabia — całe plemię +Wyzywaj!» «Zamek — wołał Klucznik — wieś i ziemie +Zabieraj pan». To mówiąc, zwrócił się do Hrabi: +«Jeśli pan chce mieć pokój, niech wszystko zagrabi. +Po co proces, mopanku! sprawa jak dzień czysta: +Zamek w ręku Horeszków był przez lat czterysta; +Część gruntów oderwano w czasie Targowicy, +I jak pan wie, oddano władaniu Soplicy. +Nie tylko tę część, wszystko zabrać im należy, +Za koszta procesowe, za karę grabieży. +Mówiłem panu zawsze: procesów zaniechać; +Mówiłem panu zawsze: najechać, zajechać! +Tak było po dawnemu: kto raz grunt posiądzie, +Ten dziedzic; wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie. +Co się tycze dawniejszych z Soplicami sprzeczek: +Jest na to od procesu lepszy Scyzoryczek; +A jeśli Maciej w pomoc da mi swą Rózeczkę, +To my we dwóch, Sopliców tych porzniem na sieczkę». + + «Brawo! — rzekł Hrabia — plan twój, gotycko-sarmacki +Podoba się mi lepiej niż spór adwokacki. +Wiesz co? na całej Litwie narobim hałasu +Wyprawą niesłychaną od dawnego czasu. +I sami się zabawim. Dwa lata tu siedzę, +Jakąż bitwę widziałem? z chłopami o miedzę! +Nasza wyprawa przecież krwi rozlanie wróży. +Odbyłem taką jedną w czasie mych podróży. +Gdym w Sycylii bawił u pewnego księcia, +Rozbójnicy porwali w górach jego zięcia, +I okupu od krewnych żądali zuchwale; +My, zebrawszy naprędce sługi i wasale, +Wpadliśmy; ja dwóch zbójców ręką mą zabiłem, +Pierwszy wleciałem w tabor, więźnia uwolniłem. +Ach, mój Gerwazy! jaki to był tryumfalny, +Jaki piękny nasz powrót, rycersko-feudalny! +Lud z kwiatami spotykał nas; córka książęcia, +Wdzięczna zbawcy, ze łzami padła w me objęcia. +Gdym przybył do Palermo, wiedziano z gazety, +Palcami wskazywały mię wszystkie kobiety; +Nawet wydrukowano o całym zdarzeniu +Romans, gdzie wymieniony jestem po imieniu. +Romans ma tytuł: Polak, czyli tajemnice +Zamku Birbante-rokka. Czy są tu ciemnice +W tym zamku?» «Są — rzekł Klucznik — ogromne piwnice, +Ale puste! bo wino wypili Soplice». +«Dżokejów — dodał Hrabia — uzbroić we dworze, +Z włości wezwać wasalów!» «Lokajów? broń Boże! — +Przerwał Gerwazy. Czy to zajazd jest hultajstwem? +Kto widział zajazd robić z chłopstwem i z lokajstwem? +Mój panie, na zajazdach nie znacie się wcale! +Wąsalów, co innego: zdadzą się wąsale; +Nie we włości ich szukać, ale po zaściankach, +W Dobrzynie, w Rzezikowie, w Ciętyczach, w Rąbankach, +Szlachta odwieczna, w której krew rycerska płynie, +Wszyscy przychylni panów Horeszków rodzinie, +Wszyscy nieprzyjaciele zabici Sopliców! +Stamtąd zbiorę ze trzystu wąsatych szlachciców; +To rzecz moja. Pan niechaj do pałacu wraca +I wyśpi się, bo jutro będzie wielka praca; +Pan spać lubi, już późno, drugi kur już pieje. +Ja tu będę pilnować zamku, aż rozdnieje, +A ze słoneczkiem stanę w Dobrzyńskim zaścianku». + + Na te słowa pan Hrabia ustąpił z krużganku; +Ale nim odszedł, spojrzał przez otwór strzelnicy, +I widząc świateł mnóstwo w domostwie Soplicy: +«Iluminujcie! — krzyknął — jutro o tej porze +Będzie jasno w tym zamku, ciemno w waszym dworze!» + + Gerwazy siadł na ziemi, oparł się o ścianę, +I pochylił ku piersiom czoło zadumane. +Światłość miesięczna padła na wierzch głowy łysy, +Gerwazy po nim kryślił palcem różne rysy; +Widać, że przyszłych wypraw snuł plany wojenne. +Ciążą mu coraz bardziej powieki brzemienne, +Bezwładną kiwnął szyją, czuł, że go sen bierze, +Zaczął wedle zwyczaju wieczorne pacierze. +Lecz między Ojczenaszem i Zdrowaś Maryją, +Dziwne stanęły mary, tłoczą się i wiją: +Klucznik widzi Horeszki, swoje dawne pany; +Ci niosą karabele, drudzy buzdygany, +Każdy groźnie spoziera i pokręca wąsa, +Składa się karabelą, buzdyganem wstrząsa; +Za nimi jeden cichy, posępny cień mignął, +Z krwawą na piersi plamą. Gerwazy się wzdrygnął, +Poznał Stolnika; zaczął wkoło siebie żegnać, +I ażeby tym pewniej straszne sny rozegnać, +Odmawiał litaniją o czyscowych duszach. +Znowu wzrok mu skleił się, zadzwoniło w uszach — +Widzi tłum szlachty konnej, błyszczą karabele: +Zajazd! zajazd Korelicz i Rymsza na czele! +I ogląda sam siebie, jak na koniu siwym, +Z podniesionym nad głową rapierem straszliwym +Leci; rozpięta na wiatr szumi taratatka, +Z lewego ucha spadła w tył konfederatka; +Leci, jezdnych i pieszych po drodze obala, +I na koniec Soplicę w stodole podpala. +Wtem ciężka marzeniami na pierś spadła głowa, +I tak usnął ostatni Klucznik Horeszkowa. + + +Księga szósta +Zaścianek + + Nieznacznie z wilgotnego wykradał się mroku +Świt bez rumieńca, wiodąc dzień bez światła w oku. +Dawno wszedł dzień, a jeszcze ledwie jest widomy: +Mgła wisiała nad ziemią, jak strzecha ze słomy +Nad ubogą Litwina chatką; w stronie wschodu, +Widać z bielszego nieco na niebie obwodu +Że słońce wstało, tędy ma zstąpić na ziemię; +Lecz idzie niewesoło i po drodze drzemie. + + Za przykładem niebieskim, wszystko się spóźniło +Na ziemi. Bydło późno na paszę ruszyło +I zdybało zające przy późnym śniadaniu. +One zwykły do gajów wracać o świtaniu; +Dziś, okryte tumanem, te mokrzycę chrupią, +Te jamki w roli kopiąc, parami się kupią, +I na wolnym powietrzu myślą użyć wczasu; +Ale przed bydłem muszą powracać do lasu. + + I w lasach cisza. Ptaszek zbudzony nie śpiewa; +Otrząsnął pierze z rosy, tuli się do drzewa, +Głowę wciska w ramiona, oczy znowu mruży +I czeka słońca. Kędyś, u brzegów kałuży, +Klekce bocian. Na kopach siedzą wrony zmokłe, +Rozdziawiwszy się ciągną gawędy rozwlokłe; +Obrzydłe gospodarzom jako wróżby słoty. +Gospodarze już dawno wyszli do roboty. + + Już zaczęły żniwiarki swą piosnkę zwyczajną, +Jak dzień słotny ponurą, tęskną, jednostajną, +Tym smutniejszą, że dźwięk jej w mgłę bez echa wsiąka. +Chrząsnęły sierpy w zbożu, ozwała się łąka, +Rząd kosiarzy otawę siekących wciąż brząka, +Pogwizdując piosenkę; z końcem każdej zwrotki +Stają, ostrzą żelezca i w takt kują w młotki. +Ludzi we mgle nie widać: tylko sierpy, kosy +I pieśni brzmią, jak muzyk niewidzialnych głosy. + + W środku, na snopie zboża Ekonom usiadłszy +Nudzi się, kręci głową, roboty nie patrzy, +Pogląda na gościniec, na drogi rozstajne, +Kędy działy się jakieś rzeczy nadzwyczajne. + + Na gościńcu i drogach od samego ranka +Panuje ruch niezwykły. Stąd chłopska furmanka +Skrzypi, lecąc jak poczta; stąd szlachecka bryka +Cwałem tarkoce, drugą i trzecią spotyka; +Z lewej drogi posłaniec jak kuryjer goni, +Z prawej przebiegło w zawód kilkanaście koni: +Wszyscy śpieszą, ku różnym kierują się stronom. +Co to ma znaczyć? Powstał ze snopa Ekonom, +Chciał przypatrzyć się, spytać; długo stał nad drogą, +Daremnie wołał, nie mógł zatrzymać nikogo +Ni poznać we mgle. Jezdni migają jak duchy; +Tylko słychać raz po raz tętent kopyt głuchy +I, co dziwniejsza jeszcze, szczękanie pałaszy: +Bardzo to Ekonoma i cieszy, i straszy. +Bo choć na Litwie było naonczas spokojnie, +Dawno już wieści głuche biegały o wojnie, +O Francuzach, Dąbrowskim, o Napoleonie. +Miałyżby wojnę wróżyć ci jeźdźcy? te bronie? +Ekonom pobiegł wszystko Sędziemu powiedzieć, +Spodziewając się i sam czegoś się dowiedzieć. + + W Soplicowie domowi i goście, po kłótni +Wczorajszej, wstali z siebie nieradzi i smutni. +Próżno Wojszczanka damy na kabałę sprasza, +Mężczyznom próżno karty dają do mariasza: +Nie chcą bawić się, ni grać, siedzą, cicho w kątkach, +Mężczyźni palą lulki, kobiety przy prątkach; +Nawet śpią muchy. + + Wojski, rzuciwszy łopatkę, +Znudzony ciszą, idzie pomiędzy czeladkę; +Woli w kuchennej słuchać ochmistrzyni krzyków, +Gróźb i razów kucharza, hałasu kuchcików: +Aż go powoli wprawił w przyjemne marzenie, +Ruch jednostajny rożnów kręcących pieczenie. + + Sędzia od rana pisał, zamknąwszy się w izbie; +Woźny od rana czekał pod oknem na przyzbie. +Sędzia, skończywszy pozew, Protazego wzywa, +Skargę przeciw Hrabiemu głośno odczytywa: +O skrzywdzenie honoru, zelżywe wyrazy, +Zaś przeciw Gerwazemu o gwałty i razy; +Obudwu, o przechwałki, o koszta z powodu +Procesu, ciągnie w rejestr taktowy do grodu. +Pozew dziś trzeba wręczyć ustnie, oczywisto, +Nim zajdzie słońce. Woźny z miną uroczystą +Wyciągnął słuch i rękę, skoro pozew zoczył; +Stał poważnie, a rad by z radości podskoczył. +Na samą myśl procesu czuł, że się odmłodził: +Wspomniał na dawne lata, gdy z pozwami chodził +Po guzy, ale razem po zapłaty hojne. +Tak żołnierz, który strawił życie tocząc wojnę, +A na starość w szpitalach spoczywa kaleki: +Skoro usłyszy trąbę lub bęben daleki, +Chwyta się z łoża, krzyczy przez sen: «Bij Moskala!» +I na drewnianej nodze skacze ze szpitala, +Tak prędko, że go ledwie może złowić młodzież. + + Protazy śpieszył włożyć swą woźnieńską odzież. +Przecież żupana ani kontusza nie kładzie: +One służą ku wielkiej sądowej paradzie; +Na podróż ma strój inny: szerokie rajtuzy +I kurtkę, której poły podpięte na guzy +Można zakasać albo spuścić na kolana; +Czapka z uszami, sznurkiem u wierzchu związana, +Wznosi się na pogodę, spuszcza się przed słotą. +Tak ubrany wziął pałkę i ruszył piechotą; +Bo woźni przed procesem, jak szpiegi przed bojem, +Muszą kryć się pod różną postacią i strojem. + + Dobrze zrobił Protazy, że w drogę pośpieszył, +Bo niedługo by swoim pozwem się nacieszył: +W Soplicowie zmieniano kampanii plany. +Do Sędziego wpadł nagle Robak zadumany, +I rzekł: «Sędzio, to bieda nam z tą panią ciotką, +Z tą panią Telimeną, kokietką i trzpiotką! +Kiedy Zosia została dzieckiem w biednym stanie, +Jacek ją Telimenie dał na wychowanie, +Słysząc, że jest osoba dobra, świat znająca: +A postrzegam, że ona coś tu nam zamąca, +Intryguje i pono Tadeuszka wabi: +Śledzę ją; albo może bierze się do Hrabi; +Może do obu razem. Obmyślmy więc środki, +Jak się jej pozbyć: bo stąd mogą urość plotki, +Zły przykład i pomiędzy młokosami zwady, +Które mogą pomieszać twe prawne układy». +«Układy? — krzyknął Sędzia z niezwykłym zapałem — +Z układów kwita, już je skończyłem, zerwałem». +«A to co? — przerwał Robak — gdzie rozum, gdzie głowa? +Co tu mi wasze bajesz, jaka burda nowa?» +«Nie z mej winy — rzekł Sędzia — proces to wyjaśni: +Hrabia pyszałek, głupiec, był przyczyną waśni, +I Gerwazy łotr. Lecz to do sądu należy. +Szkoda, żeś nie był, księże, w zamku na wieczerzy, +Poświadczyłbyś, jak Hrabia srodze mnie obraził». +«Po coś waść — krzyknął Robak — do tych ruin łaził? +Wiesz, jak zamku nie cierpię; odtąd moja noga +Tam nie postanie. Znowu kłótnia! kara Boga! +Jakże tam było? powiedz; trzeba tę rzecz zatrzeć. +Już mię znudziło wreszcie na tyle głupstw patrzeć: +Ważniejsze ja mam sprawy niż godzić pieniaczy; +Ale jeszcze raz zgodzę». «Zgodzić? Cóż to znaczy! +A idźże mi waść wreszcie z tą zgodą do licha! — +Przerwał Sędzia, tupnąwszy nogą — patrzcie mnicha! +Że go przyjmuję grzecznie, chce mnie za nos wodzić! +Wiedz wasze, że Soplice nie zwykli się godzić: +Gdy pozwą, muszą wygrać; nieraz w ich imieniu +Trwał proces, aż wygrali w szóstym pokoleniu. +Dosyć zrobiłem głupstwa z porady waszeci, +Zwołując podkomorskie sądy po raz trzeci. +Od dzisiaj nie ma zgody, nie ma, nie ma, nie ma! — +I krzycząc chodził, tupał nogami obiema — +Prócz tego za wczorajszy niegrzeczny uczynek +Musi mnie deprekować, albo pojedynek!» +«Ale Sędzio, cóż będzie, jak się Jacek dowie? +Wszak on umrze z rozpaczy! Czyliż Soplicowie +Nie narobili jeszcze w tym zamku dość złego? +Bracie! wspominać nie chcę wypadku strasznego… +Wiesz także, że część gruntów od zamku dziedzica +Zabrała i Soplicom dała Targowica… +Jacek, za grzech żałując, musiał był ślubować +Pod absolucją, dobra te restytuować: +Wziął więc Zosię, Horeszków dziedziczkę ubogą, +Hodować, wychowanie jej opłacał drogo; +Chciał ją Tadeuszkowi swojemu wyswatać +I tak dwa poróżnione domy znowu zbratać, +I dziedziczce bez wstydu ustąpić grabieży…» +«Lecz cóż to? — krzyknął Sędzia — co do mnie należy? +Ja się nie znałem, nawet nie widziałem z Jackiem; +Ledwiem słyszał o jego życiu hajdamackiem, +Siedząc wtenczas retorem w jezuickiej szkole, +Potem u Wojewody służąc za pacholę. +Dano mi dobra, wziąłem; kazał przyjąć Zosię, +Przyjąłem, hodowałem, myślę o jej losie: +Dość mnie nudzi ta cała historyja babia! +A potem, czegóż jeszcze wlazł mi tu ten Hrabia? +Z jakim prawem do zamku? Wszak wiesz przyjacielu, +On Horeszkom dziesiąta woda na kisielu! +I ma mnie lżyć? a ja go zapraszać do zgody!» +«Bracie! — rzekł ksiądz — ważne są do tego powody. +Pamiętasz, że Jacek chciał do wojska słać syna, +Potem w Litwie zostawił: cóż w tym za przyczyna? +Oto w domu ojczyźnie potrzebniejszy będzie. +Słyszałeś pewnie, o czym już gadają wszędzie, +O czym ja wiadomostki przynosiłem nieraz: +Teraz czas już powiedzieć wszystko, czas już teraz! +Ważne rzeczy, mój bracie! Wojna tuż nad nami! +Wojna o Polskę! bracie! Będziem Polakami! +Wojna niechybna! Kiedy z poselstwem tajemnem +Tu biegłem, wojsk forpoczty już stały nad Niemnem; +Napoleon już zbiera armiję ogromną, +Jakiej człowiek nie widział i dzieje nie pomną; +Obok Francuzów ciągnie polskie wojsko całe, +Nasz Józef, nasz Dąbrowski, nasze orły białe! +Już są w drodze; na pierwszy znak Napoleona +Przejdą Niemen i — bracie! Ojczyzna wskrzeszona!» + + Sędzia, słuchając, z wolna okulary składał +I, wpatrując się mocno w księdza, nic nie gadał, +Westchnął głęboko, w oczach łzy się zakręciły… +Wreszcie porwał za szyję księdza z całej siły, +«Mój Robaku! — wołając — czy to tylko prawda? +Mój Robaku! — powtarzał — czy to tylko prawda? +Ileż razy zwodzono! Pamiętasz? gadali: +Napoleon już idzie! i my już czekali! +Gadano: już w Koronie, już Prusaka pobił, +Wkracza do nas! A on! co? pokój w Tylży zrobił! +Czy tylko prawda? Czy ty nie zwodzisz sam siebie?» +«Prawda — zawołał Robak — jak Pan Bóg na niebie!» +«Błogosławioneż niechaj będą usta, które +To zwiastują! — rzekł Sędzia — wznosząc ręce w górę. +Nie pożałujesz twego poselstwa Robaku, +Nie pożałuje klasztor: dwieście owiec z braku +Daję na klasztor. Księże, tyś się wczoraj palił +Do mojego kasztanka i gniadosza chwalił: +Dziś, zaraz w tym kwestarskim wozie pójdą oba; +Dziś proś mnie, o co zechcesz, co ci się podoba, +Nie odmówię!… Lecz o tym interesie całym +Z Hrabią, daj pokój: skrzywdził mnie, już zapozwałem; +Czyż wypada?» + + Załamał ręce ksiądz zdziwiony. +Wlepiwszy oczy w Sędzię, ruszywszy ramiony, +Rzekł : «To gdy Napoleon wolność Litwie niesie, +Gdy świat drży cały, to ty myślisz o procesie? +I jeszczeż po tym wszystkim, com tobie powiedział, +Będziesz spokojnie, ręce założywszy, siedział, +Gdy działać trzeba!» «Działać? Cóż?» Sędzia zapytał. +«Jeszcześ — rzekł Robak — z oczu moich nie wyczytał? +Jeszcze serce nic tobie nie gada? Ach bracie! +Jeśli Soplicowskiej krwi kroplę w żyłach macie, +Uważ tylko: Francuzi uderzają z przodu… +A gdyby z tyłu zrobić powstanie narodu? +Co myślisz? Niech no Pogoń zarży, niech na Żmudzi +Niedźwiedź ryknie! Ach, gdyby jakie tysiąc ludzi, +Gdyby choć pięćset z tyłu na Moskwę natarło, +Powstanie jako pożar wkoło rozpostarło, +Gdybyśmy my, nabrawszy Moskwie harmat, znaków, +Zwycięzcy szli powitać wybawców rodaków?… +Ciągniemy! Napoleon, widząc nasze lance, +Pyta, co to za wojsko; my krzyczym: »Powstańce, +Najjaśniejszy Cesarzu! Litwa ochotnicy!« +Pyta: pod czyją wodzą? — »Sędziego Soplicy!« +Ach, któż by potem pisnąć śmiał o Targowicy?… +Bracie, póki Ponarom stać, Niemnowi płynąć, +Póty w Litwie Sopliców imieniowi słynąć; +Wnuków, prawnuków będzie Jagiełłów stolica +Wskazywać palcem, mówiąc: oto jest Soplica, +Z tych Sopliców, co pierwsi zrobili powstanie!» + + A na to Sędzia: «Mniejsza o ludzkie gadanie; +Nigdy nie dbałem bardzo o pochwały świata: +Bóg świadkiem, żem niewinien grzechów mego brata; +W politykę jam nigdy bardzo się nie wdawał, +Urzędując i orząc mojej ziemi kawał. +Lecz jestem szlachcic, rad bym plamę domu zmazać; +Jestem Polak, dla kraju rad bym coś dokazać, +Choć duszę oddać. W szablę nie byłem zbyt tęgi; +Wszakże, bierali ludzie i ode mnie cięgi, +Wie świat, że w czasie polskich ostatnich sejmików +Wyzwałem i zraniłem dwóch braci Buzwików, +Którzy… Ale to mniejsza. Jakże wasze myśli? +Czy potrzeba, żebyśmy zaraz w pole wyszli? +Strzelców zebrać, rzecz łatwa; prochu mam dostatek; +W plebanii u księdza jest kilka armatek; +Przypominam, iż Jankiel mówił, iż u siebie +Ma groty do lanc, że je mogę wziąć w potrzebie; +Te groty przywiózł w pakach gotowych z Królewca +Pod sekretem; weźmiem je, zaraz zrobim drzewca; +Szabel nam nie zabraknie; szlachta na koń wsiędzie, +Ja z synowcem na czele, i — jakoś to będzie!» + + «O polska krwi! — zawołał Bernardyn wzruszony, +Z otwartymi skoczywszy na Sędzię ramiony — +Prawe dziecię Sopliców! Tobie Bóg przeznacza +Oczyścić grzechy brata twojego tułacza! +Zawszem ciebie szanował; ale od tej chwili +Kocham cię, jak gdybyśmy bracią sobie byli!… +Przygotujemy wszystko; lecz wyjść nie czas jeszcze: +Ja sam wyznaczę miejsce i czas wam obwieszczę. +Wiem, że car wysiał gońców do Napoleona +Prosić o pokój; wojna nie jest ogłoszona: +Lecz książę Józef słyszał od pana Biniona, +Francuza, co należy do cesarskiej rady, +Że się na niczym skończą wszystkie te układy, +Że będzie wojna. Książę wysłał mnie na zwiady, +Z rozkazem, żeby byli Litwini gotowi +Dowieść przychodzącemu Napoleonowi, +Że chcą złączyć się znowu z siostrą swą, Koroną, +I żądają, ażeby Polskę przywrócono. +Tymczasem, bracie, z Hrabią trzeba przyjść do zgody. +Jest to dziwak, fantastyk trochę, ale młody, +Poczciwy, dobry Polak: potrzebny nam taki. +W rewolucyjach bardzo potrzebne dziwaki: +Wiem z doświadczenia; nawet głupi się przydadzą, +Byle tylko poczciwi i pod mądrych władzą. +Hrabia pan, ma u szlachty wielkie zachowanie, +Cały powiat ruszy się, jeśli on powstanie; +Znając jego majątek, każdy szlachcic powie: +Musi to być rzecz pewna, gdy z nią są panowie. +Biegę do niego zaraz…» «Niech się pierwszy zgłosi — +Rzekł Sędzia — niech przyjedzie tu, niech mnie przeprosi; +Wszak jestem starszy wiekiem, jestem na urzędzie! +Co się tycze procesu, sąd arbitrów będzie…» +Bernardyn trzasnął drzwiami. «No, szczęśliwa droga!» +Rzekł Sędzia. + + Ksiądz wpadł w powóz stojący u proga, +Tnie biczem konie, łechce lejcami po bokach; +Furknęła kałamaszka, ginie w mgły obłokach; +Tylko kiedy niekiedy kaptur mnicha bury +Wznosi się nad tumany jako sęp nad chmury. + + Woźny już dawniej wyszedł ku domowi Hrabi. +Jak lis bywalec, gdy go woń słoniny wabi, +Bieży ku niej, a strzelców zna fortele skryte, +Bieży, staje, przysiada coraz, wznosi kitę +I wiatr nią jak wachlarzem ku swym nozdrzom tuli, +Pyta wiatru, czy strzelcy jadła nie zatruli: +Protazy zeszedł z drogi i wzdłuż sianożęci +Krąży około domu; pałkę w ręku kręci, +Udaje, że obaczył kędyś bydło w szkodzie. +Tak zręcznie lawirując, stanął przy ogrodzie; +Schylił się, bieży, rzekłbyś iż derkacza tropi: +Aż nagle skoczył przez płot i wpadł do konopi. + + W tej zielonej, pachnącej i gęstej krzewinie +Koło domu jest pewny przytułek źwierzynie +I ludziom. Nieraz zając zdybany w kapuście +Skacze skryć się w konopiach bezpieczniej niż w chruście: +Bo go dla gęstwi ziela ani chart nie zgoni, +Ani ogar wywietrzy dla zbyt tęgiej woni. +W konopiach człowiek dworski, uchodząc kańczuka +Lub pięści, siedzi cicho, aż się pan wyfuka. +I nawet często zbiegli od rekruta chłopi, +Gdy ich rząd śledzi w lasach, siedzą śród konopi. +I stąd to w czasie bitew, zajazdów, tradowań, +Obie strony nie szczędzą wielkich usiłowań, +Ażeby stanowisko zająć konopiane, +Które z przodu ciągnie się aż pod dworską ścianę, +A z tyłu, pospolicie stykając się z chmielem, +Kryje atak i odwrót przed nieprzyjacielem. + + Protazy, choć człek śmiały, uczuł nieco strachu: +Bo przypomniał z samego rośliny zapachu +Różne swoje dawniejsze woźnieńskie przypadki, +Jedne po drugich, biorąc konopie na świadki: +Jako raz zapozwany szlachcic z Telsz, Dzindolet, +Rozkazał mu, oparłszy o piersi pistolet, +Wleźć pod stół i ów pozew psim głosem odszczekać, +Że Woźny musiał co tchu w konopie uciekać. +Jak później Wołodkowicz, pan dumny, zuchwały, +Co rozpędzał sejmiki, gwałcił trybunały, +Przyjąwszy urzędowy pozew, zdarł na sztuki, +I postawiwszy przy drzwiach z kijami hajduki, +Sam nad Woźnego głową trzymał goły rapier, +Krzycząc: «Albo cię zetnę, albo zjedz twój papier!» +Woźny niby jeść zaczął, jak człowiek roztropny, +Aż skradłszy się do okna, wpadł w ogród konopny. + + Wprawdzie już wtenczas w Litwie nie było zwyczajem +Opędzać się od pozwów szablą lub nahajem, +I ledwie Woźny czasem usłyszał łajanie: +Ale Protazy o tej obyczajów zmianie +Wiedzieć nie mógł, bo dawno już pozwów nie naszał. +Choć zawsze gotów, choć się Sędziemu sam wpraszał, +Sędzia dotąd, przez winny wzgląd na lata stare, +Odmawiał jego prośbom; dziś przyjął ofiarę, +Dla naglącej potrzeby. + + Woźny patrzy, czuwa: +Cicho wszędzie; w konopie z wolna ręce wsuwa, +I rozchylając gęstwę badylów, w jarzynie +Jako rybak pod wodą nurkujący płynie; +Wzniósł głowę: cicho wszędzie; do okien się skrada: +Cicho wszędzie; przez okna głąb pałacu bada: +Pusto wszędzie; na ganek wchodzi nie bez strachu, +Odmyka klamkę i pusto jak w zaklętym gmachu; +Dobywa pozew, czyta głośno oświadczenie. +A wtem usłyszał turkot, uczuł serca drżenie, +Chciał uciec… gdy ode drzwi zaszła mu osoba: +Szczęściem znajoma! Robak! Zdziwili się oba. + + Widno, że Hrabia kędyś ruszył z całym dworem, +I bardzo śpieszył, bo drzwi zostawił otworem. +Widać, że się uzbrajał: leżały dwururki +I sztućce na podłodze, dalej sztenfle, kurki, +I narzędzia ślusarskie, którymi rynsztunki +Poprawiano; proch, papier: robiono ładunki. +Czy Hrabia z całym dworem wyjechał na łowy? +Ale po cóż broń ręczna? Tu szabla bez głowy +Zardzewiała, tam leży szpada bez temlaku: +Zapewne wybierano oręż z tego braku, +I poruszono nawet stare broni składy. +Robak obejrzał pilnie rusznice i szpady, +A potem do folwarku wybrał się na zwiady, +Szukając sług, żeby się rozpytać o Hrabię. +W pustym folwarku ledwie wynalazł dwie babie, +Od których słyszy, że pan i dworska drużyna +Ruszyli tłumnie, zbrojnie, drogą do Dobrzyna. + + Słynie szeroko w Litwie Dobrzyński zaścianek +Męstwem swoich szlachciców, pięknością szlachcianek. +Niegdyś możny i ludny: bo gdy król Jan Trzeci +Obwołał pospolite ruszenie przez wici, +Chorąży województwa z samego Dobrzyna +Przywiódł mu sześćset zbrojnej szlachty. Dziś rodzina +Zmniejszona, zubożała. Dawniej w pańskich dworach +Lub wojsku, na zajazdach, sejmikowych zborach, +Zwykli byli Dobrzyńscy żyć o łatwym chlebie: +Teraz, zmuszeni sami pracować na siebie +Jako zaciężne chłopstwo! tylko że siermięgi +Nie noszą, lecz kapoty białe w czarne pręgi, +A w niedzielę kontusze. Strój także szlachcianek +Najuboższych różni się od chłopskich katanek: +Zwykle chodzą w drylichach albo perkaliczkach, +Bydło pasą nie w łapciach z kory, lecz w trzewiczkach, +I żną zboże, a nawet przędzą w rękawiczkach. + + Różnili się Dobrzyńscy między Litwą bracią +Językiem swoim, tudzież wzrostem i postacią. +Czysta krew lacka, wszyscy mieli czarne włosy, +Wysokie czoła, czarne oczy, orle nosy; +Z Dobrzyńskiej ziemi ród swój starożytny wiedli, +A choć od lat czterystu na Litwie osiedli, +Zachowali mazurską mowę i zwyczaje. +Jeśli który z nich dziecku imię na chrzcie daje, +Zawsze zwykł za patrona brać koronijasza; +Świętego Bartłomieja albo Matyjasza: +Tak Syn Macieja zawżdy zwał się Bartłomiejem, +A znowu Bartłomieja syn zwał się Maciejem: +Kobiety wszystkie chrzczono Kachny lub Maryny. +By rozeznać się wpośród takiej mieszaniny, +Brali różne przydomki od jakiej zalety +Lub wady, tak mężczyźni jako i kobiety. +Mężczyznom czasem kilka dawano przydomków, +Na znak pogardy albo szacunku spółziomków; +Czasem jedenże szlachcic inaczej w Dobrzynie, +A pod innym nazwiskiem u sąsiadów słynie; +Dobrzyńskich naśladując, inna szlachta bliska +Brała również przydomki, zwane *imioniska*. +Teraz ich każda prawie używa rodzina, +A rzadki wie, iż mają początek z Dobrzyna, +I były tam potrzebne: kiedy w reszcie kraju +Głupim naśladownictwem weszły do zwyczaju. + + Więc Matyjasz Dobrzyński, który stał na czele +Całej rodziny, zwan był *Kurkiem na kościele*; +Potem, z siedemset dziewięćdziesiąt czwartym rokiem +Odmieniwszy przydomek, ochrzcił się *Zabokiem*; +Toż *Królikiem* Dobrzyńscy mianują go sami, +A Litwini nazwali *Maćkiem nad Maćkami*. + + Jak on nad Dobrzyńskimi, dom jego nad siołem +Panował, stojąc między karczmą i kościołem. +Widać rzadko zwiedzany, mieszka w nim hołota: +Bo brama sterczy bez wrót, ogrody bez płota, +Niezasiane, na grzędach już porosły brzozki; +Przecież ten folwark zdał się być stolicą wioski, +Iż kształtniejszy od innych chat, bardziej rozległy, +I prawą stronę, gdzie jest świetlica, miał z cegły. +Obok lamus, spichrz, gumno, obora i stajnie, +Wszystko w kupie, jak bywa u szlachty zwyczajnie; +Wszystko nadzwyczaj stare, zgniłe. Domu dachy +Świeciły się, jak gdyby od zielonej blachy, +Od mchu i trawy, która buja jak na łące. +Po strzechach gumien niby ogrody wiszące +Różnych roślin, pokrzywa i krokos czerwony, +Żółta dziewanna, szczyru barwiste ogony. +Gniazda ptastwa różnego, w strychach gołębniki, +W oknach gniazda jaskółcze, u progu króliki +Białe skaczą i ryją w niedeptanej darni. +Słowem: dwór na kształt klatki albo królikarni. + + A dawniej był obronny! Pełno wszędzie śladów, +Że wielkich i że częstych doznawał napadów. +Pod bramą dotąd w trawie, jak dziecięca głowa, +Wielka leżała kula żelazna działowa +Od czasów szwedzkich; niegdyś skrzydło wrót otwarte +Bywało o tę kulę jak o głaz oparte. +Na dziedzińcu, spomiędzy piołunu i chwastu, +Wznoszą się stare szczęty krzyżów kilkunastu +Na ziemi nieświęconej: znać, że tu chowano +Poległych śmiercią nagłą i niespodziewaną. +Kto by uważał z bliska lamus, spichrz i chatę, +Ujrzy ściany od ziemi do szczytu pstrokate +Niby rojem owadów czarnych: w każdej plamie +Siedzi we środku kula jak trzmiel w ziemnej jamie. + + U drzwi domostwa wszystkie klamki, ćwieki, haki +Albo ucięte, albo noszą szabel znaki: +Pewnie tu probowano hartu zygmuntówek, +Którymi można śmiało ćwieki obciąć z główek, +Lub hak przerżnąć, w brzeszczocie nie zrobiwszy szczerby. +Nade drzwiami, Dobrzyńskich widne były herby; +Lecz armaturę — serów zasłoniły półki +I zasklepiły gęsto gniazdami jaskółki. + + Wewnątrz samego domu, w stajni i wozowni, +Pełno znajdziesz rynsztunków, jak w starej zbrojowni. +Pod dachem wiszą cztery ogromne szyszaki, +Ozdoby czół marsowych: dziś Wenery ptaki, +Gołębie, w nich gruchając karmią swe pisklęta. +W stajni kolczuga wielka nad żłobem rozpięta +I pierścieniasty pancerz służą za drabinę, +W którą chłopiec zarzuca źrebcom dzięcielinę. +W kuchni kilka rapierów kucharka bezbożna +Odhartowała, kładąc je w piec zamiast rożna; +Buńczukiem, łupem z Wiednia, otrzepywa żarna: +Słowem, wygnała Marsa Ceres gospodarna +I panuje z Pomoną, Florą i Wertumnem +Nad Dobrzyńskiego domem, stodołą i gumnem. +Ale dziś muszą znowu ustąpić boginie: +Mars powraca. + + O świcie zjawił się w Dobrzynie +Konny posłaniec; biega od chaty do chaty, +Budzi jak na pańszczyznę. Wstają szlachta braty, +Napełniają się ciżbą zaścianku ulice, +Słychać krzyk w karczmie, widać w plebanii świéce. +Biega; jeden drugiego pyta co to znaczy, +Starzy składają radę, młódź konie kulbaczy, +Kobiety zatrzymują, chłopcy się szamocą, +Rwą się biec, bić się, ale nie wiedzą z kim, o co? +Muszą chcąc nie chcąc zostać. W mieszkaniu plebana +Trwa rada długa, tłumna, strasznie zamieszana; +Aż nie mogąc zdań zgodzić, na koniec stanowi +Przełożyć całą sprawę ojcu Maciejowi. + + Siedemdziesiąt dwa lat liczył Maciej, starzec dziarski +Niskiego wzrostu, dawny konfederat barski. +Pamiętają i swoi, i nieprzyjaciele +Jego damaskowaną krzywą karabelę, +Którą piki i sztyki rzezał na kształt sieczki, +I której żartem skromne dał imię *Rózeczki*. +Z konfederata stał się stronnikiem królewskim, +I trzymał z Tyzenhauzem, podskarbim litewskim; +Lecz gdy król w Targowicy przyjął uczestnictwo, +Maciej opuścił znowu królewskie stronnictwo. +I stąd to, że przechodził partyi tak wiele, +Nazywany był dawniej *Kurkiem na kościele*: +Że jak kurek za wiatrem chorągiewkę zwracał. +Przyczynę zmian tak częstych na próżno byś macał: +Może Maciej zbyt wojnę lubił; zwyciężony +W jednej stronie, znów bitwy szukał z drugiej strony? +Może, bystry polityk, duch czasu zbadywał, +I tam szedł, gdzie ojczyzny dobro upatrywał? +Kto wie! To pewna, że go nigdy nie uwiodły +Ani chęć osobistej chwały, ni zysk podły, +I że nigdy z moskiewską partyją nie trzymał; +Na sam widok Moskala pienił się i zżymał. +By nie spotkać Moskala, po kraju zaborze +Siedział w domu jak niedźwiedź, gdy ssie łapę w borze. + + Ostatni raz wojował, poszedłszy z Ogińskim +Do Wilna, gdzie służyli oba pod Jasińskim, +I tam z *Rózeczką* cudów dokazał odwagi. +Wiadomo, że sam jeden skoczył z wałów Pragi +Bronić pana Pocieja, który odbieżany +Na placu boju, dostał dwadzieścia trzy rany. +Myślano długo w Litwie, że obu zabito: +Wrócili oba, każdy pokłuty jak sito. +Pan Pociej, zacny człowiek, chciał zaraz po wojnie +Obrońcę Dobrzyńskiego wynagrodzić hojnie; +Dawał mu folwark pięciu dymów w dożywocie +I wyznaczył mu rocznie tysiąc złotych w złocie. +Lecz Dobrzyński odpisał: «Niech Pociej Macieja +A nie Maciej Pocieja ma za dobrodzieja». +Odmówił więc folwarku i nie przyjął płacy; +Sam wróciwszy do domu, żył z własnej rąk pracy, +Sprawując ule dla pszczół, lekarstwa dla bydła, +Szląc na targ kuropatwy, które łowił w sidła +I polując na źwierza. + + Było dość w Dobrzynie +Starych ludzi roztropnych, którzy po łacinie +Umieli i w palestrze ćwiczyli się z młodu; +Było dość majętniejszych: a z całego rodu +Maciek prostak ubogi był najwięcej czczony, +Nie tylko jako rębacz *Rózeczką* wsławiony, +Lecz jako człek mądrego i pewnego zdania, +Znający dzieje kraju, rodziny podania. +Zarówno świadom prawa jak i gospodarstwa, +Wiedział także sekreta strzelców i lekarstwa; +Przyznawano mu nawet (czemu pleban przeczy) +Wiadomość nadzwyczajnych i nadludzkich rzeczy. +To pewna, że powietrza zmiany zna dokładnie, +I częściej niż kalendarz gospodarski zgadnie. +Nie dziw tedy, że czy to siejbę rozpoczynać, +Czy wiciny wyprawiać, czy zboże zażynać, +Czy procesować, czyli zawierać układy: +Nie działo się w Dobrzynie nic bez Maćka rady. +Wpływu takiego starzec bynajmniej nie szukał; +Owszem, chciał się go pozbyć, klientów swych fukał, +I najczęściej wypychał milczkiem za drzwi domu. +Rady rzadko udzielał i nie lada komu; +Ledwie w niezmiernie ważnych sporach lub umowach +Pytany, wyrzekł zdanie i w niewielu słowach. +Myślano, że dzisiejszej podejmie się sprawy +I stanie swą osobą na czele wyprawy; +Bo bijatykę lubił niezmiernie za młodu +I był nieprzyjacielem moskiewskiego rodu. + + Właśnie staruszek chodził po samotnym dworze, +Nucąc piosenkę: *Kiedy ranne wstają zorze*, +Rad, że się wypogadza. Mgła nie szła do góry, +Jak się dziać zwykło, kiedy zbierają się chmury, +Ale coraz spadała. Wiatr rozwinął dłonie +I mgłę muskał, wygładzał, rozścielał na błonie; +Tymczasem słonko z góry tysiącem promieni +Tło przetyka, pośrebrza, wyzłaca, rumieni. +Jak para mistrzów w Słucku lity pas wyrabia: +Dziewica siedząc w dole krośny ujedwabia +I tło ręką wygładza, tymczasem tkacz z góry +Zrzuca jej nitki srebra, złota i purpury, +Tworząc barwy i kwiaty: tak dziś ziemię całą +Wiatr tumanami osnuł, a słońce dzierzgało. + + Maciej ogrzał się słońcem, zakończył pacierze, +I już się do swojego gospodarstwa bierze. +Wyniósł traw, liścia; usiadł przed domem i świsnął: +Na ten świst rój królików spod ziemi wytrysnął. +Jako narcyzy nagle wykwitłe nad trawę, +Bielą się długie słuchy; pod nimi jaskrawe +Przeświecają się oczki jak krwawe rubiny, +Gęsto wszyte w aksamit zielonej darniny. +Już króliki na łapkach stają; każdy słucha, +Patrzy; na koniec cała trzódka białopucha +Bieży do starca liśćmi kapusty znęcona, +Do nóg mu, na kolana skacze, na ramiona. +On, sam biały jak królik, lubi ich gromadzić +Wkoło siebie i ręką ciepły ich puch gładzić; +A drugą ręką z czapki proso w trawę miota +Dla wróblów: spada z dachów krzykliwa hołota. + + Gdy się staruszek bawił widokiem biesiady, +Nagle króliki znikły w ziemi, a gromady +Wróblów na dach uciekły przed gośćmi nowymi, +Którzy szli do folwarku krokami prędkiemi. +Byli to z plebanii przez szlachty gromadę +Posłowie wyprawieni do Maćka po radę. +Z dala witając starca niskimi ukłony +Rzekli: «Niech będzie Jezus Chrystus pochwalony» +«Na wieki wieków, amen» starzec odpowiedział, +A gdy się o ważności poselstwa dowiedział, +Prosi do chaty. Weszli, zasiadają ławę; +Pierwszy z posłów stał w środku i jął zdawać sprawę. + + Tymczasem szlachty coraz gęściej przybywało: +Dobrzyńscy prawie wszyscy, sąsiadów niemało +Z okolicznych zaścianków, zbrojni i bezbronni, +W kałamaszkach i bryczkach, i piesi, i konni. +Stawią wozy, podjezdki do brzezinek wiążą, +Ciekawi skutku narad koło domu krążą; +Już izbę napełnili, kupią się do sieni, +Inni słuchają, w okna głowami wciśnieni. + + +Księga siódma +Rada + + Z kolei Bartek poseł rzecz swą wyprowadzał. +Ten, że często na strugach do Królewca chadzał, +Nazwany był Prusakiem od swych spółrodaków: +Przez żart, bo nienawidził okropnie Prusaków, +Choć lubił o nich gadać. Człek podeszły w lata, +W podróżach swych dalekich wiele zwiedził świata; +Gazet pilny czytelnik, polityki świadom, +W niebytność Maćka zwykle przewodził obradom. +Ten tak rzecz kończył: + + «Nie jest to, panie Macieju, +Bracie mój, a nas wszystkich Ojcze Dobrodzieju, +Nie jest to marna pomoc. Ja bym na Francuzów +Spuścił się w czasie wojny, jak na czterech tuzów: +Lud bitny, a od czasów pana Tadeusza +Kościuszki, świat takiego nie miał genijusza +Wojennego, jak wielki cesarz Bonaparte. +Pamiętam, kiedy przeszli Francuzi przez Wartę; +Bawiłem za granicą wtenczas, w roku pańskim +Tysiącznym osimsetnym szóstym; właśnie z Gdańskiem +Handlowałem, a krewnych mam wiele w Poznańskiem. +Jeździłem ich odwiedzić; więc z panem Józefem +Grabowskim, który teraz jest rejmentu szefem, +A podówczas żył na wsi blisko Obiezierza, +Polowaliśmy sobie na małego źwierza. +Był pokój w Wielkopolszcze, jak teraz na Litwie; +Wtem nagle rozeszła się wieść o strasznej bitwie. +Przybiegł do nas posłaniec od pana Towdena: +Grabowski list przeczytał, krzyknął: «Jena! Jena! +Zbito Prusaków na łeb, na szyję, wygrana!» +Ja, z konia zsiadłszy, zaraz padłem na kolana, +Dziękując Panu Bogu… Do miasta jedziemy, +Niby dla interesu, niby nic nie wiemy: +Aż tu widzimy wszystkie landraty, hofraty, +Komisarze i wszystkie podobne psubraty +Kłaniają się nam nisko; każdy drży, blednieje, +Jako owad prusaczy, gdy wrzątkiem kto zleje. +My śmiejąc się, trąc ręce, prosim uniżenie +O nowinki? pytamy, co słychać o Jenie? +Tu ich strach zdjął; dziwią się, że o klęsce owej +Już wiemy; krzyczą Niemcy: «Achary Got! o wej!» +Spuściwszy nos, do domów, z domów dalej w nogi — +O, to był rwetes! Wszystkie wielkopolskie drogi +Pełne uciekających. Niemczyska jak mrowie +Pełzną, ciągną pojazdy, które lud tam zowie +Wageny i fornalki; mężczyźni, kobiety, +Z fajkami, z imbryczkami, wleką pudła, bety; +Drapią jak mogą. A my milczkiem wchodzim w radę: +Hejże na koń, pomieszać Niemcom rejteradę! +Nuż landratom tłuc w karki, z hofratów drzeć schaby, +A herów oficerów łowić za harcaby! +A jenerał Dąbrowski wpada do Poznania +I cesarski przynosi rozkaz: do powstania! +W tydzień jeden tak lud nasz Prusaków wychłostał +I wygnał, na lekarstwo Niemca byś nie dostał! +Gdyby się tak obrócić i gracko, i raźnie, +I u nas w Litwie sprawić Moskwie taką łaźnię? +He, co myślisz Macieju? Jeśli z Bonapartem +Moskwa drze koty, to on wojuje nie żartem: +Bohater pierwszy w świecie, a wojsk ma bez liku! +He, cóż myślisz Macieju, nasz ojcze Króliku?» + + Skończył. Czekają wszyscy Macieja wyroku. +Maciej głowy nie ruszył ani podniósł wzroku, +Tylko ręką kilkakroć uderzył po boku, +Jak gdyby szabli szukał (od zaboru kraju +Szabli nie nosił; przecież z dawnego zwyczaju, +Na wspomnienie Moskala, zawsze rękę zwracał +Na lewy bok: zapewne Rózeczki swej macał; +I stąd był nazywany powszechnie *Zabokiem*). +Już wzniósł głowę; słuchają w milczeniu głębokiem. +Maciej oczekiwanie powszechne omylił, +Nachmurzył brwi i znowu głowę na pierś schylił. +Na koniec odezwał się, z wolna każde słowo +Wymawiając z przyciskiem, a w takt kiwał głową. + + «Cicho! skądże ta cała nowina pochodzi? +Jak daleko Francuzi? kto nimi dowodzi? +Czy już wojnę zaczęli z Moskwą? gdzie i o co? +Którędy mają ciągnąć? z jaką idą mocą? +Wiele piechoty, jazdy? Kto wie, niechaj gada!» + + Milczała patrząc na się kolejno gromada. +«Radziłbym — rzecze Prusak — czekać bernardyna +Robaka, bo od niego pochodzi nowina; +Tymczasem posłać pewnych szpiegów nad granicę, +I po cichu uzbrajać całą okolicę, +A tymczasem ostrożnie całą rzecz prowadzić, +Aby Moskalom naszych zamiarów nie zdradzić». + + «He! czekać? szczekać? zwlekać?» przerwał Maciej drugi +Ochrzczony Kropicielem, od wielkiej maczugi, +Którą zwał Kropidełkiem. Miał ją dziś przy sobie; +Stanął za nią, na gałce zwiesił ręce obie, +Na ręku oparł brodę, krzycząc: «Czekać! zwlekać! +Sejmikować! Hem, trem, brem, a potem uciekać! +Ja w Prusach nie bywałem; rozum królewiecki +Dobry dla Prus, a u mnie jest rozum szlachecki. +To wiem: że kto chce bić się, niech Kropidło chwyta; +Kto umierać, ten księdza niech woła, i kwita! +Ja chcę żyć, bić! Bernardyn po co? czy my żaki? +Co mi tam Robak: otóż, my będziem robaki, +I dalej Moskwę toczyć! Trem, brem, szpiegi, wzwiady; +Wiecie wy, co to znaczy? Oto, że wy dziady, +Niedołęgi! He, bracia, to wyżła rzecz tropić, +Bernardyńska kwestować, a moja rzecz: kropić; +Kropić, kropić i kwita!» Tu maczugę głasnął, +Za nim cały tłum szlachty «Kropić, kropić!» wrzasnął. + + Poparł stronę Chrzciciela, Bartek zwan Brzytewka +Od szabli cienkiej, tudzież Maciej, zwan Konewka +Od sztućca który naszał, z gardłem tak szerokiem, +Że zeń jak z konwi tuzin kulek lał potokiem. +Oba krzyczeli: «Wiwat Chrzciciel z kropidełkiem!» +Prusak chciał mówić, ale zgłuszono go zgiełkiem +I śmiechem; «Precz — wołano — precz Prusaki tchórze! +Kto tchórz, niech w bernardyńskim chowa się kapturze!» + + Wtem znowu głowę z wolna podniósł Maciej stary, +I zaczęły cokolwiek uciszać się gwary: +«Nie drwijcie — rzekł — z Robaka; znam go, to ćwik klecha, +Ten robaczek większego od was zgryzł orzecha. +Raz go tylko widziałem: ledwiem okiem rzucił, +Poznałem co za ptaszek; ksiądz oczy odwrócił, +Lękając się, żebym go nie zaczął spowiadać; +Ale to rzecz nie moja, wiele o tym gadać! +On tu nie przyjdzie; próżno wzywać bernardyna. +Jeśli od niego wyszła ta cała nowina, +To kto wie, w jakim celu: bo to bies księżyna! +Jeśli prócz tej nowiny nic więcej nie wiecie: +Więc po coście tu przyszli? i czego wy chcecie?» + + «Wojny!» krzyknęli. — «Jakiej?» spytał. — Zawołali: +«Wojny z Moskalem! Bić się! Hejże na Moskali!» + + Prusak wciąż wołał, a głos coraz wyżej wznosił; +Aż posłuchanie częścią ukłonem wyprosił, +Częścią zdobył swą mową krzykliwą i cienką. +«I ja chcę bić się — wołał tłukąc się w pierś ręką — +Choć kropidła nie noszę, drągiem od wiciny +Sprawiłem raz Prusakom czterem dobre chrzciny, +Którzy mię po pjanemu chcieli w Preglu topić». +«Toś zuch Bartku — rzekł Chrzciciel — dobrze! kropić, kropić!» +«Ależ, najsłodszy Jezu! trzeba pierwej wiedzieć +Z kim wojna? o co? trzeba to światu powiedzieć — +Wołał Prusak — bo jakże lud ruszy za nami? +Gdzie pójdzie, kiedy gdzie iść, my nie wiemy sami? +Bracia szlachta! Panowie! potrzeba rozsądku! +Dobrodzieje! potrzeba ładu i porządku! +Chcecie wojny, więc zróbmy konfederacyją; +Obmyślmy, gdzie zawiązać i pod laską czyją? +Tak było w Wielkopolszcze: widzim rejteradę +Niemiecką: cóż my robim? wchodzim tajnie w radę, +Uzbrajamy i szlachtę, i włościan gromadę; +Gotowi, Dąbrowskiego czekamy rozkazu; +Na koniec, hejże na koń! powstajem od razu!» + + «Proszę o głos!» zawołał pan komisarz z Klecka, +Człowiek młody, przystojny, ubrany z niemiecka. +Zwał się Buchman, lecz Polak był, w Polsce się rodził; +Nie wiedzieć pewnie, czyli ze szlachty pochodził, +Lecz o to nie pytano; i wszyscy Buchmana +Szacowali, iż służył u wielkiego pana, +Był dobry patryjota i pełen nauki, +Z ksiąg obcych wyuczył się gospodarstwa sztuki, +I dóbr administracją prowadził porządnie; +O polityce także wnioskował rozsądnie, +Pięknie pisać i gładko umiał się wysławiać. +Zatem umilkli wszyscy, kiedy jął rozprawiać: +«Proszę o głos!» powtórzył, po dwakroć odchrząknął, +Ukłonił się i usty dźwięcznymi tak brząknął: + + «Preopinanci moi w swych głosach wymownych +Dotknęli wszystkich punktów stanowczych i głownych, +Dyskusyją na wyższe wznieśli stanowisko; +Mnie tylko pozostaje, w jedno zjąć ognisko +Rzucone trafne myśli i rozumowania: +Mam nadzieję w ten sposób sprzeczne zgodzić zdania. +Dwie części w dyskusyji całej uważałem; +Podział już jest zrobiony, idę tym podziałem. +Naprzód: dlaczego mamy przedsiębrać powstanie? +W jakim duchu? to pierwsze żywotne pytanie; +Drugie, rewolucyjnej władzy się dotycze: +Podział jest trafny, tylko przewrócić go życzę. +Naprzód zacząć od władzy: skoro pojmiem władzę, +Z niej powstania istotę, duch, cel, wyprowadzę. +Co do władzy więc — kiedy oczyma przebiegam +Dzieje całej ludzkości, i cóż w nich spostrzegam? +Oto, ród ludzki dziki, w lasach rozpierzchniony, +Skupia się, zbiera, łączy dla wspólnej obrony, +Obmyśla ją; i to jest najpierwsza obrada. +Potem każdy wolności własnej cząstkę składa +Dla dobra powszechnego: to pierwsza ustawa, +Z której jako ze źródła płyną wszystkie prawa. +Widzimy tedy, że rząd umową się tworzy, +Nie pochodząc, jak mylnie sądzę, z woli Bożej. +Owoż, rząd na kontrakcie oparłszy społecznym, +Podział władzy już tylko jest skutkiem koniecznym». + + «Otóż są i kontrakty! Kijowskie czy mińskie? — +Rzekł stary Maciej — owoż i rządy babińskie! +Panie Buchman, czy Bóg nam chciał cara narzucić, +Czy diabeł, ja z waszmością nie będę się kłócić: +Panie Buchman, gadaj Waść, jakby cara zrzucić». + + «Tu sęk — krzyknął Kropiciel — gdybym mógł podskoczyć +Do tronu i Kropidłem, plusk, raz cara zmoczyć: +To już by on nie wrócił, ni kijowskim traktem, +Ni mińskim, ni za żadnym Buchmana kontraktem; +Aniby go wskrzesili z mocy bożej popi, +Ni z mocy Belzebuba — ten mi zuch, kto kropi. +Panie Buchman, waścina rzecz bardzo wymowna, +Ale wymowa szum, drum: kropić! to rzecz główna». + + «To, to, to!» pisnął, ręce trąc, Bartek Brzytewka, +Od Chrzciciela do Maćka biegając jak cewka +Od jednej strony krosien przerzucana w drugą: +«Tylko ty, Maćku z Rózgą, ty, Maćku z maczugą; +Tylko zgódźcie się: dalbóg, pobijem na druzgi +Moskala; Brzytew idzie pod komendę Rózgi». + + «Komenda — przerwał Chrzciciel — dobra ku paradzie; +U nas była komenda w kowieńskiej brygadzie +Krótka a węzłowata: strasz, sam się nie strachaj; +Bij, nie daj się; postępuj często, gęsto machaj: +Szach, mach!» «To — pisnął Brzytwa — to mi regulament! +Po co tu pisać akta, po co psuć atrament? +Konfederacji trzeba? o to cała sprzeczka? +Jest Marszałek nasz Maciej, a laska Rózeczka». +«Niech żyje — krzyknął Chrzciciel — Kurek na Kościele!» +Szlachta odpowiedziała. «Wiwant Kropiciele!» + + Ale w kątach szmer powstał, choć w środku tłumiony; +Widać, że się rozdziela rada na dwie strony. +Buchman krzyknął: «Ja zgody nigdy nie pochwalam! +To mój system!» Ktoś drugi wrzasnął: «Nie pozwalam!» +Inni z kątów wtórują. Nareszcie głos gruby +Ozwał się przybyłego szlachcica Skołuby: + + «Cóż to, Państwo Dobrzyńscy! A to co się święci? +A my, czy to będziemy z pod prawa wyjęci? +Kiedy nas zapraszano z naszego zaścianku, +A zapraszał nas klucznik Rębajło Mopanku, +Mówiono nam, że wielkie rzeczy dziać się miały, +Że tu nie o Dobrzyńskich, lecz o powiat cały, +O całą szlachtę idzie; toż i Robak bąkał, +Choć nigdy nie dokończył i zawsze się jąkał, +I ciemno się tłumaczył. Wreszcie, koniec końców, +My zjechali, sąsiadów zwołali przez gońców. +Nie sami tu panowie Dobrzyńscy jesteście; +Z różnych innych zaścianków jest tu nas ze dwieście: +Wszyscy więc radźmy. Jeśli potrzeba marszałka, +Głosujmy wszyscy; równa u każdego gałka. +Niech żyje równość!» + + Zatem dwaj Terajewicze +I czterej Stypułkowscy i trzej Mickiewicze, +Krzyknęli: «Wiwat równość!» stając za Skołubą. +Tymczasem Buchman wołał: «Zgoda będzie zgubą!» +Kropiciel krzyczał: «Bez was obejdziem się sami; +Niech żyje nasz marszałek, Maciek nad Maćkami! +Hej do laski!» Dobrzyńscy krzyczą: «Zapraszamy!» +A obca szlachta woła w głos: «Nie pozwalamy!» +Rozstrycha się tłum na dwie kupy rozdzielony, +I kiwając głowami w dwie przeciwne strony, +Tamci: «Nie pozwalamy!» — ci krzyczą: «Prosiemy!» + + Maciek stary w pośrodku jeden siedział niemy, +I jedna głowa jego była nieruchoma. +Przeciw niemu stał Chrzciciel zwieszony rękoma +Na maczudze, a głową na końcu maczugi +Wspartą kręcił, jak tykwą wbitą, na kij długi, +I na przemiany to w tył, to się naprzód kiwał, +I ustawicznie «Kropić, kropić!» wykrzykiwał. +Wzdłuż izby zaś przebiegał Brzytewka ruchawy +Ciągle od Kropiciela do Macieja ławy. +Konewka zaś powoli wszerz izbę przechodził +Od Dobrzyńskich do szlachty: niby to ich godził; +Jeden wciąż wołał «Golić» a drugi «Zalewać!» +Maciek milczał; lecz widno, że się zaczął gniewać./ + + Ćwierć godziny wrzał hałas, gdy nad tłum wrzeszczący, +Ze środka głów, wyskoczył w góre słup błyszczący: +Był to rapier sążnistej długości, szeroki +Na całą piędź, a sieczny na obadwa boki, +Widocznie miecz teutoński z norymberskiej stali +Ukuty: wszyscy milcząc na broń poglądali. +Kto ją podniósł? nie widać; lecz zaraz zgadniono: +«To Scyzoryk! niech żyje Scyzoryk! — krzykniono — +Wiwat Scyzoryk, klejnot Rębajłów zaścianku! +Wiwat Rębajło, Szczerbiec, Półkozic, Mopanku!» + + Wnet Gerwazy (to on był) przez tłum się przecisnął +Na środek izby, wkoło Scyzorykiem błysnął; +Potem w dół chyląc ostrze na znak powitania +Przed Maćkiem, rzekł: «Rózeczce Scyzoryk się kłania. +Bracia szlachta, Dobrzyńscy! Ja nie będę radził +Nic a nic; powiem tylko, po com was zgromadził: +A co robić, jak robić, decydujcie sami. +Wiecie, słuch dawno chodzi między zaściankami, +Że się na wielkie rzeczy zanosi na świecie; +Ksiądz Robak o tym gadał: wszakże wszyscy wiecie?» +«Wiemy!» krzyknęli — «Dobrze. Owoż mądrej głowie — +Ciągnął mówca, spojrzawszy bystro — dość dwie słowie. +Nieprawdaż?» «Prawda» rzekli. «Gdy cesarz francuski — +Rzekł Klucznik — stąd przyciąga, a stamtąd car ruski: +Więc wojna; car z cesarzem, królowie z królami +Pójdą za łby, jak zwykle między monarchami. +A nam czy siedzieć cicho? Gdy wielki wielkiego +Będzie dusić: my duśmy mniejszych, każdy swego. +Z góry i z dołu, wielcy wielkich, małych mali, +Jak zaczniem ciąć, tak całe szelmostwo się zwali, +I tak zakwitnie szczęście i Rzeczpospolita. +Nieprawdaż?» «Prawda — rzekli — jakby z książki czyta». +«Prawda — powtórzył Chrzciciel — krop a krop i kwita». +«Ja zawsze gotów golić» ozwał się Brzytewka; +«Tylko zgódźcie się — prosił uprzejmie Konewka — +Chrzcicielu i Macieju, pod czyją iść wodzą?» +Ale mu przerwał Buchman: «Niech się głupi godzą, +Dyskusyje publicznej sprawie nie zaszkodzą. +Proszę milczeć, słuchamy, sprawa na tym zyska; +Pan Klucznik ją z nowego zważa stanowiska». + + «Owszem — zawołał Klucznik — u mnie po staremu, +O wielkich rzeczach myśleć należy wielkiemu: +Jest na to cesarz, będzie król, senat, posłowie. +Takie rzeczy, mopanku, robią się w Krakowie +Lub w Warszawie, nie u nas, w zaścianku, w Dobrzynie; +Aktów konfederackich nie piszą w kominie +Kredą, nie na wicinie, lecz na pergaminie. +Nie nam to pisać akta; ma Polska pisarzy +Koronnych i litewskich, tak robili starzy; +Moja rzecz Scyzorykiem wyrzynać». «Kropidłem +Pluskać» dodał Kropiciel. «I wykalać Szydłem» +Krzyknął Bartek Szydełko, dobywszy swej szpadki. + + «Wszystkich was — kończył Klucznik — biorę tu na świadki, +Czy Robak nie powiadał, że wprzód nim przyjmiecie +W dom wasz Napoleona, trzeba wymieść śmiecie? +Słyszeliście to wszyscy: a czy rozumiecie? +Któż jest śmieciem powiatu? Kto zdradziecko zabił +Najlepszego z Polaków, kto go okradł, zgrabił? +I jeszcze chce ostatki wydrzeć z rąk dziedzica? +Któż to? Mamże wam gadać?» «A już ci Soplica — +Przerwał Konewka — to łotr» «Oj, to ciemiężyciel» +Pisnął Brzytewka — «Więc go kropić!» dodał Chrzciciel; +«Jeśli zdrajca — rzekł Buchman — więc na szubienicę!» +«Hejże! — krzyknęli wszyscy — hejże na Soplicę!» + + Lecz Prusak śmiał podjąć się Sędziego obrony, +I wołał z wzniesionymi ku szlachcie ramiony: +«Panowie Bracia! aj! aj! a na boskie rany! +Co znowu? Panie Klucznik, czy waść opętany? +Czy o tym była mowa? Że ktoś miał wariata +Banitę bratem: to co, karać go za brata? +To mi po chrześcijańsku! Są tu w tym konszachty +Hrabiego; żeby Sędzia był ciężki dla szlachty, +Nieprawda! dalibógże! To wy tylko sami +Pozywacie go, a on zgody szuka z wami, +Ustępuje ze swego, jeszcze grzywny płaci. +Ma proces z Hrabią: cóż stąd? obadwa bogaci; +Niechaj pan drze się z panem: cóż to do nas, braci? +Pan Sędzia ciemiężyciel! On pierwszy zabraniał, +Ażeby się chłop przed nim do ziemi nie kłaniał, +Mówiąc, że to grzech. Nieraz u niego gromada +Chłopska, ja sam widziałem, do stołu z nim siada; +Płacił za włość podatki: a nie tak jest w Klecku, +Choć tam waść, panie Buchman, rządzisz po niemiecku. +Sędzia zdrajca! My się z nim od infimy znamy: +Poczciwe było dziecko i dziś taki samy; +Polskę kocha nad wszystko, polskie obyczaje +Chowa, modom moskiewskim przystępu nie daje. +Ilekroć z Prus powracam, chcąc zmyć się z niemczyzny, +Wpadam do Soplicowa jak w centrum polszczyzny; +Tam się człowiek napije, nadysze ojczyzny! +Dalbóg Dobrzyńscy! ja wasz brat, ale Sędziego +Nie pozwolę pokrzywdzić; nie będzie nic z tego. +Nie tak, panowie bracia, w Wielkopolszcze było: +Co za duch! co za zgoda! aż przypomnieć miło! +Nikt tam podobną fraszką nie śmiał rady mieszać». +«To nie fraszka — zawołał Klucznik — łotrów wieszać!» + + Szmer wzmagał się. Wtem Jankiel posłuchania prosił, +Na ławę wskoczył, stanął i nad głowy wznosił +Brodę jak wiechę, co mu aż do pasa wisi. +Prawą ręką zdjął z wolna z głowy kołpak lisi; +Lewą ręką jarmułkę zruszoną poprawił, +Potem lewicę za pas zatknął i tak prawił, +Kołpakiem lisim w kolej kłaniając się nisko: + + «Nu, panowie Dobrzyńscy! Ja sobie Żydzisko; +Mnie Sędzia ni brat, ni swat; szanuję Sopliców +Jak panów bardzo dobrych i moich dziedziców; +Szanuję też Dobrzyńskich, Bartków i Maciejów, +Jako dobrych sąsiadów, panów dobrodziejów; +A mówię tak: jeżeli państwo chcą gwałt zrobić +Sędziemu, to bardzo źle. Możecie się pobić, +Zabić — a asesory? a sprawnik? a turma? +Bo w wiosce u Soplicy jest żołnierzy hurma, +Wszystko jegry! Asesor w domu: tylko świśnie, +Tak wraz przymaszerują, stoją jak umyślnie. +A co będzie? A jeśli czekacie Francuza, +To Francuz jest daleko jeszcze, droga duża. +Ja Żyd, o wojnach nie wiem, a byłem w Bielicy, +I widziałem tam Żydków od samej granicy; +Słychać, że Francuz stoi nad rzeką Łososną, +A wojna jeśli będzie, to chyba aż wiosną. +Nu, mówię tak: czekajcie; wszak dwór Soplicowa +Nie budka kramna, co się rozbierze, w wóz schowa +I pojedzie: dwór jak stał, do wiosny stać będzie; +A pan Sędzia, to nie jest Żydek na arendzie: +Nie uciecze, to jego można znaleźć wiosną. +A teraz rozejdźcie się, a nie gadać głośno +O tym, co było; bo to gadać, to daremno! +A czyja łaska panów Szlachty, proszę ze mną. +Moja Siora powiła małego Jankielka: +Ja dziś traktuję wszystkich, a muzyka wielka! +Każę przynieść kozice, basetlę, dwie skrzypiec, +A pan Maciek Dobrodziej lubi stary lipiec +I nowego mazurka: mam nowe mazurki, +A wyuczyłem śpiewać fein moje bachurki». + + Wymowa lubionego powszechnie Jankiela +Trafiała do serc. Powstał krzyk, oklask wesela, +Szmer przyzwolenia nawet za domem się szerzył: +Gdy Gerwazy w Jankiela Scyzorykiem zmierzył. +Żyd skoczył, wpadł w tłum; Klucznik wołał: «Precz stąd, Żydzie! +Nie tkaj palców między drzwi, nie o ciebie idzie! +Panie Prusak! że waszeć Sędziowską handlujesz +Parą wicin mizernych: to już zań gardłujesz? +Zapomniałeś mopanku, że ojciec waszecin +Spławiał do Prus dwadzieścia Horeszkowskich wicin? +Stąd się zbogacił i on, i jego rodzina, +Ba, nawet wszyscy, ilu was tu jest z Dobrzyna. +Bo pamiętacie starzy, słyszeliście młodzi, +Że Stolnik był was wszystkich ojciec i dobrodziéj: +Kogoż on komisarzem słał do swych dóbr pińskich? +Dobrzyńskiego! Rachmistrzów kogo miał? Dobrzyńskich! +Marszałkostwa, kredensu nie zwierzał nikomu, +Tylko Dobrzyńskim: pełno Dobrzyńskich miał w domu! +On forytował wasze w trybunałach sprawy, +On wyrabiał u króla dla was chleb łaskawy, +Dzieci wasze kopami pomieszczał w konwikcie +Pijarskim, na swym koszcie, odzieży i wikcie; +Dorosłych promowował także swym nakładem: +A dlaczego to robił? że wam był sąsiadem! +Dziś Soplica kopcami tyka waszych granic: +Cóż kiedy wam dobrego zrobił on?» + + «Nic a nic! — +Przerwał Konewka — bo to wyrosło z szlachciury, +A jak dmie się, phu, phu, phu, jak nos drze do góry! +Pamiętacie, prosiłem na córki wesele; +Poję, nie chce pić, mówi: »Nie piję tak wiele +Jak wy szlachta; wy szlachta ciągniecie jak bąki«. +Ot magnat! delikacik z marymonckiej mąki! +Nie pił; leliśmy w gardło, krzyczał: »Gwałt się dzieje!« +Czekajno, niech no ja mu z Konewki naleję». + + «Filut — zawołał Chrzciciel — oj, i ja go kropnę +Za swoje. Mój syn, było to dziecko roztropne, +Teraz tak zgłupiał, że go nazywają Sakiem; +A z przyczyny Sędziego został głupcem takim. +Mówiłem: po co tobie leźć do Soplicowa? +Jeżeli cię tam złowię, niech cię Bóg uchowa! +On znowu smyk do Zosi, dybie przez konopie: +Złowiłem go, a zatem za uszy i kropię; +A on beczy i beczy jak maleńkie chłopię: +»Ojcze, choć zabij, muszę tam iść«, a wciąż szlocha — +»Co tobie?« a on mówi, że tę Zosię kocha! +Chciałby popatrzyć na nią! Żal mi nieboraka, +Mówię Sędziemu: »Sędzio, daj Zosię dla Saka!« +On mówi: »Jeszcze mała, czekaj ze trzy lata, +Jak sama zechce«. Łotr! łże, już ją komuś swata: +Słyszałem. Już ja się tam na wesele wkręcę; +Ja im łoże małżeńskie kropidłem poświęcę». + + «I taki łotr — zawołał Klucznik — ma panować? +I dawnych panów, lepszych od siebie, rujnować? +A Horeszków i pamięć i imię zaginie! +Gdzież jest wdzięczność na świecie? Nie ma jej w Dobrzynie! +Bracia! chcecie bój z ruskim wieść imperatorem, +A boicie się wojny z Soplicowskim dworem? +Strach wam turmy! Czyż to ja wzywam na rozboje? +Broń Boże! Szlachta Bracia! ja przy prawie stoję. +Wszak Hrabia wygrał, zyskał dekretów niemało: +Tylko je egzekwować! Tak dawniej bywało: +Trybunał pisał dekret; szlachta wypełniała, +A szczególniej Dobrzyńscy, i stąd wasza chwała +Urosła w Litwie! Wszakże to Dobrzyńscy sami +Bili się na zajezdzie myskim z Moskalami, +Których przywiódł jenerał ruski Wojniłowicz +I łotr, przyjaciel jego, pan Wołk z Łogomowicz. +Pamiętacie, jak Wołka wzięliśmy w niewolę, +Jak chcieliśmy go wieszać na belce w stodole, +Iż był tyran dla chłopstwa a sługa Moskali; +Ale się chłopi głupi nad nim zlitowali! +(Upiec go muszę kiedyś na tym Scyzoryku.) +Nie wspomnę innych wielkich zajazdów bez liku, +Z których wyszliśmy zawsze, jak szlachcie przystało, +I z zyskiem i aplauzem powszechnym i z chwałą! +Po cóż o tym wspominać? Dziś darmo pan Hrabia, +Sąsiad wasz, sprawę toczy, dekrety wyrabia: +Już nikt z was pomóc nie chce biednemu sierocie! +Dziedzic Stolnika tego, który żywił krocie, +Dziś nie ma przyjaciela, oprócz mnie, Klucznika, +I ot tego wiernego mego Scyzoryka!» + + «I Kropidła — rzekł Chrzciciel — Gdzie ty Gerwazeńku, +Tam i ja; póki ręka, póki plusk plask w ręku. +Co dwaj to dwaj! Dalibóg mój Gerwazy! ty miecz, +Ja mam Kropidło; dalbóg! ja kropię, a ty siecz: +I tak szach mach, plusk i plask; oni niech gawędzą!» + + «Toć i Bartka — rzekł Brzytwa — bracia nie odpędzą; +Już co wy namydlicie, to ja wszystko zgolę». +«I ja — przydał Konewka — z wami ruszyć wolę, +Gdy ich nie można zgodzić na obiór marszałka; +Co mi tam głosy, gałki! U mnie insza gałka. +— Tu wydobył z kieszeni garść kul, dzwonił nimi — +Ot gałki! — krzyknął — w Sędzię gałkami wszystkimi!» +«Do was — wołał Skołuba — do was się łączymy!» +«Gdzie wy — krzyknęła szlachta — gdzie wy, to tam i my! +Niech żyją Horeszkowie! wiwant Półkozice! +Wiwat Klucznik Rębajło! Hejże na Soplicę!» + + I tak wszystkich pociągnął wymowny Gerwazy; +Bo wszyscy ku Sędziemu mieli swe urazy, +Jak zwyczajnie w sąsiedztwie: to o szkodę skargi, +To o wyręby, to o granice zatargi. +Jednych gniew, drugich tylko podburzała zawiść +Bogactw Sędziego — wszystkich zgodziła nienawiść. +Cisną się do Klucznika, podnoszą do góry +Szable, pałki. — + + Aż Maciek, dotychczas ponury, +Nieruchomy, wstał z ławy i wolnymi kroki +Wyszedł na środek izby i podparł się w boki; +I spojrzawszy przed siebie, i kiwając głową, +Zabrał głos, wymawiając z wolna każde słowo, +Z przestankiem i przyciskiem: «A głupi! a głupi! +A głupi wy! Na kim się mleło, na was skrupi!… +To póki o wskrzeszeniu Polski była rada, +O dobru pospolitym, głupi, u was zwada? +Nie można było, głupi, ani się rozmówić, +Głupi, ani porządku, ani postanowić +Wodza nad wami, głupi! A niech no kto podda +Osobiste urazy, głupi, u was zgoda! +Precz stąd! Bo jakom Maciek, was, do milijonów +Kroćset kroci tysięcy fur, beczek, furgonów, +Diabłów!!!!…» + + Ucichli wszyscy jak rażeni gromem; +Ale razem straszliwy powstał krzyk za domem: +«Wiwat Hrabia!» On wjeżdżał na folwark Maciejów, +Sam zbrojny, za nim zbrojnych dziesięciu dżokejów. +Hrabia siedział na dzielnym koniu, w czarnym stroju; +Na sukni orzechowy płaszcz włoskiego kroju, +Szeroki, bez rękawów, jak wielka opona, +Spięty klamrą u szyi, spadał przez ramiona; +Kapelusz miał okrągły z piórem, w ręku szpadę. +Okręcił się i szpadą powitał gromadę. + + «Wiwat Hrabia! — krzyknęli — z nim żyć i umierać!» +Szlachta zaczęła z chaty przez okna wyzierać, +I za Klucznikiem coraz ku drzwiom się napierać. +Klucznik wyszedł, a za nim tłum przeze drzwi runął, +Maciek resztę wypędził, drzwi zamknął, zasunął, +I przez okno wyjrzawszy, raz jeszcze rzekł: «Głupi!» + + A tymczasem się szlachta do Hrabiego kupi +Idą w karczmę. Gerwazy wspomniał dawne czasy: +Kazał sobie trzy podać od kontuszów pasy, +Na nich ze sklepu karczmy beczki wydobywa +Trzy: jedną miodu, drugą wódki, trzecią piwa. +Wyjął goździe, wnet z szumem trysnęły trzy strugi, +Jeden biały jak srebro, krwawnikowy drugi, +Trzeci żółty; troistą grają w górze tęczą, +A spadając w sto kubków, we sto szklanek brzęczą. +Wre szlachta. Tamci piją, ci Hrabiemu życzą +Lat setnych, wszyscy: «Hejże na Soplicę!» krzyczą. + + Jankiel wymknął się milczkiem, oklep. Prusak, równie +Niesłuchany, choć jeszcze rozprawiał wymównie, +Chciał zmykać: szlachta w pogoń, wołając, że zdradził. +Mickiewicz stał z daleka; ni krzyczał, ni radził, +Ale z miny poznano, że coś złego knuje: +Więc do kordów, i hejże! On się rejteruje, +Odcina się, już ranny; przyparty do płotów: +Gdy mu skoczył na odsiecz Zan i trzech Czeczotów. +Za czym rozjęto szlachtę. Ale w tym rozruchu, +Dwóch było ciętych w ręce; ktoś dostał po uchu; +Reszta wsiadała na koń. — + + Hrabia i Gerwazy +Porządkują, rozdają oręże, rozkazy. +W końcu, wszyscy przez długą zaścianku ulicę +Puścili się w cwał krzycząc: «Hejże na Soplicę!» + + +Księga ósma +Zajazd + + Przed burzą bywa chwila cicha i ponura, +Kiedy, nad głowy ludzi przyleciawszy, chmura +Stanie i grożąc twarzą, dech wiatrów zatrzyma, +Milczy, obiega ziemię błyskawic oczyma, +Znacząc te miejsca, gdzie wnet ciśnie grom po gromie: +Tej ciszy chwila była w Soplicowskim domie. +Myśliłbyś, że przeczucie nadzwyczajnych zdarzeń +Ścięło usta i wzniosło duchy w kraje marzeń. + + Po wieczerzy i Sędzia, i goście ze dworu +Wychodzą na dziedziniec używać wieczoru; +Zasiadają na przyzbach wysłanych murawą. +Całe grono z posępną i cichą postawą +Pogląda w niebo, które zdawało się zniżać, +Ścieśniać i coraz bardziej ku ziemi przybliżać, +Aż oboje, skrywszy się pod zasłonę ciemną +Jak kochankowie, wszczęli rozmowę tajemną, +Tłumacząc swe uczucia w westchnieniach tłumionych, +Szeptach, szmerach i słowach na wpół wymówionych, +Z których składa się dziwna muzyka wieczoru. + + Zaczął ją puszczyk, jęcząc na poddaszu dworu; +Szepnęły wiotkim skrzydłem nietoperze, lecą +Pod dom, gdzie szyby okien, twarze ludzi świecą; +Bliżej zaś nietoperzów siostrzyczki, ćmy, rojem +Wiją się przywabione białym kobiet strojem; +Mianowicie przykrzą się Zosi, bijąc w lice +I w jasne oczki, które biorą za dwie świéce. +Na powietrzu owadów wielki krąg się zbiera, +Kręci się, grając jako harmoniki sfera; +Ucho Zosi rozróżnia wśród tysiąca gwarów +Akord muszek i półton fałszywy komarów. + + W polu koncert wieczorny ledwie jest zaczęty; +Właśnie muzycy kończą stroić instrumenty. +Już trzykroć wrzasnął derkacz, pierwszy skrzypak łąki, +Już mu z dala wtórują z bagien basem bąki, +Już bekasy, do góry porwawszy się, wiją +I bekając raz po raz, jak w bębenki biją. + + Na finał szmerów muszych i ptaszęcej wrzawy +Odezwały się chórem podwójnym dwa stawy: +Jako zaklęte w górach kaukaskich jeziora +Milczące przez dzień cały, grające z wieczora. +Jeden staw, co toń jasną i brzeg miał piaszczysty, +Modrą piersią jęk wydał cichy, uroczysty; +Drugi staw, z dnem błotnistym i gardzielem mętnym, +Odpowiedział mu krzykiem żałośnie namiętnym: +W obu stawach piały żab niezliczone hordy, +Oba chóry zgodzone w dwa wielkie akordy. +Ten fortissimo zabrzmiał, tamten nuci z cicha; +Ten zdaje się wyrzekać, tamten tylko wzdycha: +Tak dwa stawy gadały do siebie przez pola +Jak grające na przemian dwie arfy Eola. + + Mrok gęstniał. Tylko w gaju i około rzeczki +W łozach, błyskały wilcze oczy jako świeczki; +A dalej, u ścieśnionych widnokręgu brzegów, +Tu i owdzie ogniska pastuszych noclegów. +Nareszcie księżyc srebrną pochodnię zaniecił, +Wyszedł z boru i niebo, i ziemię oświecił. +One teraz, z pomroku odkryte w połowie, +Drzemały obok siebie jako małżonkowie +Szczęśliwi: niebo w czyste objęło ramiona +Ziemi pierś, co księżycem świeci posrebrzona. + + Już naprzeciw księżyca gwiazda jedna, druga +Błysnęła; już ich tysiąc, już milijon mruga. +Kastor z bratem Polluksem jaśnieli na czele, +Zwani niegdyś u Sławian Lele i Polele; +Teraz ich w zodyjaku gminnym znów przechrzczono: +Jeden zowie się *Litwą*, a drugi *Koroną*. + + Dalej niebieskiej *Wagi* dwie szale błyskają: +Na nich Bóg w dniu stworzenia (starzy powiadają) +Ważył z kolei wszystkie planety i ziemię, +Nim w przepaściach powietrza osadził ich brzemię; +Potem wagi złociste zawiesił na niebie: +Z nich to ludzie wag i szal wzór wzięli dla siebie. + + Na północ świeci okrąg gwiaździstego *Sita,* +Przez które Bóg (jak mówią) przesiał ziarnka żyta, +Kiedy je z nieba zrzucał dla Adama ojca +Wygnanego za grzechy z rozkoszy ogrojca. + + Nieco wyżej *Dawida wóz*, gotów do jazdy, +Długi dyszel kieruje od polarnej gwiazdy. +Starzy Litwini wiedzą o rydwanie owym, +Że niesłusznie pospólstwo zwie go Dawidowym: +Gdyż to jest wóz Anielski. Na nim to przed czasy +Jechał Lucyper, Boga gdy wyzwał w zapasy, +Mlecznym gościńcem pędząc cwał w niebieskie progi, +Aż go Michał zbił z wozu, a wóz zrzucił z drogi. +Teraz, popsuty, między gwiazdami się wala; +Naprawiać go Archanioł Michał nie pozwala. + + I to wiadomo także u starych Litwinów, +(A wiadomość tę pono wzięli od rabinów) +Że ów zodyjakowy *Smok* długi i gruby, +Który gwiaździste wije po niebie przeguby, +Którego mylnie wężem chrzczą astronomowie, +Jest nie wężem, lecz rybą: *Lewiatan* się zowie. +Przed czasy mieszkał w morzach, ale po potopie +Zdechł z niedostatku wody; więc na niebios stropie, +Tak dla osobliwości jako dla pamiątki, +Anieli zawiesili jego martwe szczątki. +Podobnie pleban Mirski zawiesił w kościele +Wykopane olbrzymów żebra i piszczele. + + Takie gwiazd historyje, które z książek zbadał +Albo słyszał z podania, Wojski opowiadał. +Chociaż wieczorem słaby miał wzrok Wojski stary +I nie mógł w niebie dojrzeć nic przez okulary, +Lecz na pamięć znał imię i kształt każdej gwiazdy: +Wskazywał palcem miejsca i drogę ich jazdy. + + Dziś mało go słuchano, nie zważano wcale +Na *Sito*, ni na *Smoka*, ani też na *Szale*. +Dziś oczy i myśl wszystkich pociąga do siebie +Nowy gość dostrzeżony niedawno na niebie: +Był to kometa pierwszej wielkości i mocy. +Zjawił się na zachodzie, leciał ku północy; +Krwawym okiem z ukosa na rydwan spoziera, +Jakby chciał zająć puste miejsce Lucypera, +Warkocz długi w tył rzucił i część nieba trzecią +Obwinął nim, gwiazd krocie zagarnął jak siecią +I ciągnie je za sobą, a sam wyżej głową +Mierzy, na północ, prosto w gwiazdę biegunową. + + Z niewymownym przeczuciem cały lud litewski +Poglądał każdej nocy na ten cud niebieski, +Biorąc złą wróżbę z niego, tudzież z innych znaków: +Bo zbyt często słyszano krzyk złowieszczych ptaków, +Które na pustych polach gromadząc się w kupy, +Ostrzyły dzioby, jakby czekając na trupy; +Zbyt często postrzegano, że psy ziemię ryły +I jak gdyby śmierć wietrząc, przeraźliwie wyły: +Co wróży głód lub wojnę; a strażnicy boru +Widzieli, jak przez cmentarz szła dziewica moru, +Która wznosi się czołem nad najwyższe drzewa, +A w lewym ręku chustką skrwawioną powiewa. + + Różne stąd wnioski tworzył stojący przy płocie +Ciwun, co przyszedł zdawać sprawę o robocie, +I pisarz prowentowy w szeptach z Ekonomem. + + Lecz Podkomorzy siedział na przyzbie przed domem. +Przerwał rozmowę gości; znać, że głos zabiera: +Błysnęła przy księżycu wielka tabakiera +(Cała z szczerego złota, z brylantów oprawa, +We środku, za szkłem, portret króla Stanisława); +Zadzwonił w nią palcami, zażył i rzekł: «Panie +Tadeuszu, waścine o gwiazdach gadanie +Jest tylko echem tego, co słyszałeś w szkole. +Ja o cudzie prostaków poradzić się wolę. +I ja astronomii słuchałem dwa lata +W Wilnie, gdzie Puzynina, mądra i bogata +Pani, oddała dochód z wioski dwiestu chłopów +Na zakupienie różnych szkieł i teleskopów. +Ksiądz Poczobut, człek sławny, był obserwatorem +I całej Akademii naonczas Rektorem; +Przecież w końcu katedrę i teleskop rzucił, +Do klasztoru, do cichej celi swej powrócił +I tam umarł przykładnie. Znam się też z Śniadeckim, +Który jest mądrym bardzo człekiem, chociaż świeckim. +Owóż astronomowie planetę, kometę, +Uważają tak jako mieszczanie karetę; +Wiedzą, czyli zajeżdża przed króla stolicę, +Czyli z rogatek miejskich rusza za granicę; +Lecz kto w niej jechał? po co? co z królem rozmawiał? +Czy król posła z pokojem czy z wojną wyprawiał? +O to ani pytają. Pomnę za mych czasów, +Gdy Branecki karetą swą ruszył do Jassów +I za tą niepoczciwą pociągnął karetą +Ogon Targowiczanów, jak za tą kometą; +Lud prosty, choć w publiczne nie mieszał się rady, +Zgadnął zaraz, że ogon ów jest wróżbą zdrady. +Słychać, że lud dał imię miotły tej komecie +I powiada, że ona milijon wymiecie». + + A na to rzekł z ukłonem Wojski: «Prawda, Jaśnie +Wielmożny Podkomorzy: przypominam właśnie, +Co mnie mówiono niegdyś małemu dziecięciu, +Pamiętam, choć nie miałem wówczas lat dziesięciu, +Kiedy widziałem w domu naszym nieboszczyka +Sapiehę, pancernego znaku porucznika, +Co potem był nadwornym marszałkiem królewskim, +Na koniec umarł wielkim kanclerzem litewskim, +Miawszy lat sto i dziesięć. Ten, za króla Jana +Trzeciego, był pod Wiedniem w chorągwi hetmana +Jabłonowskiego. Owóż, ów kanclerz powiadał, +Że właśnie kiedy na koń król Jan Trzeci siadał, +Gdy nuncyjusz papieski żegnał go na drogę, +A poseł austryjacki całował mu nogę, +Podając strzemię (poseł zwał się Wilczek hrabia), +Król krzyknął: »Patrzcie, co się na niebie wyrabia!« +Spojrzą, alić nad głowy suwał się kometa +Drogą, jaką ciągnęły wojska Mahometa, +Z wschodu na zachód. Potem i ksiądz Bartochowski, +Składając panegiryk na tryumf krakowski, +Pod godłem Orientis Fulmen, prawił wiele +O tym komecie. Także czytam o nim w dziele +Pod tytułem Janina, gdzie jest opisana +Cała wyprawa króla nieboszczyka Jana +I wyryta chorągiew wielka Mahometa, +I ów, taki jak dziś go widzimy, kometa». + + «Amen — rzekł na to Sędzia — ja wróżbę waszeci +Przyjmuję, oby z gwiazdą zjawił się Jan Trzeci! +Jest na zachodzie wielki dziś bohater; może +Kometa go przywiedzie do nas, co daj Boże!» + + Na to rzekł Wojski, głowę pochyliwszy smutnie: +«Kometa czasem wojny, czasem wróży kłótnie! +Niedobrze, iż się zjawił tuż nad Soplicowem, +Może nam grozi jakiem nieszczęściem domowem. +Mieliśmy wczoraj dosyć rozterku i zwady, +Tak w czasie polowania, jako i biesiady. +Rejent kłócił się z rana z panem Asesorem, +A pan Tadeusz wyzwał Hrabiego wieczorem. +Pono spór ten ze skóry niedźwiedziej pochodził; +I gdyby mnie Dobrodziej Sędzia nie przeszkodził, +Ja bym u stołu obu przeciwników zgodził. +Bo chciałem opowiedzieć wypadek ciekawy, +Podobny do zdarzenia wczorajszej wyprawy, +Co trafił się najpierwszym strzelcom za mych czasów, +Posłowi Rejtanowi i Księciu Denassów. +Przypadek był takowy: + + Jenerał Podolskich +Ziem przejeżdżał z Wołynia do swoich dóbr polskich, +Czy też, gdy dobrze pomnę, na sejm do Warszawy. +Po drodze zwiedzał szlachtę, już to dla zabawy, +Już dla popularności; wstąpił więc do pana +Tadeusza, dziś świętej pamięci, Rejtana, +Który był potem naszym nowogrodzkim posłem +I w którego ja domu od dzieciństwa wzrosłem. +Owóż Rejtan na przyjazd księcia jenerała +Zaprosił gości. Liczna szlachta się zebrała, +Było teatrum (książę kochał się w teatrze), +Fajerwerk dawał Kaszyc, który mieszka w Jatrze, +Pan Tyzenhauz tancerzy przysłał, a kapele +Ogiński i pan Sołtan, co mieszka w Zdzieńciele. +Słowem, dawano huczne nad podziw zabawy +W domu, a w lasach wielkie robiono obławy. +Wiadomo zaś waszmościom jest, że prawie wszyscy, +Ile ich zapamiętać można, Czartoryscy, +Choć idą z Jagiellonów krwi, lecz do myślistwa +Nie są bardzo pochopni, pewno nie z lenistwa, +Lecz z gustów cudzoziemskich; i książę jenerał +Częściej do książek niźli do psiarni zazierał +I do alkówek damskich częściej niż do lasów. + + W świcie księcia był książę niemiecki Denassów, +O którym powiadano, że w libijskiej ziemi +Goszcząc, polował niegdyś z królmi murzyńskiemi +I tam tygrysa spisą w ręcznym boju zwalił, +Z czego się bardzo książę ów Denassów chwalił. +U nas zaś polowano na dziki w tę porę; +Rejtan zabił ze sztućca ogromną maciorę, +Z wielkim niebezpieczeństwem, bo z bliska wypalił. +Każdy z nas trafność strzału wydziwiał i chwalił, +Tylko Niemiec Denassów obojętnie słuchał +Pochwał takich i chodząc, pod nos sobie dmuchał: +Że trafny strzał dowodzi tylko śmiałe oko, +Biała broń śmiałą rękę; i zaczął szeroko +Znowu gadać o swojej Libiji i spisie, +O swych królach murzyńskich i o swym tygrysie. +Markotno to się stało panu Rejtanowi. +Był człek żywy, uderzył po szabli i mówi: +»Mości książę! kto patrzy śmiele, walczy śmiele, +Warte dziki tygrysów, a spis karabele«. +I zaczynali z Niemcem dyskurs nazbyt żwawy. +Szczęściem, książę jenerał przerwał te rozprawy, +Godząc ich po francusku: co tam gadał, nie wiem, +Ale ta zgoda był to popiół nad zarzewiem. +Bo Rejtan wziął do serca, okazyi czekał +I dobrą sztukę spłatać Niemcowi przyrzekał; +Tej sztuki ledwie własnym nie przypłacił zdrowiem, +A spłatał ją nazajutrz, jak to wnet opowiem». + + Tu Wojski umilknąwszy prawą rękę wznosił +I u Podkomorzego tabakiery prosił; +Długo zażywa, kończyć powieści nie raczy, +Jak gdyby chciał zaostrzyć ciekawość słuchaczy. +Zaczynał wreszcie, kiedy znowu mu przerwano +Powieść taką ciekawą, tak pilnie słuchaną! +Bo do Sędziego nagle ktoś przysłał człowieka, +Donosząc, że z niezwłocznym interesem czeka. +Sędzia, dając dobranoc, żegnał całe grono. +Natychmiast się po różnych stronach rozpierzchniono: +Ci spać do domu, tamci w stodole na sianie; +Sędzia szedł podróżnemu dawać posłuchanie. + + Inni już śpią. Tadeusz po sieniach się zwija, +Chodząc jako wartownik około drzwi stryja, +Bo musi w ważnych rzeczach rady jego szukać +Dziś jeszcze, nim spać pójdzie. Nie śmie do drzwi stukać; +Sędzia drzwi na klucz zamknął, z kimś tajnie rozmawia; +Tadeusz końca czeka, a ucha nadstawia. + + Słyszy wewnątrz szlochanie. Nie trącając klamek, +Ostrożnie dziurką klucza zagląda przez zamek: +Widzi rzecz dziwną! Sędzia i Robak na ziemi +Klęczeli, objąwszy się i łzami rzewnemi +Płakali; Robak ręce Sędziego całował, +Sędzia księdza za szyję płacząc obejmował. +Wreszcie po ćwierćgodzinnym przerwaniu rozmowy +Robak po cichu tymi odezwał się słowy: + + «Bracie! Bóg wie, żem dotąd tajemnic dochował, +Którem z żalu za grzechy w spowiedzi ślubował: +Że Bogu i Ojczyźnie poświęcony cały, +Nie służąc pysze, ziemskiej nie szukając chwały, +Żyłem dotąd i chciałem umrzeć bernardynem, +Nie wydając nazwiska, nie tylko przed gminem, +Ale nawet przed tobą i przed własnym synem! +Wszakże ksiądz prowincyjał dał mi pozwolenie +In articulo mortis zrobić objawienie. +Kto wie, czy wrócę żywy! kto wie, co się stanie! +W Dobrzynie! Bracie! wielkie, wielkie zamieszanie! +Francuz jeszcze daleko, nim przeminie zima +Trzeba czekać, a szlachta pono nie dotrzyma. +Możem zanadto czynnie z powstaniem się krzątał! +Pono źle zrozumieli! Klucznik wszystko splątał! +Ten wariat Hrabia, słyszę, pobiegł do Dobrzyna, +Nie mogłem go uprzedzić, ważna w tym przyczyna: +Stary Maciek mnie poznał, a jeśli odkryje, +Potrzeba będzie oddać pod Scyzoryk szyję. +Nic Klucznika nie wstrzyma! Mniejsza o mą głowę, +Lecz tym odkryciem, spisku zerwałbym osnowę. +Przecież dziś tam być muszę! Widzieć, co się dzieje, +Choćbym zginął: beze mnie szlachta oszaleje! +Bądź zdrów, najmilszy bracie! bądź zdrów, śpieszyć muszę. +Jeśli zginę, ty jeden westchniesz za mą duszę; +W przypadku wojny, tobie cała tajemnica +Wiadoma: kończ, com zaczął, pomnij, żeś Soplica!» + + Tu ksiądz łzy otarł, habit zapiął, kaptur włożył +I okienicę tylną po cichu otworzył, +Widać było, że oknem do ogrodu skakał; +Sędzia, zostawszy jeden, siadł w krześle i płakał. + + Chwilę czekał Tadeusz, nim w klamkę zadzwonił; +Otworzono mu, cicho wszedł, nisko się skłonił: +«Stryjaszku dobrodzieju — rzekł — ledwie dni kilka +Przebawiłem tu, dni te minęły jak chwilka; +Nie miałem czasu z twoim domem się nacieszyć +I z tobą, a odjeżdżać muszę, muszę spieszyć +Zaraz, dzisiaj, stryjaszku, a jutro najdaléj: +Wszak pamiętacie, żeśmy Hrabiego wyzwali. +Bić się z nim to rzecz moja, posłałem wyzwanie, +W Litwie jest zakazane pojedynkowanie, +Jadę więc na granicę Warszawskiego Księstwa. +Hrabia, prawda, fanfaron, lecz mu nie brak męstwa, +Na miejsce naznaczone zapewne się stawi, +Rozprawim się; a jeśli Bóg pobłogosławi, +Ukarzę go, a potem za Łososny brzegi +Przepłynę, gdzie mnie bratnie czekają szeregi. +Słyszałem, że mi ojciec testamentem kazał +Służyć w wojsku, a nie wiem, kto testament zmazał». + + «Mój Tadeuszku — rzekł stryj — czy waszeć kąpany +W gorącej wodzie, czy też kręcisz jak lis szczwany, +Co indziej kitą wije, a sam indziej bieży? +Wyzwaliśmy, zapewne, i bić się należy. +Ale jechać dziś, skądżeś waszeć tak się zaciął? +Przed pojedynkiem zwyczaj jest posłać przyjaciół, +Układać się. Wszak Hrabia może nas przeprosić, +Deprekować; czekaj waść, czasu jeszcze dosyć. +Chyba inny giez jaki waści stąd wygania, +To gadaj szczerze, po co takie omawiania? +Jestem twój stryj; choć stary, znam, co serce młode; +Byłem ci ojcem (mówiąc gładził go pod brodę), +Już w ucho szepnął o tym mnie mój palec mały, +Że waszeć masz tu jakieś z damami kabały. +Za katy, prędko teraz młódź do dam się bierze! +No, Tadeuszku, przyznaj mi się waść, a szczerze». + + «Jużci — bąknął Tadeusz — prawda: są przyczyny +Inne, kochany stryju, może z mojej winy! +Omyłka! cóż? nieszczęście! już trudno naprawić! +Nie, drogi stryju, dłużej nie mogę tu bawić! +Błąd młodości! Stryjaszku, nie pytaj o więcej, +Ja muszę z Soplicowa wyjeżdżać co prędzej». + + «Ho! — rzekł Stryj — pewnie jakieś miłośne zatargi! +Uważałem, że waszeć wczoraj gryzłeś wargi, +Poglądając spode łba na pewną dziewczynkę; +Widziałem, że i ona miała kwaśną minkę. +Znam ja te wszystkie głupstwa; kiedy dzieci para +Kocha się, to tam u nich nieszczęść co niemiara! +To cieszą się, to znowu trapią się i smucą, +To znowu, Bóg wie o co, do zębów się kłócą, +To stojąc w kątkach jakby mruki, nie gadają +Do siebie, czasem nawet w pole uciekają. +Jeżeli na was raptus podobny napada, +Bądźcie tylko cierpliwi, już jest na to rada; +Biorę na siebie wkrótce przywieść was do zgody. +Znam ja te wszystkie głupstwa, wszakże byłem młody. +Powiedz mi wasze wszystko; ja może nawzajem +Coś odkryję i tak się oba poprzyznajem». + + «Stryjaszku — rzekł Tadeusz, całując mu rękę +I rumieniąc się — powiem prawdę. Tę panienkę, +Zosię, wychowanicę stryja, podobałem +Bardzo, choć tylko parę razy ją widziałem; +A mówią, że stryj dla mnie za żonę przeznacza +Podkomorzankę, piękną i córkę bogacza. +Teraz nie mógłbym z panną Różą się ożenić, +Kiedy kocham tę Zosię; trudno serce zmienić! +Nieuczciwie, żeniąc się z jedną, kochać drugą. +Czas może mnie uleczy; wyjadę — na długo». + + «Tadeuszku — stryj przerwał — to mi dziwny sposób +Kochania się: uciekać od kochanych osób! +Dobrze, żeś szczery; widzisz, głupstwo byś wypłatał, +Odjeżdżając: a co waść powiesz, gdybym swatał +Sam waści Zosię? He? Cóż, nie skoczysz z radości?» + + Tadeusz rzekł po chwili «Dobroć jegomości +Dziwi mnie. Lecz cóż? Łaska stryja dobrodzieja +Nie przyda się już na nic! Ach, próżna nadzieja! +Bo pani Telimena nie odda mi Zosi!» +«Będziem prosić» rzekł Sędzia. + + «Nikt jej nie uprosi — +Przerwał prędko Tadeusz — nie, czekać nie mogę, +Stryjaszku, muszę prędko, jutro jechać w drogę. +Daj mi, stryjaszku, tylko twe błogosławieństwo, +Wszystko przygotowałem, jadę zaraz w Księstwo». + + Sędzia, wąs kręcąc, z gniewem na chłopca spozierał: +«To waść tak szczery? takeś mi serce otwierał? +Naprzód ów pojedynek, potem znowu miłość +I ten wyjazd; oj, jest tu w tym jakaś zawiłość. +Już mnie gadano, jużem kroki waści badał! +Asan bałamut i trzpiot, asan kłamstwa gadał! +A gdzież to asan chodził onegdaj wieczorem, +Czego asan jak wyżeł tropił pode dworem? +O Tadeuszku! jeśli może asan Zosię +Zbałamucił i teraz uciekasz, młokosie, +To się waści nie uda! Lubisz czy nie lubisz, +Zapowiadam asanu, że Zosię poślubisz; +A nie, to bizun — jutro staniesz na kobiercu! +I gada mnie o czuciach! o niezmiennym sercu! +Łgarz jesteś! pfe! Ja z waści, panie Tadeuszu, +Zrobię śledztwo, ja waści jeszcze natrę uszu! +Dziś dość miałem kłopotów, aż mnie głowa boli; +Ten mi jeszcze spokojnie zasnąć nie dozwoli! +Idź mi waść spać!» To mówiąc, drzwi na wściąż otwierał +I zawołał Woźnego, żeby go rozbierał. + + Tadeusz cicho wyszedł, opuściwszy głowę, +Rozbierał w myśli przykrą ze stryjem rozmowę: +Pierwszy raz połajany tak ostro!… Ocenił +Słuszność wyrzutów, sam się przed sobą rumienił. +Co począć? jeśli Zosia o wszystkim się dowie? +Prosić o rękę? a cóż Telimena powie? +Nie, czuł, że nie mógł dłużej zostać w Soplicowie. + + Tak zadumany ledwie zrobił kroków parę, +Gdy mu coś drogę zaszło; spojrzał: widzi marę, +Całą w bieliźnie, długą, wysmukłą i cienką. +Suwała się ku niemu z wyciągniętą ręką, +Od której odbijał się drżący blask miesięczny, +I przystąpiwszy, cicho jęknęła: «Niewdzięczny! +Szukałeś wzroku mego, teraz go unikasz; +Szukałeś rozmów ze mną, dziś uszy zamykasz, +Jakby w słowach, we wzroku mym była trucizna! +Dobrze mi tak, wiedziałam, kto jesteś: mężczyzna! +Nie znając kokieterii, nie chciałam cię dręczyć, +Uszczęśliwiłam; takżeś umiał mnie zawdzięczyć! +Tryumf nad miękkim sercem serce twe zatwardził; +Żeś je zdobył zbyt łacno, zbyt prędkoś nim wzgardził! +Dobrze mi tak! Lecz straszną nauczona probą, +Wierz mi, iż więcej niż ty gardzę sama sobą!» + + «Telimeno — Tadeusz rzekł — dalbóg nietwarde +Mam serce ani ciebie unikam przez wzgardę; +Ale uważ no sama, wszak nas widzą, śledzą, +Czyż można tak otwarcie? cóż ludzie powiedzą? +Wszak to nieprzyzwoicie, to dalbóg jest grzechem». +«Grzechem! — odpowiedziała mu z gorzkim uśmiechem — +Niewiniątko! baranek! Ja, będąc kobiétą, +Jeśli z miłości nie dbam, choćby mnie odkryto, +Choćby mnie osławiono; a ty, ty mężczyzna? +Cóż szkodzi z was któremu, chociaż się i przyzna, +Że ma romans z dziesięciu razem kochankami? +Mów prawdę: chcesz mnie rzucić?» Zalała się łzami. +«Telimeno, cóż by świat mówił o człowieku — +Rzekł Tadeusz — który by teraz, w moim wieku, +Zdrów, żył na wsi, kochał się: kiedy tyle młodzi, +Tylu żonatych od żon, od dzieci uchodzi +Za granicę, pod znaki narodowe bieży? +Choćbym chciał zostać, czy to ode mnie zależy? +Ojciec mnie testamentem kazał, abym służył +W wojsku polskim, teraz stryj ten rozkaz powtórzył: +Jutro jadę, zrobiłem już postanowienie, +I dalbóg, Telimeno, już go nie odmienię». +«Ja — rzekła Telimena — nie chcę ci zagradzać +Drogi do sławy, szczęściu twojemu przeszkadzać! +Jesteś mężczyzną, znajdziesz kochankę godniejszą +Serca twojego, znajdziesz bogatszą, piękniejszą! +Tylko dla mej pociechy, niech wiem przed rozstaniem, +Że twoja skłonność była prawdziwym kochaniem, +Że to nie był żart tylko, nie rozpusta płocha, +Lecz miłość; niech wiem, że mnie mój Tadeusz kocha! +Niech słowo »kocham« jeszcze raz z ust twych usłyszę, +Niech je w sercu wyryję i w myśli zapiszę. +Przebaczę łacniej, chociaż przestaniesz mnie kochać, +Pomnąc jakoś mnie kochał!» I zaczęła szlochać. + + Tadeusz, widząc że tak płacze i tak błaga +Czule, i tylko takiej drobnostki wymaga, +Wzruszył się, przejęły go szczery żal i litość, +I jeżeliby badał serca swego skrytość, +Może by się w tej chwili i sam nie dowiedział, +Czyli ją kochał, czy nie, więc żywo powiedział: +«Telimeno, bogdaj mnie jasny piorun ubił, +Jeśli nie prawda, żem cię, dalbóg, bardzo lubił, +Czy kochał. Krótkie z sobą spędziliśmy chwile, +Ale one mnie przeszły tak słodko, tak mile, +Że będą długo, zawsze myśli mej przytomne, +I dalibóg, że nigdy ciebie nie zapomnę». + + Telimena skoczywszy padła mu na szyję: +«Tegom się spodziewała! Kochasz mnie, więc żyję! +Bo dzisiaj miałam dni me własną ręką skrócić; +Gdy mnie kochasz mój drogi, czyż możesz mnie rzucić? +Tobie oddałam serce, oddam ci majątek, +Pójdę za tobą wszędzie; każdy świata kątek +Będzie mnie z tobą miły! Z najdzikszej pustyni +Miłość, wierzaj mi, ogród rozkoszy uczyni». + + Tadeusz, wydarłszy się z objęcia przemocą: +«Jak to? — rzekł — czyś z rozumu obrana? gdzie? po co? +Jechać za mną? Ja, będąc sam prostym żołnierzem, +Włóczyć, czy markietankę?» — «To my się pobierzem» +Rzekła mu Telimena. «Nie, nigdy! — zawoła +Tadeusz.— Ja żenić się nie mam teraz zgoła +Zamiaru, ni kochać się. Fraszki! dajmy pokój! +Proszę cię, moja droga, rozmyśl się! uspokój! +Ja jestem tobie wdzięczen, ale niepodobna +Żenić się. Kochajmy się, ale tak — z osobna. +Zostać dłużej nie mogę; nie, nie, jechać muszę. +Bądź zdrowa, Telimeno moja; jutro ruszę». + + Rzekł, nasuwał kapelusz, odwracał się bokiem, +Chcąc iść; lecz go wstrzymała Telimena okiem +I twarzą, jak Meduzy głową. Musiał zostać +Mimowolnie; poglądał z trwogą na jej postać: +Stała blada, bez ruchu, bez tchu i bez życia; +Aż wyciągając rękę jak miecz do przebicia, +Z palcem zmierzonym prosto w Tadeusza oczy: +«Tego chciałam! — krzyknęła — ha, języku smoczy! +Serce jaszczurcze! To nic, żem tobą zajęta +Wzgardziła Asesora, Hrabię i Rejenta, +Żeś mnie uwiodł i teraz porzucił sierotę, +To nic! Jesteś mężczyzną, znam waszą niecnotę, +Wiem, że jak inni, tak ty mógłbyś wiarę złamać, +Lecz nie wiedziałam, że tak podle umiesz kłamać! +Słuchałam pode drzwiami stryja! Więc to dziecko, +Zosia, wpadła ci w oko i na nią zdradziecko +Dybiesz? Zaledwieś jedną nieszczęsną oszukał, +A jużeś pod jej okiem nowych ofiar szukał! +Uciekaj, lecz cię moje dosięgną przekleństwa — +Lub zostań, wydam światu twoje bezeceństwa; +Twe sztuki już nie zwiodą innych, jak mnie zwiodły! +Precz! gardzę tobą! jesteś kłamca, człowiek podły!» + + Na obelgę śmiertelną dla uszu szlachcica, +I której żaden nigdy nie słyszał Soplica, +Zadrżał Tadeusz, twarz mu pobladła jak trupia, +Tupnąwszy nogą, usta ścisnąwszy, rzekł: «Głupia!» + + Odszedł; lecz wyraz «podłość» echem się powtórzył +W sercu. Wzdrygnął się młodzian, czuł, że nań zasłużył, +Czuł, że wyrządził wielką krzywdę Telimenie, +Że go słusznie skarżyła, mówiło sumienie; +Lecz czuł, że po tych skargach tym mocniej ją zbrzydził. +O Zosi, ach! pomyślić nie ważył się, wstydził. +Przecież ta Zosia, taka piękna, taka miła! +Stryj swatał ją! może by jego żoną była, +Gdyby nie szatan, co go plącząc w grzech za grzechem, +W kłamstwo za kłamstwem, wreszcie odstąpił z uśmiechem! +Złajany, pogardzony od wszystkich, w dni parę +Zmarnował przyszłość! Uczuł słuszną zbrodni karę. + + W tej burzy uczuć jakby kotwica spoczynku +Zabłysnęła mu nagle myśl o pojedynku: +«Zamordować Hrabiego! łotra! krzyknął w gniewie, +Zginąć albo zemścić się!» A za co? sam nie wie; +I ten gniew wielki, jak się zajął w mgnieniu oka, +Tak wywietrzał. Znów zdjęła go żałość głęboka, +Myślił: «Jeśli prawdziwe było postrzeżenie, +Że Hrabia z Zosią jakieś ma porozumienie, +I cóż stąd? Może Hrabia kocha Zosię szczerze, +Może go ona kocha, za męża wybierze? +Jakimże prawem chciałbym zerwać to zamęście, +I, sam nieszczęśnik, wszystkich mam zaburzać szczęście?» + + Wpadł w rozpacz i nie widział innego sposobu, +Chyba ucieczkę prędką; gdzie? chyba do grobu! + + Więc kułak przycisnąwszy na schylonym czole, +Biegł ku łąkom, gdzie stawy błyszczały się w dole, +I stanął nad błotnistym; w zielonawe tonie +Łakomy wzrok utopił i błotniste wonie +Z rozkoszą ciągnął piersią, i otworzył usta +Ku nim. Bo samobójstwo jak każda rozpusta +Jest wymyślną; on w głowy szalonym zawrocie +Czuł niewymowny pociąg utopić się w błocie. + + Lecz Telimena z dzikiej młodzieńca postawy +Zgadując rozpacz, widząc że pobiegł nad stawy, +Chociaż ku niemu takim słusznym gniewem pała, +Przelękła się; w istocie dobre serce miała. +Żal jej było, że inną śmiał Tadeusz lubić, +Chciała go skarać, ale nie myśliła zgubić. +Więc puściła się za nim, wznosząc ręce obie, +Krzycząc: «Stój! głupstwo! kochaj czy nie! żeń się sobie +Czy jedź! tylko stój!» Ale on już szybkim biegiem +Wyprzedził ją daleko; już stanął nad brzegiem. + + Dziwnym zrządzeniem losów, po tym samym brzegu +Jechał Hrabia na czele dżokejów szeregu, +A zachwycony wdziękiem nocy tak pogodnej +I harmonią cudną orkiestry podwodnej, +Owych chorów, co brzmiały jak arfy eolskie, +(Żadne żaby nie grają tak pięknie jak polskie), +Wstrzymał konia i o swej zapomniał wyprawie, +Zwrócił ucho do stawu i słuchał ciekawie. +Oczy wodził po polach, po niebios obszarze: +Pewnie układał w myśli nocne peizaże. + + Zaiste, okolica była malownicza! +Dwa stawy pochyliły ku sobie oblicza +Jako para kochanków: prawy staw miał wody +Gładkie i czyste jako dziewicze jagody; +Lewy, ciemniejszy nieco, jako twarz młodziana +Smagława i już męskim puchem osypana. +Prawy złocistym piaskiem połyskał się wkoło, +Jak gdyby włosem jasnym; a lewego czoło +Najeżone łozami, wierzbami czubate; +Oba stawy ubrane w zieloności szatę. + + Z nich dwa strugi, jak ręce związane pospołu, +Ściskają się. Strug dalej upada do dołu; +Upada, lecz nie ginie, bo w rowu ciemnotę +Unosi na swych falach księżyca pozłotę; +Woda warstami spada, a na każdej warście +Połyskają się blasku miesięcznego garście, +Światło w rowie na drobne drzazgi się roztrąca, +Chwyta je i w głąb niesie toń uciekająca, +A z góry znów garściami spada blask miesiąca. +Myślałbyś, że u stawu siedzi Świtezianka, +Jedną ręką zdrój leje z bezdennego dzbanka, +A drugą ręką w wodę dla zabawki miota +Brane z fartuszka garście zaklętego złota. + + Dalej, z rowu wybiegłszy, strumień na równinie +Rozkręca się, ucisza, lecz widać że płynie, +Bo na jego ruchomej, drgającej powłoce +Wzdłuż miesięczne światełko drgające migoce. +Jako piękny wąż żmudzki, zwany giwojtosem, +Chociaż zdaje się drzemać, leżąc między wrzosem, +Pełźnie, bo na przemiany srebrzy się i złoci, +Aż nagle zniknie z oczu we mchu lub paproci: +Tak strumień kręcący się chował się w olszynach, +Które na widnokręgu czerniały kończynach, +Wznosząc swe kształty lekkie, niewyraźne oku, +Jak duchy na wpół widne, na poły w obłoku. + + Między stawami w rowie młyn ukryty siedzi. +Jako stary opiekun, co kochanków śledzi, +Podsłuchał ich rozmowę, gniewa się, szamoce, +Trzęsie głową, rękami, i groźby bełkoce: +Tak ów młyn nagle zatrząsł mchem obrosłe czoło +I palczastą swą pięścią wykręcając wkoło, +Ledwo klęknął i szczęki zębowate ruszył, +Zaraz miłośną stawów rozmowę zagłuszył +I zbudził Hrabię. + + Hrabia widząc, że tak blisko +Tadeusz naszedł jego zbrojne stanowisko, +Krzyczy: «Do broni! łapaj!» Skoczyli dżokeje; +Nim Tadeusz rozeznać mógł, co się z nim dzieje, +Już go chwycili. Biegą do dworu, w podwórze +Wpadają. Dwór budzi się, psy w hałas, w krzyk stróże. +Wyskoczył wpół ubrany Sędzia; widzi zgraję +Zbrojną, myśli, że zbójcy, aż Hrabię poznaje. +«Co to jest?» pyta. Hrabia szpadą nad nim mignął, +Lecz widząc bezbronnego w zapale ostygnął: +«Soplico — rzekł — odwieczny wrogu mej rodziny, +Dziś skarzę cię za dawne i za świeże winy, +Dziś zdasz mi sprawę z mojej fortuny zaboru, +Nim pomszczę się obelgi mojego honoru!» + + Lecz Sędzia, żegnając się, krzyknął: «W Imię Ojca +I Syna! tfu! mospanie Hrabia, czy waść zbojca? +Przebóg! czy się to zgadza z pana urodzeniem, +Wychowaniem i z pana na świecie znaczeniem? +Nie pozwolę skrzywdzić się!» Wtem Sędziego słudzy +Biegli, jedni z kijami, ze strzelbami drudzy; +Wojski, stojąc z daleka, poglądał ciekawie +W oczy panu Hrabiemu, a nóż miał w rękawie. + + Już mieli zacząć bitwę, lecz Sędzia przeszkodził; +Próżno było bronić się, nowy wróg nadchodził: +Postrzeżono w olszynie blask, wystrzał rusznicy! +Most na rzece zahuczał tętentem konnicy +I «Hejże na Soplicę!» tysiąc głosów wrzasło. +Wzdrygnął się Sędzia: poznał Gerwazego hasło; +«Nic to — zawołał Hrabia — będzie tu nas więcéj, +Poddaj się Sędzio, to są moi sprzymierzeńcy». + + Wtem Asesor nadbiegał, krzycząc: «Areszt kładę +W imię Imperatorskiej Mości; oddaj szpadę, +Panie Hrabio, bo wezwę wojskowej pomocy, +A wiesz pan, że kto zbrojnie śmie napadać w nocy, +Zastrzeżono tysiącznym dwóchsetnym ukazem, +Że jak zło…» Wtem go Hrabia w twarz uderzył płazem. +Padł zgłuszony Asesor i skrył się w pokrzywy; +Wszyscy myśleli, że był ranny lub nieżywy. + + «Widzę — rzekł Sędzia — że się na rozbój zanosi». +Jęknęli wszyscy; wszystkich zagłuszył wrzask Zosi, +Która krzyczała, Sędzię objąwszy rękami, +Jako dziecko od Żydów kłute igiełkami. + + Tymczasem Telimena wpadła między konie, +Wyciągnęła ku Hrabi załamane dłonie: +«Na twój honor! — krzyknęła przeraźliwym głosem, +Z głową w tył wychyloną, z rozpuszczonym włosem — +Przez wszystko co jest świętym, na klęczkach błagamy! +Hrabio, śmieszże odmówić? proszą ciebie damy; +Okrutniku, nas pierwej musisz zamordować!» +Padła zemdlona. Hrabia skoczył ją ratować, +Zadziwiony i nieco zmieszany tą sceną: +«Panno Zofio — rzecze — pani Telimeno! +Nigdy się krwią bezbronnych ta szpada nie splami; +Soplicowie! jesteście moimi więźniami. +Tak zrobiłem we Włoszech, kiedy pod opoką, +Którą Sycylianie zwą Birbante-rokką, +Zdobyłem tabor zbójców: zbrojnych mordowałem, +Rozbrojonych zabrałem i związać kazałem; +Szli za końmi i tryumf mój zdobili świetny, +Potem ich powieszono u podnóża Etny». + + Było to osobliwsze szczęście dla Sopliców, +Że Hrabia, mając lepsze konie od szlachciców +I chcąc spotkać się pierwszy, zostawił ich w tyle +I biegł przed resztą jazdy, przynajmniej o milę, +Ze swym dżokejstwem, które posłuszne i karne, +Stanowiło niejako wojsko regularne; +Gdy inna szlachta była, zwyczajem powstania, +Burzliwa i niezmiernie skora do wieszania. + + Hrabia miał czas ostygnąć z zapału i gniewu, +Przemyślał, jakby skończyć bój bez krwi rozlewu; +Więc rodzinę Sopliców w domu zamknąć każe +Jako więźniów wojennych; u drzwi stawi straże. + + Wtem «Hejże na Sopliców!» Wpada szlachta hurmem, +Obstępuje dwór wkoło i bierze go szturmem, +Tym łacniej, że wódz wzięty i pierzchła załoga; +Lecz zdobywcy chcą bić się, wyszukują wroga. +Do domu niewpuszczeni biegą do folwarków, +Do kuchni. Gdy do kuchni weszli, widok garków, +Ogień ledwie zagasły, potraw zapach świeży, +Chrupanie psów gryzących ostatki wieczerzy, +Chwyta wszystkich za serca, myśl wszystkich odmienia, +Studzi gniewy, zapala potrzebę jedzenia. +Marszem i całodziennym znużeni sejmikiem, +«Jeść! jeść!» po trzykroć zgodnym wezwali okrzykiem, +Odpowiedziano: «Pić! pić!»; między szlachty zgrają +Stają dwa chóry: ci pić, a ci jeść wołają. +Odgłos leci echami; gdzie tylko dochodzi, +Wzbudza oskomę w ustach, głód w żołądkach rodzi. +I tak na dane z kuchni hasło, niespodzianie +Rozeszła się armija na furażowanie. + + Gerwazy, od pokojów Sędziego odparty, +Ustąpić musiał przez wzgląd dla Hrabiowskiej warty. +Więc nie mogąc zemścić się na nieprzyjacielu, +Myślił o drugim wielkim tej wyprawy celu. +Jako człek doświadczony i biegły w prawnictwie, +Chce Hrabiego osadzić na nowym dziedzictwie +Legalnie i formalnie: więc za Woźnym biega, +Aż go po długich śledztwach za piecem dostrzega, +Wnet porywa za kołnierz, na dziedziniec wlecze +I zmierzywszy mu w piersi Scyzoryk, tak rzecze: +«Panie Woźny, pan Hrabia śmie waćpana prosić, +Abyś raczył przed szlachtą bracią wnet ogłosić +Intromisyją Hrabi do zamku, do dworu +Sopliców, do wsi, gruntów zasianych, ugoru, +Słowem, cum gais, boris et graniciebus, +Kmetonibus, scultetis, et omnibus rebus +Et quibusdam aliis. Jak tam wiesz, tak szczekaj, +Nic nie opuszczaj!» «Panie Kluczniku, zaczekaj +— Rzekł śmiało, ręce za pas włożywszy Protazy — +Gotów jestem wypełniać wszelkie stron rozkazy, +Ale ostrzegam, że akt nie będzie miał mocy, +Wymuszony przez gwałty, ogłoszony w nocy». +«Co za gwałty — rzekł Klucznik — tu nie ma napaści, +Wszak proszę pana grzecznie; jeśli ciemno waści, +To Scyzorykiem skrzesam ognia, że waszeci +Zaraz w ślepiach jak w siedmiu kościołach zaświeci». + + «Gerwazeńku — rzekł Woźny — po co się tak dąsać? +Jestem Woźny, nie moja rzecz sprawę roztrząsać; +Wszak wiadomo, że strona Woźnego zaprasza +I dyktuje mu, co chce, a Woźny ogłasza. +Woźny jest posłem prawa, a posłów nie karzą, +Nie wiem tedy, za co mnie trzymacie pod strażą. +Wnet akt spiszę, niech mi kto latarkę przyniesie, +A tymczasem ogłaszam: bracia, uciszcie się!» + + I by donośniej mówić, wstąpił na stos wielki +Belek (pod płotem sadu suszyły się belki), +Wlazł na nie i zarazem jakby go wiatr zdmuchnął, +Zniknął z oczu. Słyszano, jak w kapustę buchnął; +Widziano, po konopiach ciemnych jego biała +Konfederatka niby gołąb przeleciała. +Konewka strzelił w czapkę, ale chybił celu; +Wtem zatrzeszczały tyki, już Protazy w chmielu. +«Protestuję!» zawołał; pewny był ucieczki, +Bo za sobą miał łozę i bagniska rzeczki. + + Po tej protestacyi, która się ozwała +Jak na zdobytych wałach ostatni strzał działa, +Ustał już wszelki opór w Soplicowskim dworze. +Szlachta głodna plądruje, zabiera co może: +Kropiciel, stanowisko zająwszy w oborze, +Jednego wołu i dwa cielce w łby zakropił, +A Brzytewka im szable w gardzielach utopił; +Szydełko równie czynnie używał swej szpadki, +Kabany i prosięta koląc pod łopatki. +Już rzeź zagraża ptastwu. Czujne gęsi stado, +Co niegdyś ocaliło Rzym przed Galów zdradą, +Darmo gęga o pomoc; zamiast Manlijusza, +Wpada w kotuch Konewka, jedne ptaki zdusza, +A drugie żywcem wiąże do pasa kontusza. +Próżno gęsi szyjami wywijając, chrypią, +Próżno gęsiory sycząc, napastnika szczypią; +On bieży osypany iskrzącym się puchem, +Unoszony jak kółmi gęstych skrzydeł ruchem, +Zdaje się być chochlikiem, skrzydlatym złym duchem. + + Ale rzeź najstraszniejsza, chociaż najmniej krzyku, +Między kurami. Młody Sak wpadł do kurniku +I z drabinek, stryczkami łowiąc, ciągnie z góry +Kogutki i szurpate, i czubate kury, +Jedne po drugich dusi i składa do kupy, +Ptastwo piękne, karmione perłowymi krupy. +Niebaczny Saku, jakiż zapał cię unosi! +Nigdy już odtąd gniewnej nie przebłagasz Zosi. + + Gerwazy przypomina starodawne czasy: +Każe sobie podawać od kontuszów pasy +I nimi z Soplicowskiej piwnicy dobywa +Beczki starej siwuchy, dębniaku i piwa. +Jedne wnet odgwożdżono, a drugie ochoczo +Szlachta, gęsta jak mrowie, porywają, toczą +Do zamku; tam na nocleg cały tłum się zbiera, +Tam założona główna Hrabiego kwatera. + + Nakładają sto ognisk, warzą, skwarzą, pieką, +Gną się stoły pod mięsem, trunek płynie rzeką; +Chce szlachta noc tę przepić, przejeść i prześpiewać. +Lecz powoli zaczęli drzemać i poziewać; +Oko gaśnie za okiem, i cała gromada +Kiwa głowami, każdy, gdzie siedział, tam pada: +Ten z misą, ten nad kotłem, ten przy wołu ćwierci. +Tak zwycięzców zwyciężył w końcu sen, brat śmierci. + + +Księga dziewiąta +Bitwa + + A chrapali tak twardym snem, że ich nie budzi +Blask latarek i wniście kilkudziesiąt ludzi, +Którzy wpadli na szlachtę jak pająki ścienne, +Nazwane *kosarzami*, na muchy wpółsenne: +Zaledwie która bzyknie, już długimi nogi +Obejmuje ją wkoło i dusi mistrz srogi. +Sen szlachecki był jeszcze twardszy niż sen muszy: +Żaden nie bzyka, leżą wszyscy jak bez duszy, +Chociaż byli chwytani silnymi rękoma +I przewracani jako na przewiąsłach słoma. + + Tylko jeden Konewka, któremu w powiecie +Nie znajdziesz równie mocnej głowy przy bankiecie, +Konewka, co mógł wypić lipcu dwa antały +Nim mu splątał się język i nogi zachwiały: +Ten, choć długo ucztował i usnął głęboko, +Dawał przecie znak życia. Przemknął jedno oko +I widzi… istne zmory! Dwie okropne twarze +Tuż nad sobą, a każda ma wąsów po parze, +Dyszą nad nim, ust jego tykają wąsami, +I czworgiem rąk wokoło wiją jak skrzydłami. +Zląkł się, chciał przeżegnać się: darmo rękę chwyta, +Ręka prawa jak gdyby do boku przybita; +Ruszył lewą: niestety! czuje, że go duchy +Spowiły ciasno jako niemowlę w pieluchy. +Zląkł się jeszcze okropniej, wnet oko zawiera, +Leży nie dysząc, stygnie, ledwie nie umiera! + + Lecz Kropiciel zerwał się bronić się: po czasie! +Bo już był skrępowany we swym własnym pasie. +Przecież zwinął się i tak sprężyście podskoczył, +Że padł na piersi sennych, po głowach się toczył, +Miotał się jako szczupak, gdy się w piasku rzuca, +A ryczał jako niedźwiedź, bo miał silne płuca. +Ryczał: «Zdrada!» — Wnet cała zbudzona gromada +Chórem odpowiedziała: «Zdrada! gwałtu! zdrada!» + + Krzyk dochodzi echami zwierciadlanej sali, +Kędy Hrabia, Gerwazy i dżokeje spali. +Przebudza się Gerwazy: darmo się wydziera, +Związany w kij do swego własnego rapiera; +Patrzy: widzi przy oknie ludzi uzbrojonych, +W czarnych krótkich kaszkietach, w mundurach zielonych. +Jeden z nich, opasany szarfą, trzymał szpadę +I ostrzem jej kierował swych drabów gromadę, +Szepcąc: «Wiąż! wiąż!» Dokoła leżą jak barany +Dżokeje w pętach; Hrabia siedzi niezwiązany +Lecz bezbronny; przy nim dwaj z gołymi bagnety +Stoją drabi. Poznał ich Gerwazy, niestety! +Moskale!!! + + Nieraz Klucznik był w podobnych trwogach, +Nieraz miewał powrozy na ręku i nogach, +A przecież się uwalniał; wiedział o sposobie +Rwania więzów, był silny bardzo, ufał sobie. +Przemyślał ratować się milczkiem. Oczy zmrużył, +Niby śpi; z wolna ręce i nogi przedłużył, +Dech wciągnął, brzuch i piersi ścisnął co najwężéj: +Aż jednym razem kurczy, wydyma się, pręży; +Jak wąż głowę i ogon gdy chowa w przeguby, +Tak Gerwazy z długiego stał się krótki, gruby; +Rozciągnęły się, nawet skrzypnęły powrozy, +Ale nie pękły! Klucznik ze wstydu i zgrozy +Przewrócił się i w ziemię schowawszy twarz gniewną, +Zamknąwszy oczy, leżał nieczuły jak drewno. + + Wtem ozwały się bębny; naprzód z rzadka, potem +Coraz gęstszym i coraz głośniejszym łoskotem. +Na ten apel rozkazał oficer Moskali, +Dżokejów z Hrabią zamknąć pod strażą na sali, +Szlachtę wieść na dwór, kędy stała druga rota. +Nadaremnie Kropiciel dąsa się i miota. + + Sztab stał we dworze, a z nim zbrojnej szlachty wiele: +Podhajscy, Birbaszowie, Hreczechy, Biergele, +Wszyscy Sędziego krewni albo przyjaciele; +Na odsiecz mu przybiegli słysząc o napadzie, +Zwłaszcza, że z Dobrzyńskimi byli z dawna w zwadzie. + + Kto z wiosek batalijon Moskalów sprowadził? +Kto tak prędko sąsiedztwo z zaścianków zgromadził? +Asesor li, czy Jankiel? Różnie słychać o tem, +Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas, ni potem. + + Już też i słońce wschodzi, krwawo się czerwieni; +Brzegiem tępym, jak gdyby odartym z promieni, +Na wpół widne, na poły w czerni chmur się chowa, +Jak rozżarzona w węglach kowalskich podkowa. +Wiatr wzmagał się i pędził obłoki ze wschodu, +Gęste i poszarpane jako bryły lodu; +Każdy obłok w przelocie deszczem zimnym prószy, +Z tyłu za nim wiatr leci i deszcz znowu suszy, +Za wiatrem znowu obłok nadbiega wilgotny: +I tak dzień na przemiany był chłodny i słotny. + + Tymczasem Major belki schnące pode dworem +Każe wlec, w każdej belce wysiekać toporem +Półokrągłe otwory, w te otwory wtyka +Nogi więźniów i drugą belką je zamyka: +Oba drewna, gwoździami przebite po rogach, +Ścisnęły się jako psie paszczęki na nogach; +Zaś powrozami mocniej sznurowano ręce +Na plecach szlachty. Major ku większej ich męce +Kazał pierwej pozdzierać z głów konfederatki, +Z pleców płaszcze, kontusze, nawet taratatki, +Nawet żupany. I tak szlachta skuta w kłodzie +Siedziała rzędem, dzwoniąc zębami na chłodzie +I na deszczu, bo coraz wzmagała się słota. +Nadaremnie Kropiciel dąsa się i miota. + + Darmo Sędzia za szlachtą instancję wnosi, +I Telimena łączy prośby do łez Zosi, +Ażeby miano większy wzgląd na niewolników. +Wprawdzie oficer rotny, pan Nikita Ryków, +Moskal, lecz dobry człowiek, dał się udobruchać: +Cóż, kiedy sam majora Płuta musiał słuchać. + + Ten Major, Polak rodem z miasteczka Dzierowicz, +Nazywał się (jak słychać) po polsku Płutowicz, +Lecz przechrzcił się; łotr wielki, jak się zwykle dzieje +Z Polakiem, który w carskiej służbie zmoskwicieje. +Płut stał z fajką przed frontem, w boki się podpierał +I gdy mu kłaniano się, nos w górę zadzierał, +A za odpowiedź, na znak gniewnego humoru +Wypuścił z ust kłąb dymu i poszedł do dworu. + + A tymczasem Rykowa Sędzia ułagadza, +I Asesora także na bok odprowadza; +Przemyślają, jak by rzecz zakończyć bez sądu, +A co jeszcze ważniejsza, bez mieszań się rządu. +Więc do majora Płuta rzekł kapitan Ryków: + + «Panie Major! co nam z tych wszystkich niewolników? +Oddamy pod sąd? będzie szlachcie wielka bieda, +A panu Majorowi nikt za to nic nie da. +Wiesz co Major? ot lepiej tę sprawę zagodzić, +Pan Sędzia Majorowi musi trud nagrodzić, +My powiemy, że my tu przyszli dla wizyty, +A tak i kozy całe i wilk będzie syty. +Przysłowie ruskie: wszystko można, lecz ostrożnie; +I to przysłowie: sobie piecz na carskim rożnie; +I to przysłowie: lepsza zgoda od niezgody, +Zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody. +Raportu nie podamy, tak się nikt nie dowie. +Bóg dał ręce żeby brać: to ruskie przysłowie». + + Słysząc to Major wstaje i od gniewu parska: +«Czy ty oszalał, Ryków? To służba cesarska: +A służba nie jest drużba, stary, głupi Ryków! +Czy ty oszalał? Ja mam puszczać buntowników! +W takim wojennym czasie! Ha, pany Polaki, +Ja was nauczę buntu! Ha, szlachta łajdaki, +Dobrzyńscy, oj ja znam was, niech łajdaki mokną! +(I zaśmiał się na całe gardło, patrząc w okno) +Wszakże ten sam Dobrzyński, co siedzi w surducie, +— Hej zdjąć mu surdut! — w roku przeszłym na reducie +Zaczął ze mną tę kłótnię; kto zaczął? on, nie ja. +On, gdy tańczyłem, krzyknął: »Precz za drzwi złodzieja!« +Że wtenczas za pułkowej okradzenie kasy +Byłem pod śledztwem, miałem wielkie ambarasy: +A jemu co do tego? Ja tańczę mazura, +On krzyczy z tyłu: »Złodziej!« szlachta za nim: »Ura!« +Skrzywdzili mnie — a co? wpadł w me szpony szlachciura! +Mówiłem: »Ej Dobrzyński! ej, przyjdzie do woza +Koza« — a co, Dobrzyński? widzisz: będzie łoza!» + + Potem Sędziemu szepnął, schyliwszy się w ucho: +«Jeśli chcesz Sędzio, żeby to uszło na sucho, +Za każdą głowę tysiąc rubelków gotówką: +Tysiąc rubelków Sędzio, to ostatnie słówko». + + Sędzia chciał targować się; lecz Major nie słuchał, +Znowu biegał po izbie, dymem gęsto buchał, +Podobny do szmermelu albo do rakiety. +Chodziły za nim prosząc i płacząc kobiety. +«Majorze — mówił Sędzia — choć pozwiesz do prawa; +Cóż wygrasz? Tu nie zaszła żadna bitwa krwawa, +Nie było ran; że zjedli kury i półgąski, +Za to wedle statutu zapłacą nawiązki. +Ja na pana Hrabiego nie zanoszę skargi; +To tylko były zwykłe sąsiedzkie zatargi». + + «A czy Sędzia — rzekł Major — żółtą księgę czytał?» +«Co to za żółta księga?» pan Sędzia zapytał. +«Księga — rzekł Major — lepsza niż wasze statuty, +A w niej pisze co słowo: stryczek, Sybir, knuty; +Księga ustaw wojennych, teraz w Litwie całéj +Ogłoszonych: już pod stół wasze trybunały! +Podług ustaw wojennych, za takową psotę, +Pójdziecie już to najmniej w sybirną robotę». +«Apeluję — rzekł Sędzia — do gubernatora». +«Apeluj — rzekł Płut — choćby do Imperatora. +Wiesz, że gdy imperator zatwierdza ukazy, +Z łaski swej często karę powiększa dwa razy. +Apelujcie, ja może wynajdę w potrzebie, +Mospanie Sędzio, dobry kruczek i na ciebie. +Wszak Jankiel, szpieg, którego już rząd dawno śledzi, +Jest twoim domownikiem, w karczmie twojej siedzi. +Mogę teraz was wszystkich wziąć w areszt od razu». +«Mnie — rzekł Sędzia — brać w areszt? jak śmiesz bez rozkazu?» +I przychodziło coraz do żywszego sporu: +Gdy nowy gość zajechał na dziedziniec dworu. + + Wjazd tłumny, dziwny. Przodem, niby laufer, bieży +Ogromny czarny baran, a łeb mu się jeży +Czterema rogami, z których dwa jako kabłąki +Kręcą się koło uszu, ubrane we dzwonki, +A dwa od czoła na bok wysuwając końce, +Wstrząsają kulki krągłe, mosiężne, brzęczące. +Za baranem szły woły, trzoda owiec, kozy, +Za bydłem cztery ciężko pakowane wozy. + + Wszyscy odgadli, że to wjazd księdza kwestarza. +Więc pan Sędzia, powinność znając gospodarza, +Stał w progu witać gościa. Ksiądz na pierwszej bryce +Jechał, kapturem na wpół zasłoniwszy lice, +Ale go wnet poznano: bo gdy więźniów minął, +Zwrócił się ku nim twarzą, palcem na znak skinął. +I drugiej bryki furman równie był poznany: +Stary Maciek-Rózeczka, za chłopa przebrany. +Szlachta zaczęła krzyczeć, skoro się pokazał, +On rzekł: «Głupi!» … i ręką milczenie nakazał. +Na trzecim wozie Prusak w kubraku wytartym, +A pan Zan z Mickiewiczem jechali na czwartym. + + A tymczasem, Podhajscy i Isajewicze, +Birbasze, Wilbikowie, Biergiele, Kotwicze, +Widząc szlachtę Dobrzyńskich w tej ciężkiej niewoli, +Zaczęli z dawnych gniewów ostygać powoli: +Bo szlachta polska, chociaż niezmiernie kłótliwa +I porywcza do bitew, przecież nie jest mściwa. +Biega więc do Macieja starego po radę. +On koło wozów całą ustawia gromadę, +Każe czekać. + + Bernardyn wstąpił do pokoju. +Zaledwie go poznano, choć nie zmienił stroju: +Tak przybrał inną postać. Zwyczajnie ponury, +Zamyślony: a teraz głowę wzniósł do góry, +I z miną rozjaśnioną, jak kwestarz rubacha, +Nim zaczął gadać, długo śmiał się: + + «Cha, cha, cha, cha, +Kłaniam, kłaniam! Cha, cha, cha, wyśmienicie, przednie! +Panowie oficery, kto poluje we dnie, +Wy w nocy! Dobry połów: widziałem zwierzynę; +Oj skubać, skubać szlachtę, oj drzeć z nich łupinę! +Oj weźcież ich na munsztuk, bo też szlachta bryka! +Winszuję ci Majorze, żeś złowił Hrabika: +To tłuścioszek, to bogacz, panicz z antenatów; +Nie wypuszczaj go z klatki bez trzysta dukatów. +A jak weźmiesz, na klasztor daj jakie trzy grosze, +I dla mnie! bo ja zawżdy za twą duszę proszę. +Jakem bernardyn, bardzo myślę o twej duszy! +Śmierć i sztabsoficerów porywa za uszy! +Dobrze napisał Baka, że śmierć dżga za katy +W szkarłaty, i po suknie nieraz dobrze stuknie, +I po płótnie tak utnie jak i po kapturze, +I po fryzurze równie jak i po mundurze. +Śmierć matula, powiada Baka, jak cebula, +Łzy wyciska, gdy ściska, a równie przytula +I dziecko co się lula, i zucha co hula! +Ach! ach! Majorze, dzisiaj żyjem, jutro gnijem, +To tylko nasze, co dziś zjemy i wypijem! +Panie Sędzio, wszakże to czas podobno śniadać? +Siadam za stół, i proszę wszystkich za mną siadać +Majorze, gdyby zrazów? panie poruczniku, +Co myślisz? gdyby wazę dobrego ponczyku?» + + «To prawda ojcze — rzekli dwaj oficerowie — +Czas by już zjeść i wypić pana Sędzi zdrowie!» + + Zdziwili się domowi, patrząc na Robaka, +Skąd mu się wzięła mina i wesołość taka. +Sędzia wnet kucharzowi powtórzył rozkazy: +Wniesiono wazę, cukier, butelki i zrazy. +Płut i Ryków tak czynnie zaczęli się zwijać, +Tak łakomie połykać i gęsto zapijać, +Że w pół godziny zjedli dwadzieścia trzy zrazy +I wychylili ponczu ogromne pół wazy. + + Więc Major syt i wesół w krześle się rozwalił, +Dobył fajkę, biletem bankowym zapalił, +I otarłszy śniadanie z ust końcem serwety, +Obrócił śmiejące się oczy na kobiety, +I rzekł: «Ja, piękne panie, lubię was jak wety! +Na me szlify majorskie: gdy człek zjadł śniadanie, +Najlepszą jest po zrazach zakąską gadanie +Z paniami tak pięknymi jak wy, piękne panie! +Wiecie co? grajmy w karty? w welba-cwelba? w wista? +Albo pójdźmy mazurka? he! do diabłów trzysta! +Wszak ja w jegerskim pułku pierwszy mazurzysta!» +Za czym ku damom bliżej chylił się wygięty, +I puszczał na przemiany dym i komplementy. + + «Tańczyć! — zawołał Robak — gdy wychylę flaszę, +To i ja, choć ksiądz, habit czasami podkaszę +I potańczę mazurka! Ale wiesz, Majorze, +My tu pijem, a jegry tam zmarzną na dworze? +Hulać to hulać! Sędzio, daj beczkę siwuchy: +Major pozwoli, niechaj piją jegry zuchy!» +«Prosiłbym — rzecze Major — lecz w tym nie ma musu». +«Daj Sędzio — szepnął Robak — beczkę spirytusu». +I tak, kiedy we dworze sztab wesoły łyka, +Za domem zaczęła się w wojsku pijatyka. + + Ryków kapitan milczkiem kielichy wychylał, +Lecz Major pił i razem damom się przymilał. +A wzmagał się w nim coraz tańcowania zapał. +Rzucił fajkę i rękę Telimeny złapał: +Chciał tańczyć, lecz uciekła; więc podszedł do Zosi, +Kłaniając się, słaniając, do mazurka prosi: +«Hej ty, Ryków, przestańże tam trąbić na fajce; +Precz fajka, wszak ty dobrze grasz na bałabajce. +Widzisz no tam gitarę, pódź no, weź gitarę +I mazurka! Ja, Major, idę w pierwszą parę». +Kapitan wziął gitarę i struny przykręcał, +Płut znowu Telimenę do tańca zachęcał. + + «Słowo majorskie, panno: nie Rosyjaninem +Jestem, jeżeli kłamię; chcę być sukinsynem, +Jeżeli kłamię: spytaj, a oficerowie +Wszyscy poświadczą, cała armija to powie: +Że w tej drugiej armiji, w korpusie dziewiątym, +W drugiej pieszej dywizji, w pułku pięćdziesiątym +Jegerskim, major Płut jest pierwszy mazurzysta. +Pódźże panienko! nie bądź taka narowista! +Bo ja po oficersku ukarzę panienkę…» + + To mówiąc skoczył, chwycił Telimeny rękę, +I szerokim całusem w blade ramię klasnął; +Gdy Tadeusz, przypadłszy z boku, w twarz mu trzasnął. +I całus, i policzek ozwały się razem, +Jeden za drugim, jako wyraz za wyrazem. + + Major osłupiał, oczy przetarł, z gniewu blady +Zawołał: «Bunt! buntownik!» i dobywszy szpady, +Biegł przebić. Wtem ksiądz dostał z rękawa krócicę: +«Pal, Tadeuszku! — krzyknął — pal jak w jasną świécę!» +Tadeusz wnet pochwycił, wymierzył, wypalił, +Chybił, ale Majora zgłuszył i osmalił. +Porywa się z gitarą Ryków: «Bunt! bunt!» woła, +Wpada na Tadeusza; lecz Wojski zza stoła +Machnął ręką na odlew; nóż w powietrzu świsnął +Między głowy i pierwej uderzył, niż błysnął; +Uderza w dno gitary, na wylot ją wierci, +Schylił się na bok Ryków i tak uszedł śmierci, +Lecz strwożył się. Krzyknąwszy: «Jegry! bunt! Jej Bogu!» +Dobył szpady, broniąc się, zbliżał się do progu. + + Wtem, z drugiej strony izby wpada szlachty wiele +Przez okna, z rapierami, Rózeczka na czele. +Płut w sieni, Ryków za nim, wołają żołnierzy. +Już trzech najbliższych domu na pomoc im bieży, +Już przeze drzwi włażą trzy błyszczące bagnety, +A za nimi trzy czarne schylone kaszkiety. +Maciek stał u drzwi z Rózgą wzniesioną do góry, +Lgnąc do ściany, czatował jako kot na szczury, +Aż ciął okropnie: może głowy by trzy zwalił; +Lecz stary czy nie dojrzał, czy zbyt się zapalił: +Bo nim szyję wytknęli, rąbnął po kaszkietach, +Zdarł je; Rózga spadając brzękła po bagnetach. +Moskale cofają się, Maciek ich wygania +Na dziedziniec. + + Tam jeszcze więcej zamieszania. +Tam stronnicy Sopliców pracują w zawody +Nad rozkuciem Dobrzyńskich, rozrywają kłody. +Widząc to, jegry za broń porywają, biegą. +Sierżant wpadłszy bagnetem przebił Podhajskiego, +Dwóch drugich szlachty zranił, do trzeciego strzela: +Uciekają. Było to przy kłodzie Chrzciciela. +Ten już miał ręce wolne, gotowe ku walce; +Wstał, podniósł dłoń i zwinął w kłębek długie palce, +I z góry tak uderzył w grzbiet Rosyjanina, +Że twarz jego i skroń wbił w zamek karabina; +Trzasł zamek: lecz zalany krwią proch już nie spalił; +Sierżant u nóg Chrzciciela na swą broń się zwalił. +Chrzciciel schyla się, chwyta karabin za rurę +I wijąc jak kropidłem podnosi go w górę, +Robi młynka, dwóch zaraz szeregowych zwala +Po ramionach i w głowę ugadza kaprala. +Reszta zlękła od kłody cofa się z przestrachem: +Tak Kropiciel ruchomym nakrył szlachtę dachem. + + Za czym rozbito kłodę, rozcięto powrozy. +Szlachta, już wolna, wpada na kwestarskie wozy; +Z nich dobywa rapiery, pałasze, tasaki, +Kosy, strzelby; Konewka znalazł dwa szturmaki +I worek kul; wsypał je do swego szturmaka, +Drugi, równie nabiwszy, ustąpił dla Saka. + + Jegrów więcej przybywa. Mieszają się, tłuką; +Szlachta w zgiełku nie może ciąć krzyżową sztuką, +Jegry nie mogą strzelać; już walczą wręcz z bliska, +Już stal ząb za ząb o stal porwawszy się pryska, +Bagnet o szablę, kosa o gifes się łamie, +Pięść spotyka się z pięścią i z ramieniem ramię. + + Lecz Ryków z częścią jegrów pobiegł, gdzie stodoła +Tyka płotów; tam staje, na żołnierzy woła, +Ażeby zaprzestali bitwę tak bezładną, +Gdzie, nie używszy broni, pod pięściami padną. +Gniewny, że sam nie może dać ognia, bo w tłumie +Moskalów od Polaków rozróżnić nie umie, +Woła: «Stroj się!» (co znaczy: formuj się do szyku) +Ale komendy jego nie słychać śród krzyku. + + Stary Maciek, do ręcznych zapasów niezdolny, +Rejterował się, czyniąc przed sobą plac wolny +Na prawo i na lewo. Tu, końcem szablicy +Uciera bagnet z rury jako knot ze świécy; +Tam, machnąwszy na odlew, ścina albo kole: +I tak ostróżny Maciek ustępuje w pole. + + Lecz z największym na niego naciera uporem +Stary Gifrejter, co był pułku instruktorem, +Wielki mistrz na bagnety. Zebrał się sam w sobie, +Skurczył się, a karabin porwał w ręce obie, +Prawą u zamka, lewą w pół rury porywa, +Kręci się, podskakuje, czasem przysiadywa, +Lewą rękę opuszcza, a broń z prawej ręki +Suwa naprzód jak żądło z wężowej paszczęki +I znowu ją w tył cofa, na kolanie wspiera: +I tak kręcąc się, skacząc, na Maćka naciera. + + Ocenił przeciwnika zręczność Maciek stary +I lewą ręką włożył na nos okulary, +Prawą, rękojeść Rózgi tuż przy piersiach trzyma, +Cofa się, Gifrejtera ruch śledząc oczyma; +Sam słania się na nogach, jakoby był pijany. +Gifrejter bieży prędzej i pewny wygranej; +Żeby uchodzącego tym łacniej dosiągnął, +Powstał i całą prawą rękę wzdłuż wyciągnął, +Popychając karabin, a tak się wysilił +Pchnięciem i wagą broni, że się aż pochylił: +Maciek, tam kędy bagnet wkłada się na rurę, +Podstawia swą rękojeść, podbija broń w górę +I wnet spuszczając Rózgę, tnie Moskala w rękę +Raz, i znowu na odlew przecina mu szczękę. +Tak padł Gifrejter, fechmistrz najpierwszy z Moskalów, +Kawaler trzech krzyżyków i czterech medalów. + + Tymczasem koło kłodek lewe szlachty skrzydło +Już jest bliskie zwycięstwa. Tam walczył Kropidło +Widny z dala, tam Brzytwa wił się śród Moskali: +Ten ich w pół ciała rzeza, tamten w głowy wali. +Jako machina, którą niemieccy majstrowie +Wymyślili i która młockarnią się zowie, +A jest razem sieczkarnią, ma cepy i noże, +Razem i słomę kraje, i wybija zboże: +Tak pracują Kropiciel i Brzytwa pospołu, +Mordując nieprzyjaciół, ten z góry, ten z dołu. + + Lecz Kropiciel już pewne porzuca zwycięstwo; +Bieży na prawe skrzydło, gdzie niebezpieczeństwo +Nowe grozi Maćkowi. Śmierci Gifrejtera +Mszcząc się, Proporszczyk z długim szpontonem naciera +(Szponton, jest to zarazem dzida i siekiera; +Teraz już zaniedbany i tylko na flocie +Używają go; wówczas służył i piechocie). +Proporszczyk, człowiek młody, zręcznie się uwijał; +Ilekroć mu przeciwnik broń na bok odbijał, +On cofał się: młodego nie mógł Maciek zgonić, +I tak nie raniąc, musiał tylko siebie bronić. +Już mu Proporszczyk dzidą lekką ranę zadał, +Już wznosząc w górę berdysz do cięcia się składał, +Chrzciciel nie zdoła dobiec, lecz staje wpół drogi, +Okręca broń i ciska wrogowi pod nogi. +Skruszył kość; już Proporszczyk szponton z rąk upuszcza, +Słania się: wpada Chrzciciel, za nim szlachty tłuszcza, +A za szlachtą Moskale od lewego skrzydła +Biegą zmieszani. Wszczął się bój koło Kropidła. + + Chrzciciel, który w obronie Maćka oręż stracił, +Ledwie że tej przysługi życiem nie przypłacił: +Bo przypadło nań z tyłu dwóch silnych Moskali, +I czworo rąk zarazem we włos mu wplątali; +Upiąwszy się nogami ciągną jako liny +Sprężyste, uwiązane do masztu wiciny. +Daremnie w tył Kropiciel ciska ślepe razy; +Chwieje się: a wtem postrzegł, że blisko Gerwazy +Walczy; zawołał: «Jezus Maryja! Scyzoryku!» + + Klucznik, trwogę Chrzciciela poznawszy po krzyku, +Odwrócił się, i spuścił ostrze płytkiej stali +Między głowę Chrzciciela i ręce Moskali. +Cofnęli się, wydawszy przeraźliwe głosy; +Lecz jedna ręka, mocniej wplątana we włosy, +Została się wisząca i krwią buchająca. +Tak orlik, jedną szponę gdy wbije w zająca, +Drugą, by wstrzymać zwierza, o drzewo uczepi, +A zając, targnąwszy się, orła wpół rozsczepi; +Prawa szpona u drzewa zostaje się w lesie, +A lewą zakrwawioną źwierz na pola niesie. + + Kropiciel wolny, oczy obraca dokoła, +Ręce wyciąga, broni szuka, broni woła; +Tymczasem grzmi pięściami, stojąc; mocno w kroku, +I pilnując się z bliska Gerwazego boku, +Aż Saka, syna swego, postrzega w natłoku. +Sak prawą ręką szturmak wymierza, a lewą +Ciągnie za sobą długie sążniowate drzewo, +Uzbrojone w krzemienie i guzy, i sęki +(Nikt by go nie podźwignął prócz Chrzciciela ręki). +Chrzciciel, gdy miłą broń swą, swe Kropidło zoczył, +Chwycił je, ucałował, z radości podskoczył, +Zakręcił je nad głową i zaraz ubroczył. + + Co potem dokazywał, jakie klęski szerzył, +Daremnie śpiewać: nikt by muzie nie uwierzył; +Jak nie wierzono w Wilnie ubogiej kobiécie, +Która stojąc na świętej Ostrej Bramy szczycie, +Widziała, jako Dejów, moskiewski jenerał, +Wchodząc z pułkiem kozaków, już bramę otwierał, +I jak jeden mieszczanin, zwany Czarnobacki, +Zabił Dejowa i zniósł cały pułk kozacki. + + Dosyć, że się tak stało, jak przewidział Ryków: +Jegry w tłumie ulegli mocy przeciwników. +Dwudziestu trzech na ziemi wala się zabitych, +Trzydziestu kilku jęczy ranami okrytych, +Wielu pierzchło, skryło się w sad, w chmiele, nad rzekę, +Kilku wpadło do domu pod kobiet opiekę. + + Zwycięska szlachta biega z okrzykiem wesela: +Ci do beczek, ci łupy rwą z nieprzyjaciela; +Jeden Robak tryumfów szlachty nie podziela. +On dotąd sam nie walczył (bo bronią kanony +Księdzu bić się), lecz jako człowiek doświadczony +Dawał rady, plac boju z różnych stron obchodził, +Wzrokiem, ręką, walczących zachęcał, przywodził. +I teraz woła, aby do niego się łączyć, +Uderzyć na Rykowa, zwycięstwo dokończyć. +Tymczasem przez posłańca wskazał do Rykowa, +Że jeżeli broń złoży, życie swe zachowa; +Jeżeli zaś oddanie broni będzie zwlekać, +Robak każe otoczyć resztę i wysiekać. + + Kapitan Ryków wcale nie prosił pardonu; +Zebrawszy koło siebie pół batalijonu, +Krzyknął: «Za broń!» — wnet szereg karabiny chwyta; +Chrząsnęła broń, a była już dawno nabita; +Krzyknął: «Cel!» — rury rzędem zabłysnęły długim; +Krzyknął: «Ognia koleją!» — grzmią jeden po drugim. +Ten strzela, ten nabija, ten chwyta do ręki, +Słychać świsty kul, zamków chrzęsty, sztenflów dźwięki: +Cały szereg zdaje się być ruchomym płazem, +Który tysiąc błyszczących nóg wywija razem. + + Prawda, że jegry byli mocnym trunkiem pjani, +Źle mierzą i chybiają, rzadko który rani, +Ledwie który zabije: przecież dwóch Maciejów +Już zraniono i poległ jeden z Bartłomiejów. +Szlachta z niewiela rusznic z rzadka się odstrzela; +Chce szablami uderzyć na nieprzyjaciela, +Ale starsi wstrzymują; kule gęsto świszczą, +Rażą, spędzają, wkrótce dziedziniec oczyszczą, +Już aż po szybach dworu zaczynają dzwonić. + + Tadeusz, który został w domu, kobiet, bronić +Z rozkazu stryja, słysząc że coraz to gorzéj +Wre bitwa, wybiegł, za nim wybiegł Podkomorzy, +Któremu Tomasz wreszcie przyniósł karabelę; +Śpieszy, łączy się z szlachtą i staje na czele. +Bieży, broń wzniósłszy, szlachta rusza jego śladem: +Jegry przypuściwszy ich, sypnęli kul gradem: +Legł Isajewicz, Wilbik, Brzytewka raniony; +Za czym wstrzymują szlachtę Robak z jednej strony +A z drugiej Maciej. Szlachta ostyga w zapale, +Ogląda się, cofa się; widzą to Moskale: +Kapitan Ryków myśli ostatni cios zadać, +Spędzić szlachtę z dziedzińca i dworem owładać. + + «Formuj się do ataku! — zawołał — na sztyki! +Naprzód!» Wnet szereg rury wytknąwszy jak tyki, +Schyla głowy, zrusza się i przyśpiesza kroku. +Darmo szlachta wstrzymuje z przodu, strzela z boku: +Szereg już pół dziedzińca przeszedł bez oporu; +Kapitan pokazując szpadą na drzwi dworu, +Krzyczy: «Sędzio! poddaj się, bo dwór spalić każę!» +«Pal — woła Sędzia — ja cię w tym ogniu usmażę». + + O dworze Soplicowski! Jeśli dotąd całe +Świecą się pod lipami twoje ściany białe, +Jeśli tam dotąd szlachty sąsiedzkiej gromada +Za gościnnymi stoły Sędziego zasiada: +Pewnie tam piją często za Konewki zdrowie; +Bez niego już by było dziś po Soplicowie! + + Konewka dotąd małe dał męstwa dowody. +Choć najpierwszy ze szlachty uwolniony z kłody, +Choć zaraz znalazł w wozie swą miłą konewkę, +Swój szturmak faworytny i z nim kul sakiewkę: +Nie chciał bić się; powiadał, że sobie nie ufa +Na czczo. Szedł więc, gdzie stała spirytusu kufa: +Ręką jak łyżką strumień do ust sobie chylił. +Dopiero, gdy się dobrze rozgrzał i posilił, +Poprawił czapkę, z kolan wziął do rąk konewkę, +Zmacał sztenflem naboju, podsypał panewkę, +I spojrzał na plac boju. Widzi, że błyszcząca +Fala bagnetów szlachtę bije i roztrąca: +Przeciw tej fali płynie; schyla się do ziemi +I nurkuje pomiędzy trawami gęstemi, +Środkiem dziedzińca; aż tam, gdzie rosła pokrzywa, +Zasadza się, a Saka gestami przyzywa. + + Sak, broniąc dworu, stanął z szturmakiem u proga: +Bo w tym dworze mieszkała jego Zosia droga, +Od której choć w zalotach został pogardzony, +Kochał ją zawsze, zginąć rad dla jej obrony. + + Już szereg jegrów w marszu na pokrzywę wkracza: +Gdy Konew ruszył cyngla i z paszczy garłacza +Tuzin kul rozsiekanych puszcza śród Moskali, +Sak puszcza drugi tuzin. Jegry się zmieszali. +Przerażony zasadzką szereg w kłąb się zwija, +Cofa się, rzuca rannych; Chrzciciel ich dobija. + + Stodoła już daleko; bojąc się odwodu +Długiego, Ryków skoczył pod parkan ogrodu; +Tam, pierzchającą rotę zatrzymuje w biegu. +Szykuje, lecz szyk zmienia: z jednego szeregu +Robi trójkąt, klin ostry wystawując z przodu, +A dwa boki opiera o parkan ogrodu. +Dobrze zrobił, bo jazda nań od zamku wali. + + Hrabia, który był w zamku pod strażą Moskali, +Gdy pierzchła straż zlękniona, dworzan na koń wsadził, +I słysząc strzały, w ogień jazdę swą prowadził, +Sam na czele z żelazem nad głowę wzniesionem. +Wtem Ryków krzyknął: «Ognia pół batalijonem!» +Przeleciała po zamkach wzdłuż nitka ognista, +I z czarnych rur wytkniętych świsnęło kul trzysta. +Trzech jezdnych padło rannych, jeden trupem leży. +Padł koń Hrabi, spadł Hrabia; Klucznik krzycząc bieży +Na ratunek, bo widzi: jegry na cel wzięli +Ostatniego z Horeszków, chociaż po kądzieli. +Robak był bliższy; Hrabię ciałem swym zakrywa, +Dostał za niego postrzał, spod konia dobywa, +Uprowadza; a szlachcie każe się rozstąpić, +Lepiej mierzyć, postrzałów nadaremnych skąpić, +Kryć się za płoty, studnie, za ściany obory; +Hrabia z jazdą ma czekać sposobniejszej pory. + + Plany Robaka pojął i wykonał cudnie +Tadeusz. Stał ukryty za drewnianą studnię; +A że trzeźwy i dobrze strzelał z dubeltówki +(Mógł trafić do rzuconej w powietrze złotówki), +Okropnie razi Moskwę. Starszyznę wybiera; +Za pierwszym zaraz strzałem ubił feldfebera, +Potem z dwóch rur raz po raz dwóch sierżantów sprząta, +Mierzy to po galonach, to w środek trójkąta, +Gdzie stał sztab; za czym Ryków gniewa się i dąsa, +Tupa nogami, szpady swej rękojeść kąsa: +«Majorze Płucie — woła — co to z tego będzie? +Wkrótce tu nie zostanie nikt z nas przy komendzie!» + + Więc Płut na Tadeusza krzyknął z wielkim gniewem: +«Panie Polak, wstydź się pan, chować się za drzewem; +Nie bądź tchórz, wyjdź na środek, bij się honorowie, +Po żołniersku». A na to Tadeusz odpowie: +«Majorze! jeśli jesteś tak śmiałym rycerzem, +A czegoż ty się chowasz za jegrów kołnierzem? +Nie tchórzę ja przed tobą: wynidź no zza płotów; +Dostałeś w twarz, jam przecie bić się z tobą gotów! +Po co krwi rozlew? Między nami była zwada: +Niechajże ją rozstrzygnie pistolet lub szpada. +Daję ci broń na wybór, od działa do szpilki; +A nie, to was wystrzelam jako w jamie wilki». +I to mówiąc wystrzelił, a tak dobrze mierzył, +Że porucznika obok Rykowa uderzył. + + «Majorze — szepnął Ryków — wyjdź na pojedynek, +I pomścij się za jego raniejszy uczynek. +Jeśli tego szlachcica kto inny zabije, +To Major widzi, Major hańby swej nie zmyje. +Trzeba tego szlachcica na pole wywabić; +Nie można z karabina, to choć szpadą zabić. +»Co puka, to nie sztuka, to wolę co kole«: +Mówił stary Suworów; wyjdź Majorze w pole, +Bo on nas powystrzela; patrz, bierze do celu». +Na to rzekł Major: «Ryków! miły przyjacielu! +Ty jesteś zuch na szpady: wyjdź ty bracie Ryków. +Lub wiesz co, wyszlem kogo z naszych poruczników. +Ja, major, ja nie mogę odstąpić żołnierzy, +Do mnie batalijonu komenda należy». +Słysząc to Ryków, szpadę podniósł, wyszedł śmiało, +Kazał ognia zaprzestać, machnął chustką białą. +Pyta się Tadeusza, jaką broń podoba; +Po układach, na szpady zgodzili się oba. +Tadeusz broni nie miał: gdy szukano szpady, +Wyskoczył Hrabia zbrojny i zerwał układy. + + «Panie Soplico! — wołał — z przeproszeniem pana, +Pan wyzwałeś Majora! Ja do Kapitana +Mam dawniejszą urazę: on do zamku mego…» +(«Mów pan — przerwał Protazy — do zamku naszego») +«On wpadł — rzekł kończąc Hrabia — na czele złodziejów, +On, poznałem Rykowa, wiązał mych dżokejów. +Skarzę, go, jakom zbójców skarał pod opoką, +Którą Sycylijanie zwą Birbante-rokko». + + Uciszyli się wszyscy, ustało strzelanie; +Wojska ciekawe patrzą na wodzów spotkanie. +Hrabia i Ryków idą, obróceni bokiem, +Prawą ręką i prawym grożąc sobie okiem; +Wtem lewymi rękami odkrywają głowy +I kłaniają się grzecznie (zwyczaj honorowy, +Nim przyjdzie do zabójstwa, naprzód się przywitać). +Już spotkały się szpady i zaczęły zgrzytać; +Rycerze wznosząc nogi, prawymi kolany +Przyklękają, w przód i w tył skacząc na przemiany. + + Ale Płut, Tadeusza widząc przed swym frontem, +Naradzał się po cichu z gifrejterem Gontem, +Który w rocie uchodził za pierwszego strzelca. +«Gonto — rzekł Major — widzisz ty tego wisielca? +Jeśli mu wsadzisz kulę, tam pod piątym żebrem, +To dostaniesz ode mnie cztery ruble srebrem». +Gont odwodzi karabin, do zamka się chyli, +Wierni go towarzysze płaszczami okryli; +Mierzy, nie w żebro, ale w głowę Tadeusza: +Strzelił i trafił… blisko, w środek kapelusza. +Okręcił się Tadeusz: aż Kropiciel wpada +Na Rykowa, a za nim szlachta krzycząc: «Zdrada!» +Tadeusz go zasłania. Ledwie zdołał Ryków +Zrejterować się i wpaść we środek swych szyków. + + Znowu Dobrzyńscy z Litwą natarli w zawody, +I pomimo dawniejsze dwóch stronnictw niezgody +Walczą jak bracia, jeden drugiego zachęca. +Dobrzyńscy, widząc, jak się Podhajski wykręca +Tuż przed szeregiem jegrów i kosą ich kraje, +Zawołali z radością: «Niech żyją Podhaje! +Naprzód bracia Litwini, górą, górą Litwa!» +Skołubowie zaś, widząc, jak waleczny Brzytwa, +Choć ranny, leci z szablą wzniesioną do góry, +Krzyknęli: «Górą Maćki, niech żyją Mazury!» +Dodawszy wzajem serca biegną na Moskali: +Nadaremnie ich Robak z Maćkiem wstrzymywali. + + Gdy tak na rotę jegrów uderzano z przodu, +Wojski rzuca plac boju, idzie do ogrodu; +Przy boku jego stąpał ostrożny Protazy, +A Wojski mu po cichu wydawał rozkazy. + + Stała w ogrodzie, prawie pod samym parkanem, +O który się opierał Ryków swym trójgranem, +Wielka stara sernica, budowana w kratki +Z belek na krzyż wiązanych, podobna do klatki. +W niej świeciły się białych serów mnogie kopy; +Wkoło zaś wahały się suszące się snopy +Szałwi, benedykty, kardy, macierzanki: +Cała zielna domowa apteka Wojszczanki. +Sernica w górze miała wszerz sążni półczwarta, +A u dołu na jednym wielkim słupie wsparta +Niby gniazdo bocianie. Stary słup dębowy +Pochylił się, bo już był wygnił do połowy, +Groził upadkiem. Nieraz Sędziemu radzono, +Aby zrzucił budowę wiekiem nadwątloną; +Ale Sędzia powiadał, że woli poprawiać +Aniżeli rozrzucać, albo też przestawiać: +Odkładał budowanie do sposobnej pory, +Tymczasem pod słup kazał wetknąć dwie podpory. +Tak pokrzepiona ale nietrwała budowa +Wyglądała za parkan nad trójkąt Rykowa. + + Ku tej sernicy Wojski z Woźnym milczkiem idą, +Każdy zbrojny ogromnym drągiem jakby dzidą; +Za nimi ochmistrzyni dąży przez konopie +I kuchcik, małe, ale bardzo silne chłopię. +Przyszedłszy, drągi wparli w wierzch słupa nadgniły, +Sami u końców wisząc pchają z całej siły: +Jako flisy uwięzłą na rapach wicinę +Długimi drągi z brzegu pędzą na głębinę. + + Trzasnął słup: już sernica chwieje się i wali +Z brzemieniem drzew i serów na trójkąt Moskali. +Gniecie, rani, zabija; gdzie stały szeregi, +Leżą drwa, trupy, sery białe jako śniegi, +Krwią i mózgiem splamione. Trójkąt w sztuki pryska, +A już w środku Kropidło grzmi, już Brzytwa błyska, +Siecze Rózga, od dworu wpada szlachty tłuszcza, +A Hrabia od bram jazdę na rozpierzchłych puszcza. + + Już tylko ośmiu jegrów z sierżantem na czele +Bronią się; bieży Klucznik, oni stoją śmiele, +Dziewięć rur wymierzyli prosto w łeb Klucznika; +On leci na strzał, kręcąc ostrze Scyzoryka. +Widzi to ksiądz: zabiega Klucznikowi drogę, +Sam pada i podbija Gerwazemu nogę: +Upadli, właśnie kiedy pluton ognia dawał. +Ledwie ołów prześwisnął, już Gerwazy wstawał, +Już wskoczył w dym, dwóm jegrom zaraz głowy zmiata +Uciekają strwożeni; Klucznik goni, płata; +Oni biegną dziedzińcem, Gerwazy ich torem; +Wpadają we drzwi gumna stojące otworem, +I Gerwazy do gumna na ich karkach wjechał, +Zniknął w ciemności, ale bitwy nie zaniechał: +Bo przeze drzwi jęk słychać, wrzask i gęste razy. +Wkrótce ucichło wszystko. Wyszedł sam Gerwazy +Z mieczem krwawym. + + Już szlachta odzierżyła pole, +Porozpędzanych jegrów ściga, rąbie, kole. +Ryków sam został; krzyczy, że broni nie złoży, +Bije się; gdy ku niemu podszedł Podkomorzy, +I wznosząc karabelę, rzekł poważnym tonem: +«Kapitanie! nie splamisz czci twojej pardonem. +Dałeś próby, rycerzu nieszczęsny, lecz mężny, +Twojej odwagi: porzuć opór niedołężny, +Złóż broń, nim cię naszymi szablami rozbroim; +Zachowasz życie i cześć, jesteś więźniem moim!» + + Ryków, Podkomorzego zwalczony powagą, +Skłonił się i oddał mu swoję szpadę nagą, +Skrwawioną po rękojeść, i rzekł: «Lachy braty! +Oj biada mnie, żem nie miał choć jednej armaty! +Dobrze mówił Suworów: »pomnij Ryków kamrat, +Żebyś nigdy na Lachów nie chodził bez armat!« +Cóż! jegry byli pjani, Major pić pozwolił! +Och major Płut, on dzisiaj bardzo poswywolił! +On odpowie przed carem, bo on miał komendę. +Ja, panie Podkomorzy, wasz przyjaciel będę. +Ruskie przysłowie mówi: kto się mocno lubi, +Ten, panie Podkomorzy, i mocno się czubi. +Wy dobrzy do wypitki, dobrzy do wybitki, +Ale przestańcie robić nad jegrami zbytki». + + Podkomorzy, słysząc to, karabelę wznasza +I przez Woźnego pardon powszechny ogłasza; +Każe rannych opatrzyć, z trupów czyścić pole, +A jegrów rozbrojonych prowadzić w niewolę. +Długo szukano Płuta. On, w krzaku pokrzywy +Zarywszy się głęboko, leżał jak nieżywy; +Wyszedł wreszcie ujrzawszy, że było po bitwie. +Taki miał koniec zajazd ostatni na Litwie. + + +Księga dziesiąta +Emigracja. Jacek. + + Owe obłoki ranne, zrazu rozpierzchnione +Jak czarne ptaki, lecąc w wyższą nieba stronę, +Coraz się zgromadzały. Ledwie słońce zbiegło +Z południa, już ich stado pół niebios obiegło +Ogromną chmurą. Wiatr ją pędził coraz chyżej, +Chmura coraz gęstniała, zwieszała się niżej: +Aż, jedną stroną na wpół od niebios oddarta, +Ku ziemi wychylona i wszerz rozpostarta, +Jak wielki żagiel, biorąc wszystkie wiatry w siebie, +Od południa na zachód leciała po niebie. + + I była chwila ciszy; i powietrze stało +Głuche, milczące, jakby z trwogi oniemiało. +I łany zbóż, co wprzódy kładąc się na ziemi +I znowu w górę trzęsąc kłosami złotemi +Wrzały jak fale, teraz stoją nieruchome +I poglądają w niebo najeżywszy słomę. +I zielone przy drogach wierzby i topole, +Co pierwej, jako płaczki przy grobowym dole, +Biły czołem, długimi kręciły ramiony, +Rozpuszczając na wiatry warkocz posrebrzony, +Teraz jak martwe, z niemej wyrazem żałoby, +Stoją na kształt posągów sypilskiej Nijoby. +Jedna osina drżąca, wstrząsa liście siwe. + + Bydło, zwykle do domu powracać leniwe, +Teraz zbiega się tłumnie, pasterzy nie czeka +I opuszczając strawę do domu ucieka. +Buhaj racicą ziemię kopie, orze rogiem, +I całą trzodę straszy ryczeniem złowrogiem; +Krowa coraz ku niebu wznosi wielkie oko, +Usta z dziwu otwiera i wzdycha głęboko; +A wieprz marudzi w tyle, dąsa się i zgrzyta, +I snopy zboża kradnie i na zapas chwyta. + + Ptastwo skryło się w lasy, pod strzechy, w głąb trawy; +Tylko wrony, stadami obstąpiwszy stawy, +Przechadzają się sobie poważnymi kroki, +Czarne oczy kierują na czarne obłoki, +Wytknąwszy język z suchej szerokiej gardzieli +I skrzydła roztaczając, czekają kąpieli; +Lecz i te, przewidując nazbyt mocną burzę, +Już w las ciągną, podobne wznoszącej się chmurze. +Ostatnia z ptaków, lotem nieścigłym zuchwała +Jaskółka, czarny obłok przeszywa jak strzała, +Wreszcie spada jak kula. + + Właśnie w owej chwili +Szlachta z Moskwą okropną walkę zakończyli +I chronią się gromadnie w domy i stodoły, +Opuszczają plac boju, gdzie wkrótce żywioły +Stoczą walkę. + + Na zachód, jeszcze ozłocona +Świeci ziemia ponuro, żółtawo-czerwona: +Już chmura, roztaczając cienie na kształt sieci, +Wyławia resztki światła, a za słońcem leci, +Jak gdyby je pochwycić chciała przed zachodem. +Kilka wichrów raz po raz prześwisnęło spodem, +Jeden za drugim lecą, miecąc krople dżdżyste, +Wielkie, jasne, okrągłe, jak grady ziarniste. + + Nagle wichry zwarły się, porwały się w poły, +Borykają się, kręcą, świszczącymi koły +Krążą po stawach, mącą do dna wody w stawach, +Wpadły na łąki, świszczą po łozach i trawach. +Pryskają łóz gałęzie; lecą traw przekosy +Na wiatr jako garściami wyrywane włosy, +Zmieszane z kędziorami snopów. Wiatry wyją, +Upadają na rolę, tarzają się, ryją, +Rwą skiby, robią otwór wichrowi trzeciemu, +Który wydarł się z roli jak słup czarnoziemu, +Wznosi się, jak ruchoma piramida toczy, +Łbem grunt wierci, z nóg piasek sypie gwiazdom w oczy, +Co krok wszerz wydyma się, roztwiera ku górze, +I ogromną swą trąbą otrębuje burzę. +Aż z całym tym chaosem wody i kurzawy, +Słomy, liścia, gałęzi, wydartej murawy, +Wichry w las uderzyły i po głębiach puszczy +Ryknęły jak niedźwiedzie. + + A już deszcz wciąż pluszczy +Jak z sita, w gęstych kroplach. Wtem rykły pioruny, +Krople zlały się razem: to jak proste struny +Długim warkoczem wiążą niebiosa do ziemi, +To jak z wiader buchają warstami całemi. +Już zakryły się całkiem niebiosa i ziemia; +Noc je z burzą od nocy czarniejszą, zaciemia. +Czasem widnokrąg pęka od końca do końca, +I anioł burzy, na kształt niezmiernego słońca +Rozświeci twarz, i znowu okryty całunem +Uciekł w niebo i drzwi chmur zatrzasnął piorunem. +Znowu wzmaga się burza, ulewa nawalna +I ciemność gruba, gęsta, prawie dotykalna. +Znowu deszcz ciszej szumi, grom na chwilę uśnie; +Znowu wzbudzi się, ryknie i znów wodą chluśnie. +Aż się uspokoiło wszystko; tylko drzewa +Szumią około domu i szemrze ulewa. + + W takim dniu pożądany był czas najburzliwszy: +Bo nawałnica, boju plac mrokiem okrywszy, +Zalała drogi, mosty zerwała na rzece, +Z folwarku niedostępną zrobiła fortecę. +O tym więc, co się działo w obozie Soplicy, +Dziś nie mogła rozejść się wieść po okolicy, +A właśnie zawisł szlachty los od tajemnicy. + + W izbie Sędziego ważne toczą się narady. +Bernardyn leżał w łóżku; zmordowany, blady +I skrwawiony, lecz całkiem zdrowy na umyśle, +Daje rozkazy, Sędzia wypełnia je ściśle. +Prosi Podkomorzego, przyzywa Klucznika, +Każe przywieść Rykowa, potem drzwi zamyka. +Godzinę całą trwały tajemne rozmowy, +Aż je przerwał kapitan Ryków tymi słowy, +Rzucając na stół kiesę ciężką dukatami: +«Państwo Lachy, już jest ta gadka między wami, +Że każdy Moskal złodziej: powiedźcież, kto spyta, +Że znaliście Moskala, który zwan Nikita +Nikitycz Ryków, rotny kapitan, miał osim +Medalów i trzy krzyże — to pamiętać prosim: +Ten medal za Oczaków, ten za Izmaiłów, +Ten za bitwę pod Nowi, ten za Prejsiż-Iłów , +Tamten za Korsakowa sławną rejteradę +Z pod Zurich; a miał także i za męstwo szpadę, +Także od feldmarszałka trzy zadowolnienia, +Dwie pochwały cesarskie i cztery wspomnienia, +Wszystko na piśmie…» + + «Ale, ale kapitanie — +Przerwał Robak — i cóż się tedy z nami stanie, +Jeśli nie chcesz zgodzić się? Wszakże dałeś słowo +Załatwić tę rzecz». + + «Prawda, słowo dam na nowo — +Rzecze Ryków — ot słowo! Co po waszej zgubie? +Ja człek poczciwy, ja was państwo Lachy lubię, +Że wy ludzie weseli, dobrzy do wypitki, +I także ludzie śmiali, dobrzy do wybitki. +U nas ruskie przysłowie: Kto na wozie jedzie, +Bywa często pod wozem; kto dzisiaj na przedzie, +Jutro w tyle; dziś bijesz jutro ciebie biją; +Czy o to gniew? tak u nas po żołniersku żyją. +Skąd by się człowiekowi tyle złości wzięło +Gniewać się o przegranę! Oczakowskie dzieło +Było krwawe, pod Zurich zbili nam piechotę, +Pod Austerlicem całą utraciłem rotę, +A pierwej wasz Kościuszko pod Racławicami — +Byłem sierżantem — wysiekł mój pluton kosami: +I cóż stąd? To ja znowu u Maciejowiców +Zabiłem własnym sztykiem dwóch dzielnych szlachciców: +Jeden był Mokronowski, szedł z kosą przed frontem, +I kanonierowi uciął rękę z lontem. +Oj! wy Lachy! Ojczyzna! ja to wszystko czuję, +Ja Ryków, car tak każe, a ja was żałuję. +Co nam do Lachów? Niechaj Moskwa dla Moskala, +Polska dla Lacha; ale cóż? car nie pozwala!» + + Sędzia mu na to rzecze: «Panie Kapitanie, +Żeś człek poczciwy, wiedzą tu wszyscy ziemianie, +U których na kwaterach stałeś od lat wielu. +Za ten dar nie gniewaj się, dobry przyjacielu: +Nie chcieliśmy cię skrzywdzić; te oto dukaty, +Śmieliśmy złożyć wiedząc, żeś człek niebogaty». + + «Ach, jegry! — wołał Ryków — cała rota skłuta! +Moja rota! a wszystko z winy tego Płuta! +On komendant, on za to przed carem odpowie, +A wy te grosze sobie zabierzcie, panowie; +U mnie jest kapitański mój żołd lada jaki, +A dosyć mnie na ponczyk i lulkę tabaki. +A was lubię, że z wami sobie zjem, popiję, +Pohulam, pogawędzę, i tak sobie żyję. +Otoż ja was obronię, i jak będzie śledztwo, +Słowo uczciwe, że dam za wami świadectwo. +Powiemy, że my przyszli tu z wizytą, pili +Sobie, tańczyli, trochę sobie podchmielili, +A Płut przypadkiem ognia zakomenderował, +Bitwa! i batalijon tak jakoś zmarnował. +Wy, pany, tylko śledztwo pomazujcie złotem, +Będzie kręcić się. Ale teraz powiem o tem, +Co już mówiłem temu szlachcicu, co długi +Ma rapier, że Płut pierwszy komendant, ja drugi: +Płut został żywy, może on wam zagiąć kruczka +Takiego, że zginiecie, bo to chytra sztuczka; +Trzeba mu gębę zatkać bankowym papierem. +No i cóż, panie szlachcic, ty z długim rapierem, +Czy już byłeś u Płuta? czyś się z nim naradził?» + + Gerwazy obejrzał się, łysinę pogładził, +Kiwnął niedbale ręką, jak gdyby znać dawał, +Że już wszystko załatwił. Lecz Ryków nastawał: +«Cóż, czy Płut będzie milczeć, czy słowem zaręczył?» +Klucznik zły, że go Ryków pytaniami dręczył, +Poważnie palec wielki ku ziemi naginał, +A potem machnął ręką, jak gdyby przecinał +Dalszą rozmowę i rzekł: «Klnę się Scyzorykiem, +Że Płut nie wyda! gadać już nie będzie z nikim!» +Potem dłonie opuścił i palcami chrząsnął, +Jak gdyby tajemnicę całą z rąk wytrząsnął. + + Ten ciemny gest pojęli słuchacze i stali, +Patrząc z dziwem na siebie, wzajem się badali +I posępne milczenie trwało minut kilka. +Aż Ryków rzekł: «Nosił wilk, ponieśli i wilka!» +«Requiescat in pace!» dodał Podkomorzy; +«Już ci — zakończył Sędzia — był w tym palec Boży! +Lecz ja tej krwi nie winien, jam o tym nie wiedział». + + Ksiądz porwał się z poduszek i posępny siedział. +Na koniec rzekł, spojrzawszy bystro na Klucznika: +«Wielki grzech bezbronnego zabić niewolnika! +Chrystus zabrania mścić się nawet i nad wrogiem! +Oj Kluczniku! odpowiesz ty ciężko przed Bogiem. +Jedna jest restrykcyja: jeśli popełniono +Nie z zemsty głupiej, ale pro publico bono». +Klucznik głową i ręką kiwał wyciągnioną, +I mrugając powtarzał: «Pro publico bono!» + + Więcej nie było mowy o Płucie Majorze; +Nazajutrz daremnie go szukano we dworze, +Daremnie wyznaczano za trupa nagrodę: +Major zginął bez śladu, jak gdyby wpadł w wodę. +Co się z nim stało, różnie powiadano o tem, +Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas, ni potem. +Daremnie pytaniami Klucznika dręczono; +Nic nie wyrzekł, prócz tych słów: pro publico bono. +Wojski był w tajemnicy, lecz słowem ujęty +Honorowym, staruszek milczał jak zaklęty. + + Po zawarciu układów wyszedł z izby Ryków, +A Robak kazał wezwać szlachtę wojowników, +Do których Podkomorzy z powagą tak mówi: +«Bracia! Bóg dziś naszemu szczęścił orężowi, +Ale muszę Wać Państwu wyznać bez ogródki, +Że z tych niewczesnych bojów złe wynikną skutki. +Zbłądziliśmy i nikt tu z nas nie jest bez winy: +Ksiądz Robak, że zbyt czynnie rozszerzał nowiny, +Klucznik i szlachta, że je pojęła opacznie. +Wojna z Rosyją jeszcze nieprędko się zacznie; +Tymczasem, kto miał udział najczynniejszy w bitwie, +Ten nie może bezpieczny zostać się na Litwie: +Musicie więc do Księstwa uciekać Panowie, +A mianowicie Maciej, co się Chrzciciel zowie, +Tadeusz, Konew, Brzytew, niech unoszą głowy +Za Niemen, gdzie ich czeka zastęp narodowy. +My na was nieobecnych całą winę zwalim +I na Płuta: tak resztę rodzeństwa ocalim. +Żegnam was nie na długo; są pewne nadzieje, +Że nam z wiosną swobody zorza zajaśnieje +I Litwa, co was teraz żegna jak tułaczy, +Wkrótce jako zwycięskich swych zbawców zobaczy. +Sędzia wszystko, co trzeba, zgotuje na drogę +I ja pieniędzmi, ile zdołam, dopomogę». + + Czuła szlachta, że mądrze Podkomorzy radził: +Wiadomo, że kto z ruskim carem raz się zwadził, +Ten już z nim na tej ziemi nie zgodzi się szczérze, +I musi albo bić się, albo gnić w Sybirze. +Więc nic nie mówiąc, smutnie po sobie spójrzeli, +Westchnęli; na znak zgody głowami skinęli. + + Polak, chociaż stąd między narodami słynny +Że bardziej niźli życie kocha kraj rodzinny, +Gotów zawżdy rzucić go, puścić się w kraj świata, +W nędzy i poniewierce przeżyć długie lata, +Walcząc z ludźmi i z losem, póki mu śród burzy +Przyświeca ta nadzieja, że Ojczyźnie służy. + + Oświadczyli, że zaraz wyjeżdżać gotowi; +Tylko się to nie zdało panu Buchmanowi. +Buchman, człowiek rozsądny, w bitwę się nie wmieszał, +Ale słysząc, że radzą, głosować pośpieszał. +Znajdował projekt dobrym, lecz chciał przeinaczyć, +Dokładniej go rozwinąć, jaśniej wytłumaczyć, +A naprzód komisyją legalnie wyznaczyć, +Która by rozważyła emigracji cele, +Środki, sposoby, tudzież innych względów wiele. +Nieszczęściem, krótkość czasu była na zawadzie, +Że się nie stało zadość Buchmanowej radzie. +Szlachta żegna się śpiesznie i już w drogę rusza. + + Ale Sędzia zatrzymał w izbie Tadeusza +I rzekł do księdza: «Czas już, żebym ci powiedział +To, o czymem z pewnością wczoraj się dowiedział: +Że nasz Tadeusz szczerze zakochany w Zosi. +Niechajże przed odjazdem o rękę jej prosi. +Mówiłem z Telimeną, już nam nie przeszkadza, +Zosia także się z wolą opiekunów zgadza. +Jeśli dziś ślubem pary nie możem uwieńczyć, +Toć by ich, panie bracie, przynajmniej zaręczyć +Przed odjazdem; bo serce młode i podróżne, +Wiesz dobrze, jako miewa tentacyje różne; +A wszakże, kiedy okiem rzuci na pierścionek +I przypomni młodzieniec, że już jest małżonek, +Zaraz w nim obcych pokus ostyga gorączka. +Wierzaj mi, wielką siłę ma ślubna obrączka. + + Ja sam przed lat trzydziestu wielki afekt miałem +Ku pannie Marcie, której serce pozyskałem. +Byliśmy zaręczeni; Bóg nie błogosławił +Związkowi temu i mnie sierotą zostawił, +Wziąwszy do chwały swojej nadobną Wojszczankę, +Przyjaciela mojego córę Hreczeszankę. +Pozostała mi tylko pamiątka jej cnoty, +Jej wdzięków, i ten oto ślubny pierścień złoty. +Ilekroć nań spojrzałem, zawsze ma nieboga +Stawała przed oczyma: i tak z łaski Boga, +Dotąd mej narzeczonej dochowałem wiary, +I nie bywszy małżonkiem, jestem wdowiec stary, +Chociaż Wojski ma drugą córę dość nadobną, +I do mojej kochanej Marty dość podobną!» + + To mówiąc, na pierścionek z czułością spozierał +I odwróconą ręką łzy z oczu ocierał. +«Bracie — kończył — co myślisz? zrobim zaręczyny? +On kocha, a mam słowo ciotki i dziewczyny». + + Lecz Tadeusz podbiega i z żywością mówi: +«Czymże zdołam odwdzięczyć dobremu stryjowi, +Który tak o me szczęście ustawnie się trudzi! +Ach dobry stryju, byłbym najszczęśliwszy z ludzi, +Gdyby mi Zosia była dzisiaj zaręczona, +Gdybym wiedział że to jest moja przyszła żona. +Przecież powiem otwarcie: dziś, te zaręczyny +Do skutku przyjść nie mogą; są różne przyczyny… +Nie pytaj więcej; jeśli Zosia czekać raczy, +Może mnie wkrótce lepszym, godniejszym obaczy, +Może stałością na jej wzajemność zarobię, +Może troszeczką sławy me imię ozdobię, +Może wkrótce w ojczyste wrócim okolice; +Wtenczas, stryju, wspomnę ci twoje obietnice, +Wtenczas na klęczkach drogą powitam Zosienkę +I jeśli będzie wolna, poproszę o rękę. +Teraz porzucam Litwę może na czas długi, +Może Zosi tymczasem podobać się drugi; +Więzić jej woli nie chcę; prosić o wzajemność, +Na którąm nie zasłużył, byłaby nikczemność». + + Gdy te słowa z uczuciem mówił chłopiec młody, +Zaświeciły mu, jako dwie wielkie jagody +Pereł, dwie łzy na wielkich błękitnych źrenicach, +I stoczyły się szybko po rumianych licach. + + Ale Zosia ciekawa z głębiny alkowy +Śledziła przez szczelinę tajemne rozmowy; +Słyszała, jak Tadeusz po prostu i śmiało +Opowiedział swą miłość — serce w niej zadrżało — +I widziała tych wielkich dwoje łez w źrenicach. +Choć dojść nie mogła wątku w jego tajemnicach: +Dlaczego ją pokochał? dlaczego porzuca? +Gdzie odjeżdża? przecież ją ten odjazd zasmuca. +Pierwszy raz posłyszała w życiu z ust młodziana +Dziwną i wielką nowość: że była kochana. +Biegła więc, gdzie stał mały domowy ołtarzyk, +Wyjęła zeń obrazek i relikwijarzyk; +Na obrazku tym była święta Genowefa, +A w relikwiji suknia świętego Józefa, +Oblubieńca, patrona zaręczonej młodzi; +I z tymi świętościami do pokoju wchodzi. + + «Pan odjeżdżasz tak prędko?… Ja panu na drogę +Dam podarunek mały i także przestrogę: +Niechaj pan zawsze z sobą relikwije nosi +I ten obrazek, a niech pamięta o Zosi. +Niech pana Pan Bóg w zdrowiu i szczęściu prowadzi, +I niech prędko szczęśliwie do nas odprowadzi». +Umilkła i spuściła głowę; oczki modre +Ledwie stuliła, z rzęsów pobiegły łzy szczodre; +A Zosia z zamkniętymi stojąc powiekami, +Milczała, sypiąc łzami jako brylantami. + + Tadeusz, biorąc dary i całując rękę, +Rzekł: «Pani! już ja muszę pożegnać panienkę… +Bądź zdrowa, wspomnij o mnie i racz czasem zmówić +Pacierz za mnie! Zofijo!…» Więcej nie mógł mówić. + + Lecz Hrabia, z Telimeną wszedłszy niespodzianie, +Uważał młodej pary czułe pożegnanie, +Wzruszył się i rzuciwszy wzrok ku Telimenie: +«Ileż — rzekł — jest piękności choć w tej prostej scenie! +Kiedy dusza pasterki z wojownika duszą, +Jak łódź z okrętem w burzy, rozłączyć się muszą! +Zaiste! nic tak uczuć w sercu nie rozpala, +Jako kiedy się serce od serca oddala. +Czas jest to wiatr, on tylko małą świecę zdmuchnie, +Wielki pożar od wiatru tym mocniej wybuchnie. +I moje serce zdolne mocniej kochać z dala. +Panie Soplico! miałem ciebie za rywala; +Ten błąd był jedną z przyczyn naszej smutnej zwady, +Która mię przymusiła dostać na was szpady. +Postrzegam błąd mój: boś ty wzdychał ku pasterce, +Ja zaś tej pięknej nimfie oddałem me serce. +Niech we krwi wrogów nasze utoną urazy! +Nie będziem się zbójczymi rozpierać żelazy; +Niech się inaczej spór nasz zalotny roztrzygnie: +Walczmy, kto kogo czuciem miłości wyścignie! +Zostawim oba drogie serc naszych przedmioty, +Pośpieszymy obadwa na miecze, na groty; +Walczmy z sobą stałością, żalem i cierpieniem, +A wrogów naszych mężnym ścigajmy ramieniem». +Rzekł, na Telimenę spojrzał, ale ona +Nic nie odpowiadała, strasznie zadziwiona. + + «Mój Hrabio — przerwał Sędzia — po co chcesz koniecznie +Wyjeżdżać? Wierz mi, w twoich dobrach siedź bezpiecznie +Szlachtę biedną rząd mógłby odrzeć i przechłostać, +Ale ty Hrabio pewien jesteś cały zostać; +Wiesz, w jakim rządzie żyjesz, jesteś dość bogaty, +Wykupisz się od więzień połową intraty». + + «To niezgodna — rzekł Hrabia — z moim charakterem! +Nie mogę być kochankiem: będę bohaterem; +W miłości troskach, sławy zwę pocieszycielki, +Gdy jestem nędzarz sercem, będę ręką wielki». + + Telimena pytała: «Któż panu przeszkadza +Kochać i być szczęśliwym!» — «Mych przeznaczeń władza — +Rzekł Hrabia — ciemność przeczuć, które ruchem tajnym +Rwą się ku stronom obcym, dziełom nadzwyczajnym. +Wyznaję, że dziś chciałem na cześć Telimenie +U ołtarzów Hymena zapalić płomienie, +Ale mi dał zbyt piękny przykład ten młodzieniec, +Sam dobrowolnie ślubny swój zrywając wieniec, +I biegąc serca swego doświadczać w przeszkodach +Zmiennych losów i w krwawych wojennych przygodach. +Dziś otwiera się nowa i dla mnie epoka! +Brzmiała odgłosem broni mej Birbante-rokka: +Oby ten odgłos równie w Polszcze się rozszerzył!» +Skończył i dumnie szpady rękojeść uderzył. + + «Jużci — rzekł Robak — trudno ganić tę ochotę, +Jedź, weź pieniądze, możesz usztyftować rotę +Jak Włodzimierz Potocki, co Francuzów zdziwił +Dając na skarb milijon, jak książę Radziwiłł +Dominik, co zastawił dobra swe i sprzęty +I dwa uzbroił nowe konne regimenty. +Jedź, jedź, a weź pieniądze: rąk tam dosyć mamy, +Ale grosza brak w Księstwie; jedź wasze, żegnamy». + + Telimena smutnymi rzuciwszy oczyma: +«Niestety — rzekła — widzę że cię nic nie wstrzyma! +Rycerzu mój, w wojenne kiedy wstąpisz szranki, +Obróć czułe spojrzenie na kolor kochanki +(Tu, wstążkę oderwawszy od sukni, zrobiła +Kokardę i na piersiach Hrabi przyszpiliła). +Niech cię ten kolor wiedzie na działa ogniste, +Na kopije błyszczące i deszcze siarczyste; +A kiedy się rozsławisz walecznymi czyny, +I gdy nieśmiertelnymi przesłonisz wawrzyny +Skrwawiony szyszak i hełm twój zwycięstwem hardy: +I wtenczas jeszcze oko zwróć do tej kokardy, +Wspomnij, czyja ten kolor przyszpiliła ręka!» +Tu mu podała rękę. Pan Hrabia przyklęka, +Całuje; Telimena zbliżyła do oka +Chustkę, a drugim okiem pogląda z wysoka +Na Hrabię, który żegnał ją mocno wzruszony. +Ona wzdychała, ale ruszyła ramiony. + + Lecz Sędzia rzekł: «Mój Hrabio, śpiesz się, bo już późno,» +A ksiądz Robak «Dość tego! — wołał z miną groźną, — +Śpiesz się wasze!» Tak rozkaz Sędziego i księdza +Rozdziela czułą parę i z izby wypędza. + + Tymczasem pan Tadeusz stryja obejmował +Ze łzami i Robaka w rękę pocałował. +Robak, ku piersiom chłopca przycisnąwszy skronie +I na głowie mu na krzyż położywszy dłonie, +Spojrzał ku niebu i rzekł: «Synu! z Panem Bogiem!» +I zapłakał… A już był Tadeusz za progiem. +«Jak to? — zapytał Sędzia — nic mu brat nie powie +I teraz? Biedny chłopiec, jeszcze się nie dowie +O niczym przed odjazdem?…» «Nie — rzekł ksiądz — o niczym +(Płacząc długo z zakrytym rękami obliczem). +I po cóż by miał wiedzieć biedny, że ma ojca, +Który się skrył przed światem jak łotr, jak zabojca? +Bóg widzi, jak pragnąłbym: ale z tej pociechy +Zrobię Bogu ofiarę za me dawne grzechy». + + «Więc — rzecze Sędzia — teraz czas myśleć o sobie. +Uważ, że człowiek w twoim wieku i chorobie +Nie zdołałby z innymi razem emigrować; +Mówiłeś, że wiesz domek, gdzie się masz przechować: +Powiedz gdzie? Śpieszmy, czeka zaprzężona bryka. +Czy nie najlepiej w puszczę, do chaty leśnika?» + + Robak kiwając głową rzekł: «Do jutra rana +Mam czas. Teraz, mój bracie, poślij do plebana, +Aby tu jak najrychlej przybył z wijatykiem; +Oddal stąd wszystkich, zostań tylko sam z Klucznikiem, +Zamknij drzwi». + + Sędzia spełnił Robaka rozkazy, +I usiada na łóżko przy nim; a Gerwazy, +Stoi, łokieć przytwierdza na głowni rapiera, +A czoło pochylone na dłoniach opiera. + + Robak, nim zaczął mówić, w Klucznika oblicze +Wzrok utkwił i milczenie chował tajemnicze. +A jako chirurg naprzód miękką rękę składa +Na ciele chorującym, nim ostrzem raz zada: +Tak Robak wyraz bystrych oczu swych złagodził, +Długo nimi po oczach Gerwazego wodził, +Na koniec, jakby ślepym chciał uderzyć ciosem, +Zasłonił oczy ręką i rzekł mocnym głosem: + + «Jam jest Jacek Soplica…» + + Klucznik na to słowo +Pobladnął, pochylił się, i ciała połową +Wygięty naprzód, stanął, zwisł na jednej nodze, +Jak głaz lecący z góry zatrzymany w drodze. +Oczy roztwierał, usta szeroko rozszerzał, +Grożąc białymi zęby, a wąsy najeżał; +Rapier z rąk upuszczony przy ziemi zatrzymał +Kolanami i głownię prawą ręką imał, +Cisnąc ją: rapier z tyłu za nim wyciągniony, +Długim czarnym swym końcem chwiał się w różne strony; +I Klucznik był podobny rysiowi rannemu, +Który z drzewa ma skoczyć w oczy myśliwemu, +Wydyma się kłębuszkiem, mruczy, krwawe ślepie +Wyiskrza, wąsy rusza i ogonem trzepie. + + «Panie Rębajło — rzekł ksiądz — już mię nie zatrwożą +Gniewy ludzkie, bo jestem już pod ręką Bożą. +Zaklinam cię na imię Tego, co świat zbawił +I na krzyżu zabójcom swoim błogosławił, +I przyjął prośbę łotra: byś się udobruchał +I to, co mam powiedzieć, cierpliwie wysłuchał. +Sam przyznałem się: muszę dla ulgi sumienia +Pozyskać, a przynajmniej prosić przebaczenia: +Posłuchaj mej spowiedzi; potem zrobisz sobie +Ze mną, co zechcesz». I tu złożył ręce obie +Jak do pacierza. Klucznik cofnął się zdumiony, +Uderzał ręką w czoło i ruszał ramiony. + + A ksiądz zaczął swą dawną z Horeszką zażyłość +Opowiadać i swoją z jego córką miłość, +I swe z tego powodu z Stolnikiem zatargi. +Lecz mówił nieporządnie, często mieszał skargi +I żale we swą spowiedź, często rzecz przecinał, +Jak gdyby już ją kończył, i znowu zaczynał. + + Klucznik, dzieje Horeszków znający dokładnie, +Całą tę powieść, chociaż splątaną bezładnie, +Porządkował w pamięci i dopełniać umiał; +Lecz Sędzia wielu rzeczy zgoła nie rozumiał. +Oba pilnie słuchali pochyliwszy głowy, +A Jacek mówił coraz wolniejszymi słowy +I często zarywał się: + + «Wszak sam wiesz, Gerwazeńku, jak Stolnik zapraszał +Często mnie na biesiady, zdrowie moje wnaszał, +Krzyczał nieraz, do góry podniósłszy szklanicę, +Że nie miał przyjaciela nad Jacka Soplicę, +Jak on mnie ściskał! Wszyscy, którzy to widzieli, +Myślili, że on ze mną duszą się podzieli… +On przyjaciel?… On wiedział, co się wtenczas działo +W duszy mojej!… + + Tymczasem już szeptała o tym okolica, +Jaki taki gadał mi: »Ej, panie Soplica, +Daremnie konkurujesz: dygnitarskie progi +Za wysokie na Jacka podczaszyca nogi.« +Ja śmiałem się, udając że drwiłem z magnatów +I z córek ich, i nie dbam o arystokratów; +Że jeśli bywam u nich, z przyjaźni to robię, +A za żonę nie pojmę, tylko równą sobie. +Przecież, bodły mi duszę do żywca te żarty: +Byłem młody, odważny, świat był mnie otwarty +W kraju, gdzie, jako wiecie, szlachcic urodzony +Jest zarówno z panami kandydat korony! +Wszakże Tęczyński niegdyś z królewskiego domu +Żądał córy, a król mu oddał ją bez sromu. +Sopliców czyż nie równe Tęczyńskim zaszczyty +Krwią, herbem, wierną służbą Rzeczypospolitej? + + Jak łatwo może człowiek popsuć szczęście drugim +W jednej chwili, a życiem nie naprawi długim! +Jedno słowo Stolnika: jakże byśmy byli +Szczęśliwi! Kto wie, może dotąd byśmy żyli, +Może i on przy swoim kochanym dziecięciu, +Przy swojej pięknej Ewie, przy swym wdzięcznym zięciu, +Zestarzałby spokojny, może wnuki swoje +Kołysałby!… Teraz co?… Nas zgubił oboje +I sam… i to zabójstwo… i wszystkie następstwa +Tej zbrodni, wszystkie moje biedy i przestępstwa!… +Ja skarżyć nie mam prawa: ja jego morderca, +Ja skarżyć nie mam prawa: przebaczam mu z serca, +Ale i on… + + Żeby już raz otwarcie był mnie zrekuzował!… +Bo znał nasze uczucia… Gdyby nie przyjmował +Mych odwiedzin: to kto wie? może bym odjechał, +Pogniewał się, połajał, w końcu go zaniechał; +Ale on, chytrze dumny, wpadł na koncept nowy: +Udawał, że mu nawet nie przyszło do głowy, +Żeby ja mógł się starać o związek takowy! +A byłem mu potrzebnym: miałem zachowanie +U szlachty i lubili mnie wszyscy ziemianie: +Więc on niby miłości mojej nie dostrzegał, +Przyjmował mnie jak dawniej, a nawet nalegał +Abym częściej przyjeżdżał; a ilekroć sami +Byliśmy, widząc oczy me przyćmione łzami +I pierś zbyt pełną i już wybuchnąć gotową, +Chytry starzec, wnet wrzucił obojętne słowo +O procesach, sejmikach, łowach… + + Ach, nieraz przy kieliszkach, gdy się tak rozrzewniał, +Gdy mię tak ściskał i o przyjaźni zapewniał, +Potrzebując mej szabli lub kreski na sejmie, +Gdy musiałem nawzajem ściskać go uprzejmie: +To tak we mnie złość wrzała, że ja obracałem +Ślinę w gębie, a dłonią rękojeść ściskałem, +Chcąc plunąć na tę przyjaźń i wnet szabli dostać; +Ale Ewa, zważając mój wzrok i mą postać, +Zgadywała, nie wiem jak, co się we mnie działo, +Patrzyła błagająca, lice jej bledniało; +A był to taki piękny gołąbek łagodny +I wzrok miała uprzejmy taki! tak pogodny! +Taki anielski, że już nie wiem, już nie miałem +Odwagi zagniewać jej, zatrwożyć — milczałem. +I ja, zawadyjaka sławny w Litwie całéj, +Co przede mną największe pany niegdyś drżały, +Com nie żył dnia bez bitki, co, nie Stolnikowi, +Ale bym się pokrzywdzić nie dał i królowi, +Co we wściekłość najmniejsza wprawiała mnie sprzeczka: +Ja wtenczas, zły i pjany, milczał jak owieczka, +Jak gdybym Sanktissimum ujrzał! + + Ileż to razy chciałem serce me otworzyć, +I już się nawet przed nim do próśb upokorzyć, +Lecz spojrzawszy mu w oczy, spotkawszy wejrzenia +Zimne jak lód, wstyd mi było mojego wzruszenia; +Śpieszyłem znowu jak najzimniej dyskurować +O sprawach, o sejmikach, a nawet żartować!! +Wszystko to, prawda, z pychy: żeby nie ubliżyć +Imieniowi Sopliców, żeby się nie zniżyć +Przed panem prośbą próżną, nie dostać odmowy, +Bo jakież by to były między szlachtą mowy, +Gdyby wiedziano, że ja Jacek… + + Soplicy Horeszkowie odmówili dziewkę! +Że mnie, Jackowi, czarną podano polewkę! + + W końcu sam już nie wiedząc, jak sobie poradzić, +Umyśliłem ze szlachty mały pułk zgromadzić +I opuścić na zawsze powiat i ojczyznę, +Wynieść się gdzie na Moskwę lub na Tatarszczyznę +I zacząć wojnę. Jadę pożegnać Stolnika, +W nadziei, że gdy ujrzy wiernego stronnika, +Dawnego przyjaciela, prawie domownika, +Z którym pił i wojował przez tak długie lata, +Teraz żegnającego i kędyś w kraj świata +Jadącego — że może starzec się poruszy +I pokaże mi przecież trochę ludzkiej duszy +Jak ślimak rogów! + + Ach, kto choć na dnie serca ma dla przyjaciela +Choćby iskierkę czucia, gdy się z nim rozdziela, +Dobędzie się iskierka ta przy pożegnaniu, +Jako ostatni płomyk życia przy skonaniu! +Raz ostatni dotknąwszy przyjaciela skroni, +Częstokroć najzimniejsze oko łzę uroni! + + Biedna, słysząc o moim odjeździe, pobladła, +Bez przytomności, ledwie że trupem nie padła, +Nie mogła nic przemówić: aż się jej rzuciły +Strumieniem łzy — poznałem, jak byłem jej miły! + + Pomnę, pierwszy raz w życiu jam się łzami zalał +Z radości i z rozpaczy, zapomniał się, szalał. +Już chciałem znowu upaść ojcu jej pod nogi, +Wić się jak wąż u kolan, wołać: »Ojcze drogi, +Weź za syna lub zabij!« Wtem Stolnik posępny, +Zimny jako słup soli, grzeczny, obojętny, +Wszczął dyskurs — o czym? o czym? o córki weselu!… +W tej chwili! O Gerwazy! uważ, przyjacielu, +Masz ludzkie serce! + + Stolnik rzekł: »Panie Soplica, +Właśnie przyjechał do mnie swat kasztelanica; +Ty jesteś mój przyjaciel, cóż ty mówisz na to? +Wiesz wasze, że mam córkę piękną i bogatą: +A kasztelan — witebski! Wszakże to w senacie +Niskie, drążkowe krzesło. Cóż mi radzisz, bracie?« +Nie pamiętam już zgoła co mu na to rzekłem, +Podobno nic — na konia wsiadłem i uciekłem!…» + + «Jacku! zawołał Klucznik, mądre ty przyczyny +Wynajdujesz: cóż? one nie zmniejszą twej winy! +Bo wszakże zdarzało się już nieraz na świecie, +Że kto pokochał pańskie lub królewskie dziecię, +Starał się gwałtem zdobyć, przemyślał wykradać, +Mścił się otwarcie — ale tak chytrze śmierć zadać, +Panu polskiemu, w Polszcze — i w zmowie z Moskalem!» + + «Nie byłem w zmowie — Jacek odpowiedział z żalem. — +Gwałtem porwać? Wszak mógłbym: zza krat i zza klamek +Wydarłbym ją, rozbiłbym w puch ten jego zamek! +Miałem za sobą Dobrzyn i cztery zaścianki! +Ach, gdyby ona była jak nasze szlachcianki +Silna i zdrowa! gdyby ucieczki, pogoni +Nie zlękła się i mogła słuchać szczęku broni!… +Lecz ona biedna! tak ją, rodzice pieścili, +Słaba, lękliwa! był to robaczek motyli, +Wiosenna gąsiennica! i tak ją zagrabić, +Dotknąć ją zbrojną ręką, byłoby ją zabić; +Nie mogłem, nie. + + Mścić się otwarcie? szturmem zamek zwalić w gruzy? +Wstyd!… bo by powiedziano, żem mścił się rekuzy! +Kluczniku, twoje serce poczciwe nie umie +Uczuć, ile jest piekła w obrażonej dumie. + + Szatan dumy zaczął mi lepsze plany raić: +Zemścić się krwawo, ale powód zemsty taić, +Nie bywać w zamku, miłość z serca wykorzenić, +Puścić w niepamięć Ewę, z inną się ożenić, +A potem, potem jaką wynaleźć zaczepkę, +Pomścić się… + + I zdało mi się zrazu, żem już serce zmienił, +I rad byłem z wymysłu i — jam się ożenił; +Z pierwszą, którąm napotkał, dziewczyną ubogą! +Źlem zrobił — jakże byłem ukarany srogo! +Nie kochałem jej. Biedna matka Tadeusza +Najprzywiązańsza do mnie, najpoczciwsza dusza — +Ale jam dawną miłość i złość w sercu dusił. +Byłem jako szalony, darmom siebie musił +Zająć się gospodarstwem albo interesem: +Wszystko na próżno! Zemsty opętany biesem, +Zły, opryskliwy, znaleźć nie mogłem pociechy +W niczym na świecie — i tak z grzechów w nowe grzechy, +Zacząłem pić. + + I tak niedługo żona ma z żalu umarła, +Zostawiwszy to dziecię; a mnie rozpacz żarła! + + Jakże mocno musiałem kochać tę niebogę, +Tyle lat!… Gdziem ja nie był: a dotąd nie mogę +Jej zapomnieć i zawżdy jej postać kochana +Stoi mi przed oczyma jakby malowana! +Piłem, nie mogłem zapić pamięci na chwilę, +Ani pozbyć się, chociaż przebiegłem ziem tyle! +Teraz oto w habicie jestem Bożym sługą, +Na łożu, we krwi… o niej mówiłem tak długo! — +W tej chwili, o tych rzeczach mówić? Bóg wybaczy! +Musicie wiedzieć, w jakim żalu i rozpaczy +Popełniłem… + + Było to właśnie wkrótce po jej zaręczynach. +Wszędzie gadano tylko o tych zaręczynach; +Powiadano, że Ewa, gdy brała obrączkę +Z rąk Wojewody, mdlała, że wpadła w gorączkę, +Że ma początki suchot, że ustawnie szlocha; +Zgadywano, że kogoś potajemnie kocha. — +Ale Stolnik, jak zawsze spokojny, wesoły, +Dawał na zamku bale, zbierał przyjacioły. +Mnie już nie prosił: na cóż byłem mu potrzebny? +Mój bezład w domu, bieda, mój nałóg haniebny, +Podały mnie na wzgardę i na śmiech przed światem! +Mnie, com niegdyś, rzec mogę, trząsł całym powiatem! +Mnie, którego Radziwiłł nazywał: kochanku! +Mnie, com kiedy wyjeżdżał z mojego zaścianku, +To liczniejszy dwór miałem niżeli książęcy, +Kiedym szablę dostawał, to kilka tysięcy +Szabel błyszczało wkoło, strasząc zamki pańskie! +A potem ze mnie śmiały się dzieci włościańskie! +Tak zrobiłem się nagle w oczach ludzkich lichy! +Jacek Soplica! — Kto zna co jest czucie pychy…» + + Tu bernardyn osłabiał i upadł na łoże; +A Klucznik rzekł wzruszony: «Wielkie sądy Boże! +Prawda! prawda! Więc to ty? i tyżeś to Jacku +Soplico? pod kapturem? żyłeś po żebracku! +Ty, którego pamiętam, gdy zdrowy, rumiany, +Piękny szlachcic, gdy tobie pochlebiały pany, +Gdy za tobą, kobiety szalały! Wąsalu! +Nie tak dawno! takeś zestarzał się z żalu! +Jakżem ciebie nie poznał po owym wystrzale, +Kiedyś tak do niedźwiedzia trafił doskonale? +Bo nad ciebie nie miała strzelca Litwa nasza, +Byłeś także po Maćku pierwszy do pałasza! +Prawda! o tobie niegdyś śpiewały szlachcianki: +*Oto Jacek wąs kreci, trzęsą się zaścianki,* +*A komu na swym wąsie węzełek zawiąże,* +*Ten zadrży, choćby to był sam Radziwiłł książę.* +Zawiązałeś ty węzeł i mojemu Panu! +Nieszczęśniku!… I tyżeś? do takiego stanu? +Jacek Wąsal kwestarzem? Wielkie sądy Boże!… +I teraz, ha! bezkarnie ujść tobie nie może, +Przysięgam: kto Horeszków krwi kroplę wysączył…» + + Tymczasem ksiądz na łożu usiadł i tak kończył: +«Jeździłem koło zamku. Ile biesów w głowie +I w sercu miałem: kto ich imiona wypowie! +Stolnik zabija dziecię własne! Mnie już zabił, +Zniszczył!… Jadę pod bramę: szatan mnie tam wabił. +Patrz, jak on hula! Co dzień w zamku pijatyka, +Ile świec w oknach, jaka brzmi w salach muzyka! +I ten zamek na łysą głowę mu nie runie?… + + Pomyśl o zemście, to wnet szatan broń podsunie. +Ledwiem pomyślił: szatan nasyła Moskali. +Stałem patrząc; wiesz, jak wasz zamek szturmowali. + + Bo fałsz, żebym był w jakiej z Moskalami zmowie… + + Patrzyłem. Różne myśli snuły się po głowie. +Zrazu z uśmiechem głupim, jak na pożar dziecko, +Patrzyłem; potem radość uczułem zbójecką, +Czekając rychło zacznie palić się i walić; +Czasem myśl przychodziła skoczyć, ją ocalić, +Nawet Stolnika… + + Broniliście się, ty wiesz, dzielnie i przytomnie. +Zdziwiłem się. Moskale padali wkoło mnie. +Bydlęta, źle strzelają! Na widok ich klęski +Złość mię znowu porwała. — Ten Stolnik zwycięski! +I także mu na świecie wszystko się powodzi? +I z tej strasznej napaści z tryumfem wychodzi? +Odjeżdżałem ze wstydem. Właśnie był poranek. +Wtem ujrzałem, poznałem. Wystąpił na ganek, +I brylantową szpinką ku słońcu migotał, +I wąs pokręcał dumnie, i wzrok dumny miotał… +I zdało mi się, że mnie szczególniej urągał, +Że mnie poznał i ku mnie rękę tak wyciągał, +Szydząc i grożąc… Chwytam karabin Moskala, +Ledwiem przyłożył, prawie nie mierzył — wypala! +Wiesz!… + + Przeklęta broń ognista!… Kto mieczem zabija, +Musi składać się, natrzeć, odbija, wywija, +Może rozbroić wroga, miecz wpół drogi wstrzymać; +Ale ta broń ognista… dosyć zamek imać, +Chwila, jedna iskierka… + + Czyż uciekałem, kiedyś mierzył do mnie z góry? +Utkwiłem oczy we dwie twojej broni rury; +Rozpacz jakaś, żal dziwny do ziemi mnie przybił! +Czemuż? ach mój Gerwazy, czemuś wtenczas chybił? +Łaskę byś zrobił!… Widać, za pokutę grzechu +Trzeba było…» + + Tu znowu brakło mu oddechu. +«Bóg widzi — rzecze Klucznik — szczerze trafić chciałem! +Ileż ty krwi wylałeś twoim jednym strzałem, +Ileż klęsk spadło na nas i na twą rodzinę, +A wszystko to przez waszą, panie Jacku, winę! +A wszakże, gdy dziś jegry Hrabię na cel wzięli, +Ostatniego z Horeszków chociaż po kądzieli, +Tyś go zasłonił, i gdy Moskal do mnie palił, +Tyś mnie rzucił o ziemię: tak nas dwóch ocalił. +Jeśli prawda, że jesteś księdzem zakonnikiem, +Jużci sukienka broni cię przed Scyzorykiem. +Bądź zdrów, więcej na waszym nie postanę progu +Z nami kwita, — zostawmy resztę Panu Bogu». + + Jacek rękę wyciągnął, — cofnął się Gerwazy, +«Nie mogę — rzekł — bez mego szlachectwa obrazy +Dotykać rękę, takim morderstwem skrwawioną +Z prywatnej zemsty, nie zaś pro publico bono!» + + Ale Jacek z poduszek na łoże upadłszy, +Zwrócił się ku Sędziemu, a był coraz bladszy, +I niespokojnie pytał o księdza plebana, +I wołał na Klucznika: «Zaklinam waćpana +Abyś został. Wnet skończę. Ledwie mam dość mocy +Zakończyć — Panie Klucznik, ja umrę tej nocy!» + + «Co bracie? — krzyknął Sędzia — widziałem, wszak rana +Niewielka, co ty mówisz? po księdza plebana? +Może źle opatrzono — zaraz po doktora, +W apteczce jest…» Ksiądz przerwał: «Bracie, już nie pora! +Miałem tam strzał dawniejszy, dostałem pod Jena, +Źle zgojony, a teraz draśniono: gangrena +Już tu… Znam się na ranach, patrz, jaka krew czarna, +Jak sadza. Co tu doktor?… Ale to rzecz marna. +Raz umieramy: jutro czy dziś oddać duszę — +Panie Klucznik, przebaczysz mnie, ja skończyć muszę! + + Jest w tym zasługa nie chcieć zostać winowajcą +Narodowym, choć naród okrzyczy cię zdrajcą! +Zwłaszcza, w kim taka, jaka była we mnie duma! + + Imię zdrajcy przylgnęło do mnie jako dżuma. +Odwracali ode mnie twarz obywatele, +Uciekali ode mnie dawni przyjaciele; +Kto był lękliwy, z dala witał się i stronił: +Nawet lada chłop, lada Żyd, choć się pokłonił, +To mię zboku szyderskim przebijał uśmiechem. +Wyraz zdrajca brzmiał w uszach, odbijał się echem +W domu, w polu. Ten wyraz od rana do zmroku +Wił się przede mną, jako plama w chorym oku. +Przecież nie byłem zdrajcą kraju. + + Moskwa mnie uważała gwałtem za stronnika. +Dano Soplicom znaczną część dóbr nieboszczyka; +Targowiczanie potem chcieli mnie zaszczycić +Urzędem. — Gdybym wtenczas chciał się przemoskwicić! +Szatan radził — Już byłem możny i bogaty; +Gdybym został Moskalem, najpierwsze magnaty +Szukałyby mych względów; nawet szlachta braty, +Nawet gmin, który swoim tak łacnie uwłacza, +Tym którzy Moskwie służą, szczęśliwszym,— przebacza! +Wiedziałem to, a przecież — nie mogłem. + + Uciekłem z kraju!… +Gdziem nie był! com nie cierpiał!… + + Aż Bóg raczył lekarstwo jedyne objawić: +Poprawić się potrzeba było i naprawić +Ile możności to… + + Córka Stolnika ze swym mężem wojewodą, +Gdzieś w Sybir wywieziona, tam umarła młodo; +Zostawiła tę w kraju córkę, małą Zosię; +Kazałem ją hodować… + + Bardziej niźli z miłości, może z głupiej pychy, +Zabiłem; więc pokora… wszedłem między mnichy. +Ja, niegdyś dumny z rodu, ja, com był junakiem, +Spuściłem głowę, kwestarz, zwałem się Robakiem, +Że jako robak w prochu… + + Zły przykład dla ojczyzny, zachętę do zdrady +Trzeba było okupić dobrymi przykłady, +Krwią, poświęceniem się… + + Biłem się za kraj; gdzie? jak? zmilczę; nie dla chwały +Ziemskiej biegłem tylekroć na miecze, na strzały. +Milej sobie wspominam nie dzieła waleczne +I głośne, ale czyny ciche, użyteczne, +I cierpienia, których nikt… + + Udało mi się nieraz do kraju przedzierać, +Rozkazy wodzów nosić, wiadomości zbierać, +Układać zmowy — znają i Galicyjanie +Ten kaptur mnisi — znają i Wielkopolanie! +Pracowałem przy taczkach rok w pruskiej fortecy; +Trzy razy Moskwa kijmi zraniła me plecy, +Raz już wiedli na Sybir; potem Austryjacy, +W Szpilbergu zakopali mnie w lochach do pracy, +W carcer durum… a Pan Bóg wybawił mnie cudem, +I pozwolił umierać między swoim ludem +Z sakramentami… + + Może i teraz, kto wie? możem znowu zgrzeszył! +Możem nad rozkaz wodzów powstanie przyśpieszył! +Ta myśl, że dom Sopliców pierwszy się uzbroi, +Że pierwszą Pogoń w Litwie zatkną krewni moi!… +Ta myśl… zdaje się czysta… + + Chciałeś zemsty? masz!… Boś ty był narzędziem kary +Bożej, twoim Bóg mieczem rozciął me zamiary: +Tyś wątek spisku tyle lat snowany splątał! +Cel wielki, który całe życie me zaprzątał, +Ostatnie moje ziemskie uczucie na świecie, +Którem tulił, hodował jak najmilsze dziecię, +Tyś zabił w oczach ojca — a jam ci przebaczył! +Ty!…» + + «Oby tylko równie Bóg przebaczyć raczył! — +Przerwał Klucznik — jeżeli masz przyjąć wijatyk, +Księże Jacku: toć ja nie luter, nie syzmatyk! +Kto umierającego smuci, wiem, że grzeszy. +Powiem tobie coś, pewnie to ciebie pocieszy. +Kiedy nieboszczyk Pan mój upadał zraniony, +A ja klęcząc nad jego piersią pochylony +I miecz maczając w ranę, zemstę zaprzysiągnął, +Pan głowę wstrząsnął, rękę ku bramie wyciągnął +W stronę, gdzie stałeś, i krzyż w powietrzu naznaczył; +Mówić nie mógł, lecz dał znak, że zbójcy przebaczył. +Ja też pojąłem: ale tak się z gniewu wściekłem, +Że o tym krzyżu nigdy i słowa nie rzekłem». + + Tu rozmowę przerwały chorego cierpienia, +I nastąpiła długa godzina milczenia. +Oczekują plebana. Podkowy zagrzmiały, +Zastukał do komnaty arendarz zdyszały: +List ma ważny, samemu Jackowi pokaże. +Jacek bratu oddaje, głośno czytać każe. +List od Fiszera, który był natenczas szefem +Sztabu armii polskiej pod Księciem Józefem. +Donosi, że w cesarskim tajnym gabinecie +Stanęła wojna; cesarz już po całym świecie +Ogłasza ją, sejm walny w Warszawie zwołany, +I skonfederowane mazowieckie stany +Wyrzekną uroczyście przyłączenie Litwy. + + Jacek, słuchając, cicho odmówił modlitwy; +Przycisnąwszy do piersi święconą gromnicę, +Podniósł w niebo zatlone nadzieją źrenice, +I zalał się ostatnich łez rozkosznych zdrojem: +«Teraz rzekł, Panie, sługę twego puść z pokojem!» +Wszyscy uklękli; a wtem ozwał się pod progiem +Dzwonek: znak, że przyjechał pleban z Panem Bogiem. + + Właśnie już noc schodziła i przez niebo mleczne, +Różowe, biegą pierwsze promyki słoneczne. +Wpadły przez szyby jako strzały brylantowe, +Odbiły się na łożu o chorego głowę +I ubrały mu złotem oblicze i skronie, +Że błyszczał jako święty w ognistej koronie. + + +Księga jedenasta +Rok 1812 + + O roku ów! kto ciebie widział w naszym kraju! +Ciebie lud zowie dotąd rokiem urodzaju, +A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią starzy +O tobie bajać, dotąd pieśń o tobie marzy. +Z dawna byłeś niebieskim oznajmiony cudem +I poprzedzony głuchą wieścią między ludem; +Ogarnęło Litwinów serca z wiosny słońcem +Jakieś dziwne przeczucie, jak przed świata końcem, +Jakieś oczekiwanie tęskne i radosne. + + Kiedy pierwszy raz bydło wygnano na wiosnę, +Uważano, że chociaż zgłodniałe i chude, +Nie biegło na ruń, co już umaiła grudę, +Lecz kładło się na rolę i, schyliwszy głowy, +Ryczało albo żuło swój pokarm zimowy. + + I wieśniacy, ciągnący na jarzynę pługi, +Nie cieszą się jak zwykle z końca zimy długiéj, +Nie śpiewają piosenek: pracują leniwo, +Jakby nie pamiętali na zasiew i żniwo. +Co krok wstrzymują woły i podjezdki w bronie +I poglądają z trwogą ku zachodniej stronie, +Jakby z tej strony miał się objawić cud jaki, +I uważają z trwogą wracające ptaki. + + Bo już bocian przyleciał do rodzinnej sosny +I rozpiął skrzydła białe, wczesny sztandar wiosny; +A za nim, krzykliwymi nadciągnąwszy pułki, +Gromadziły się ponad wodami jaskółki +I z ziemi zmarzłej brały błoto na swe domki. +W wieczór słychać w zaroślach szept ciągnącej słomki +I stada dzikich gęsi szumią ponad lasem, +I znużone na popas spadają z hałasem, +A w głębi ciemnej nieba, wciąż jęczą żurawie. +Słysząc to, nocni stróże pytają w obawie, +Skąd w królestwie skrzydlatym tyle zamieszania, +Jaka burza te ptaki tak wcześnie wygania? + + Aż oto nowe stada: jakby gilów, siewek +I szpaków, stada jasnych kit i chorągiewek +Zajaśniały na wzgórkach, spadają na błonie: +Konnica! Dziwne stroje, niewidziane bronie! +Pułk za pułkiem; a środkiem, jak stopione śniegi, +Płyną drogami kute żelazem szeregi; +Z lasów czernią się czapki, rzęd bagnetów błyska, +Roją się nieźliczone piechoty mrowiska. + + Wszyscy na północ: rzekłbyś, że w on czas z wyraju +Za ptastwem i lud ruszył do naszego kraju, +Pędzony niepojętą, instynktową mocą. + + Konie, ludzie, armaty, orły, dniem i nocą +Płyną; na niebie gorą tu i ówdzie łuny, +Ziemia drży, słychać, biją stronami pioruny. — + + Wojna! wojna! Nie było w Litwie kąta ziemi, +Gdzie by jej huk nie doszedł. Pomiędzy ciemnemi +Puszczami, chłop, którego dziady i rodzice +Pomarli, nie wyjrzawszy za lasu granice, +Który innych na niebie nie rozumiał krzyków +Prócz wichrów, a na ziemi prócz bestyi ryków, +Gości innych nie widział oprócz spółleśników, — +Teraz widzi: na niebie dziwna łuna pała, +W puszczy łoskot, to kula od jakiegoś działa, +Zbłądziwszy z pola bitwy, dróg w lesie szukała, +Rwąc pnie, siekąc gałęzie. Żubr, brodacz sędziwy, +Zadrżał we mchu, najeżył długie włosy grzywy, +Wstaje na wpół, na przednich nogach się opiera, +I potrząsając brodą, zdziwiony spoziera +Na błyskające nagle między łomem zgliszcze: +Był to zbłąkany granat, kręci się, wre, świszcze, +Pękł z hukiem jakby piorun; żubr pierwszy raz w życiu, +Zląkł się i uciekł w głębszym schować się ukryciu. + + Bitwa! gdzie? w której stronie? pytają młodzieńce, +Chwytają broń; kobiety wznoszą w niebo ręce; +Wszyscy pewni zwycięstwa, wołają ze łzami: +«Bóg jest z Napoleonem, Napoleon z nami!» + + O wiosno! kto cię widział wtenczas w naszym kraju, +Pamiętna wiosno wojny, wiosno urodzaju! +O wiosno, kto cię widział, jak byłaś kwitnąca +Zbożami i trawami, a ludźmi błyszcząca, +Obfita we zdarzenia, nadzieją brzemienna! +Ja ciebie dotąd widzę, piękna maro senna! +Urodzony w niewoli, okuty w powiciu, +Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu. + + Soplicowo leżało tuż przy wielkiej drodze, +Którą od strony Niemna ciągnęli dwaj wodze: +Nasz książę Józef i król Westfalski Hieronim. +Już zajęli część Litwy od Grodna po Słonim: +Gdy król rozkazał wojsku dać trzy dni wytchnienia. +Ale polscy żołnierze mimo utrudzenia +Skarżyli się, że król im marszu nie dozwala; +Tak radzi by co prędzej doścignąć Moskala. + + W mieście pobliskim stanął główny sztab książęcy, +A w Soplicowie obóz czterdziestu tysięcy, +I ze sztabami swymi jenerał Dąbrowski, +Kniaziewicz, Małachowski, Giedrojć i Grabowski. + + Późno było, gdy weszli: więc każdy, gdzie może, +Zabierają kwatery w zamczysku, we dworze. +Skoro dano rozkazy, rozstawiono czaty, +Każdy strudzony poszedł spać do swej komnaty, +Z nocą wszystko ucichło: obóz, dwór i pole; +Widać tylko, jak cienie, błądzące patrole, +I gdzieniegdzie błyskania ognisk obozowych, +Słychać kolejne hasła stanowisk wojskowych. + + Spali gospodarz domu, wodze i żołnierze; +Oczu tylko Wojskiego sen słodki nie bierze. +Bo Wojski ma na jutro biesiadę wyprawić, +Którą chce dom Sopliców na wiek wieków wsławić: +Biesiadę godną miłych sercom polskim gości +I odpowiedną wielkiej dnia uroczystości, +Co jest świętem kościelnym i świętem rodziny: +Jutro odbyć się mają trzech par zaręczyny. +Zaś jenerał Dąbrowski oświadczył z wieczora, +Że chce mieć obiad polski. + + Choć spóźniona pora, +Wojski zebrał co prędzej z sąsiedztwa kucharzy: +Pięciu ich było; służą, on sam gospodarzy. +Jako kuchmistrz białym się fartuchem opasał, +Wdział szlafmycę, a ręce do łokciów zakasał; +W ręku ma plackę muszą, owad lada jaki +Opędza, wpadający chciwie na przysmaki; +Drugą ręką przetarte okulary włożył, +Dobył z zanadrza księgę, odwinął, otworzył. + + Księga ta miała tytuł: Kucharz doskonały. +W niej spisane dokładnie wszystkie specyjały +Stołów polskich; podług niej hrabia na Tęczynie +Dawał owe biesiady we włoskiej krainie, +Którym się Ojciec Święty Urban Ósmy dziwił; +Podług niej później Karol-Kochanku-Radziwiłł, +Gdy przyjmował w Nieświeżu króla Stanisława, +Sprawił pamiętną ową ucztę, której sława +Dotąd żyje na Litwie we gminnej powieści. + + Co Wojski wyczytawszy pojmie i obwieści, +To natychmiast kucharze robią umiejętni. +Wre robota; pięćdziesiąt nożów w stoły tętni, +Zwijają się kuchciki czarne jak szatany: +Ci niosą drwa, ci z mlekiem i z winem sagany; +Leją w kotły, skowrody, w rondle, dym wybucha; +Dwóch kuchcików przy piecu siedzi, w mieszki dmucha, +Wojski, ażeby ogień tym łacniej rozpalać, +Rozkazał stopionego masła na drwa nalać +(Zbytek ten dozwolony jest w dostatnim domu). +Kuchciki sypią w ogień suche pęki łomu; +Inni na rożny sadzą ogromne pieczenie +Wołowe, sarnie, combry dzicze i jelenie; +Ci skubią stosy ptastwa, lecą puchów chmury, +Obnażają się głuszce, cietrzewie i kury. +Lecz kur niewiele było: od owej wyprawy, +Którą w czasie zajazdu Dobrzyński Sak krwawy +Zrobił na kurnik, kędy Zosi gospodarstwo +Zniszczył, nie zostawiwszy sztuki na lekarstwo, +Jeszcze nie mogło ptastwem zakwitnąć na nowo +Sławne niegdyś ze drobiu swego Soplicowo. +Zresztą zaś miąs wszelakich był wielki dostatek, +Co się zgromadzić dało i z domu, i z jatek, +I z lasów, i z sąsiedztwa, z bliska i z daleka: +Rzekłbyś, ptasiego tylko nie dostaje mleka. +Dwie rzeczy, których hojny pan do uczty szuka, +Łączą się w Soplicowie: dostatek i sztuka. + + Już wschodził uroczysty dzień *Najświętszej Panny* +*Kwietnej*. Pogoda była prześliczna, czas ranny; +Niebo czyste, wokoło ziemi obciągnięte, +Jako morze wiszące, ciche, wklęsło-wgięte, +Kilka gwiazd świeci z głębi, jako perły ze dna +Przez fale; z boku chmura biała, sama jedna, +Podlatuje i skrzydła w błękicie zanurza, +Podobne do niknących piór Anioła Stróża, +Który nocną modlitwą ludzi przytrzymany +Spóźnił się, śpieszy wracać między spółniebiany. + + Już ostatnie perły gwiazd zamierzchły i na dnie +Niebios zgasły, i niebo środkiem czoła bladnie. +Prawą skronią złożone na wezgłowiu cieni +Jeszcze smagławe, lewą coraz się rumieni; +A dalej okrąg, jakby powieka szeroka +Rozsuwa się i w środku widać białek oka, +Widać tęczę, źrenicę — już promień wytrysnął, +Po okrągłych niebiosach wygięty przebłysnął, +I w białej chmurce jako złoty grot zawisnął. +Na ten strzał, na dnia hasło, pęk ogniów wylata, +Tysiąc rac krzyżuje się po okręgu świata, +A oko słońca weszło. Jeszcze nieco senne, +Przymruża się, drżąc wstrząsa swe rzęsy promienne, +Siedmią barw błyszczy razem: szafirowe razem, +Razem krwawi się w rubin i żółknie topazem; +Aż rozlśniło się jako kryształ przezroczyste, +Potem jak brylant światłe, na koniec ogniste, +Jak księżyc wielkie, jako gwiazda migające: +Tak po nieźmiernym niebie szło samotne słońce. + + Dziś pospólstwo litewskie z całej okolicy +Zebrało się przed wschodem wokoło kaplicy, +Jak gdyby na nowego ogłoszenie cudu. +Zbiór ten pochodził w części z pobożności ludu, +A w części z ciekawości: bo dziś w Soplicowie +Na nabożeństwie mają być jenerałowie, +Sławni dowódcy owi naszych legijonów, +Których lud znał imiona i czcił jak patronów, +Których wszystkie tułactwa, wyprawy i bitwy +Były ewangeliją narodową Litwy. + + Już przyszło oficerów kilku, tłum żołnierzy; +Lud ich otacza, patrzy, ledwie oczom wierzy, +Oglądając rodaków mundury noszących, +Zbrojnych, wolnych i polskim językiem mówiących. + + Wyszła msza. Nie obejmie świątynia maleńka +Całego zgromadzenia: lud na trawie klęka; +Patrząc we drzwi kaplicy, odkrywają głowy. +Włos litewskiego ludu, biały albo płowy, +Pozłacał się jako łan dojrzałego żyta; +Gdzieniegdzie kraśna główka dziewicza wykwita, +Ubrana w świeże kwiaty albo w pawie oczy +I wstęgi rozplecione, ozdoby warkoczy, +Śród głów męskich jak w zbożu bławat i kąkole. +Klęczący różnobarwny tłum okrywa pole, +A na głos dzwonka, niby na wiatru powianie, +Chylą się wszystkie głowy jak kłosy na łanie. + + Wieśniaczki dziś na ołtarz Matki Zbawiciela +Niosą pierwszy dar wiosny, świeże snopki ziela; +Wszystko wkoło ubrane w bukiety i w wianki, +Ołtarz, obraz, a nawet dzwonica i ganki. +Czasem poranny wietrzyk, gdy ze wschodu wionie, +Zrywa wianki i rzuca na klęczących skronie, +I rozlewa jak z mszalnej kadzielnicy wonie. + + A gdy w kościele było po mszy i kazaniu, +Wyszedł przewodniczący całemu zebraniu +Podkomorzy, niedawno przez powiatu stany +Zgodnie konfederackim marszałkiem obrany. +Miał mundur województwa: żupan złotem szyty, +Kontusz grodeturowy z frędzlą i pas lity, +Przy którym karabela z głownią jaszczurową; +Na szyi świecił wielką szpilką brylantową; +Konfederatka biała, a na niej pęk gruby +Drogich piórek, były to białych czapel czuby +(Na fest kładzie się tylko kitka tak bogata, +Której każde pióreczko kosztuje dukata). +Tak ubrany, na wzgórek wstąpił przed kościołem, +Wieśniacy i żołnierstwo ścisnęło się kołem, +On rzekł: + + «Bracia! ogłosił wam ksiądz na ambonie +Wolność, którą cesarz-król przywrócił Koronie, +A teraz Litewskiemu Księstwu, Polszcze całej +Przywraca; słyszeliście rządowe uchwały +I zwołujące walny sejm uniwersały. +Ja tylko mam słów parę przemówić do gminy, +W rzeczy, która się tycze Sopliców rodziny, +Tutejszych panów. + + Cała pomni okolica, +Co tu zbroił nieboszczyk pan Jacek Soplica: +Ale kiedy o grzechach jego wszyscy wiecie, +Czas i zasługi jego ogłosić na świecie. +Obecni tu są naszych wojsk jenerałowie, +Od których usłyszałem wszystko, co wam mówię. +Ten Jacek nie był umarł (jak głoszono) w Rzymie, +Tylko odmienił życie dawne, stan i imię, +A wszystkie przeciw Bogu i Ojczyźnie winy +Zgładził przez żywot święty i przez wielkie czyny. + + On to pod Hohenlinden, gdy Ryszpans jenerał +Na pół pobity już się do odwrotu zbierał, +Nie wiedząc, że Kniaziewicz ciągnie ku odsieczy, +On to Jacek, zwan Robak, wśród grotów i mieczy +Przeniósł od Kniaziewicza listy Ryszpansowi +Donoszące, że nasi biorą tył wrogowi. +On potem w Hiszpaniji, gdy nasze ułany +Zdobyły Samosiery grzbiet oszańcowany, +Obok Kozietulskiego był ranny dwa razy! +Następnie, jak wysłaniec, z tajnymi rozkazy +Biegał po różnych stronach ducha ludzi badać, +Towarzystwa tajemne wiązać i zakładać; +Na koniec w Soplicowie, w swym ojczystym gnieździe, +Gdy gotował powstanie zginął na zajeździe. +Właśnie o jego śmierci nadeszła wiadomość +Do Warszawy w tę chwilę, gdy cesarz jegomość +Raczył mu dać za dawne czyny bohaterskie +Legiji honorowej znaki kawalerskie. + + Owoż te wszystkie rzeczy mając na uwadze, +Ja, reprezentujący województwa władzę, +Moją konfederacką ogłaszam wam laską: +Że Jacek wierną służbą i cesarską łaską +Zniósł infamiji plamę, powraca do cześci, +I znowu się w rzęd prawych patryjotów mieści. +Więc kto będzie śmiał Jacka zmarłego rodzinie +Wspomnieć kiedy o dawnej zagładzonej winie, +Ten podpadnie za karę takiego wyrzutu, +Gravis notæ maculæ, wedle słów Statutu +Karzących tak militem jak i skartabella, +Co by siał infamiją na obywatela; +A że teraz jest równość, więc artykuł trzeci +Obowiązuje równie i mieszczan, i kmieci. +Ten wyrok marszałkowski pan pisarz umieści, +W aktach jeneralności, a Woźny obwieści. + + Co się tycze legiji honorowej krzyża, +Że późno przyszedł, nic to sławie nie ubliża; +Jeśli Jackowi nie mógł służyć ku ozdobie, +Niech służy ku pamiątce: wieszam go na grobie. +Trzy dni tu będzie wisiał, potem do kaplicy +Złoży się, jako wotum dla Boga Rodzicy». + + To powiedziawszy, order wydobył z pokrowca, +I zawiesił na skromnym krzyżyku grobowca +Uwiązaną w kokardę wstążeczkę czerwoną +I krzyż biały gwiaździsty ze złotą koroną; +Przeciw słońcu promienie gwiazdy zajaśniały +Jako ostatni odbłysk ziemskiej Jacka chwały. +Tymczasem lud na klęczkach Anioł Pański mowi, +Upraszając o wieczny pokój grzesznikowi; +Sędzia obchodzi gości i wiejską gromadę, +Wszystkich do Soplicowa wzywa na biesiadę. + + Ale na przyźbie domu usiedli dwaj starce, +Mając u kolan pełne miodu dwa półgarce. +Patrzą w sad, gdzie wśród pączków barwistego maku +Stał ułan jak słonecznik, w błyszczącym kołpaku +Strojnym blachą złocistą i piórem koguta; +Przy nim dziewczę w zielonej sukience jak ruta +Pozioma, wznosi oczki błękitne jak bratki +Ku oczom chłopca; dalej panny rwały kwiatki +Po ogrodzie, umyślnie odwracając głowy +Od kochanków, żeby im nie mieszać rozmowy. + + Ale starce miód piją, tabakierką z kory +Częstując się nawzajem, toczą rozhowory. + + «Tak, tak, mój Protazeńku» rzekł Klucznik Gerwazy. +«Tak, tak, mój Gerwazeńku» rzekł Woźny Protazy. +«Tak to, tak!» powtórzyli zgodnie kilka razy, +Kiwając w takt głowami; wreszcie Woźny rzecze: +«Iż proces nasz skończy się dziwnie, ja nie przeczę. +Wszakże, były przykłady: pamiętam procesy, +W których się działy gorsze niż u nas ekscesy, +A intercyza cały zakończyła kłopot: +Tak z Borzdobohatymi pogodził się Łopot, +Krepsztulowie z Kupściami, Putrament z Pikturną, +Z Odyńcami Mackiewicz, z Kwileckimi Turno. +Co mówię! wszak Polacy miewali zamieszki +Z Litwą, gorsze niżeli z Soplicą Horeszki, +A gdy na rozum wzięła królowa Jadwiga, +To się bez sądów owa skończyła intryga. +Dobrze, gdy strony mają panny albo wdowy +Na wydaniu: to zawsze kompromis gotowy. +Najdłuższy proces zwykle bywa z duchowieństwem +Katolickim albo też z bliskim pokrewieństwem: +Bo wtenczas sprawy skończyć nie można małżeństwem. +Stąd to Lachy z Rusami w sporach nieskończonych, +Idąc z Lecha i Rusa, dwu braci rodzonych; +Stąd się tyle procesów litewskich ciągnęło +Długo z księżmi Krzyżaki, aż wygrał Jagiełło; +Stąd na koniec pendebat długo przed aktami +Sławny ów proces Rymszów z dominikanami, +Aż wygrał wreszcie syndyk klasztorny ksiądz Dymsza, +Skąd jest przysłowie: większy Pan Bóg niż pan Rymsza; +Ja zaś dołożę, lepszy miód od Scyzoryka». +To mówiąc, półgarcówką przepił do Klucznika. + + «Prawda! prawda! — rzekł na to Gerwazy wzruszony. — +Dziwneć to były losy tej naszej Korony +I naszej Litwy! Wszak to jak małżonków dwoje! +Bóg złączył, a czart dzieli; Bóg swoje, czart swoje! +Ach, bracie Protazeńku! że to oczy nasze +Widzą! że znowu do nas ci Koronijasze +Zawitali! Służyłem ja z nimi przed laty; +Pamiętam, dzielne były z nich konfederaty! +Gdyby nieboszczyk pan mój Stolnik dożył chwili! +O Jacku! Jacku!… lecz cóż będziemy kwilili? +Skoro dziś znowu Litwa łączy się z Koroną, +Toć tym samym już wszystko zgodzono, zgładzono». + + «I to dziw — rzekł Protazy — że o tej to Zosi, +O której rękę teraz nasz Tadeusz prosi, +Było przed rokiem omen, jakoby znak z nieba!» +«Panną Zofiją — przerwał Klucznik — zwać ją trzeba; +Bo już dorosła, nie jest dziewczyną maluczką, +Przy tym z krwi dygnitarskiej, jest Stolnika wnuczką». +«Owoż — kończył Protazy — był to znak proroczy +O jej losie, widziałem znak na własne oczy. +Przed rokiem tu siedziała w święto czeladź nasza +Pijąc miód; alić patrzym: pęc, pada z poddasza +Dwóch wróblów bijących się; oba samcy stare, +Jeden młodszy cokolwiek miał podgarle szare, +Drugi czarne; dalejże tłuc się po podwórzu, +Przewracać kulki, że aż zaryli się w kurzu — +My patrzym, a tymczasem szepcą sobie sługi, +Że ten czarny niech będzie Horeszko, a drugi +Soplica; więc ilekroć szary był na górze +Krzyczą: »Wiwat Soplica, pfe Horeszki tchórze!« +A gdy spadał, wołali: »Popraw się Soplica, +Nie daj się magnatowi, to wstyd na szlachcica!« +Tak śmiejąc się, czekamy, kto kogo pokona; +Wtem Zosieńka, nad ptastwem litością wzruszona, +Podbiegła i nakryła rączką te rycerze; +Jeszcze się w ręku bili, aż leciało pierze, +Taka była zawziętość w tym maleńkim lichu. +Baby patrząc na Zosię, gadały po cichu, +Że pewnie przeznaczeniem będzie tej dziewczyny +Pogodzić dwie od dawna zwaśnione rodziny. +A widzę, że się dzisiaj ziścił omen babi. +Prawdać to, że naonczas myślano o Hrabi, +Nie zaś o Tadeuszu». + + Na to Klucznik rzecze: +«Dziwne są sprawy w świecie, kto wszystko dociecze! +Ja też powiem waszeci rzecz choć nie tak cudną +Jak ów omen, a przecież do pojęcia trudną. +Wiesz, iż dawniej rad bym był Sopliców rodzinę +W łyżce wody utopić; a tego chłopczynę, +Tadeusza, od dziecka niezmierniem polubił! +Uważałem, że gdy się z chłopiętami czubił, +Zawsze ich zbił; więc ilekroć do zamku biegał, +Jam go zawsze do trudnych imprezów podżegał. +Wszystko mu się udało: czy wydrzeć gołębie +Na wieży, czy jemiołę oberwać na dębie, +Czyli z najwyższej sosny złupić wronie gniazdo: +Wszystko umiał; myśliłem: pod szczęśliwą gwiazdą +Urodził się ten chłopiec, szkoda że Soplica! +Któż by zgadł, że w nim zamku powitam dziedzica, +Męża panny Zofiji, mej wielmożnej pani!» + + Tu skończyli rozmowę, piją zadumani; +Słychać tylko niekiedy te krótkie wyrazy: +«Tak, tak, panie Gerwazy» — «Tak, panie Protazy». + + Przyzba tykała kuchni, której okna stały +Otworem i dym jako z pożaru buchały; +Aż z kłębów dymu, niby biała gołębica, +Mignęła świecąca się kuchmistrza szlafmyca: +Wojski przez okno kuchni, ponad starców głowy, +Wytknąwszy głowę, milczkiem słuchał ich rozmowy, +I podał im nareszcie filiżanki spodek +Pełen biszkoktów, mówiąc: «Zakąście wasz miodek. +A ja wam też opowiem historią ciekawą +Sporu, który miał bitwą zakończyć się krwawą, +Gdy polujący w głębi nalibockich lasów, +Rejtan wypłatał sztukę książęciu Denassów. +Tej sztuki omal własnym nie przypłacił zdrowiem: +Jam kłótnię panów zgodził, jak — to wam opowiem». +Ale Wojskiego powieść przerwali kucharze, +Pytając komu serwis ustawiać rozkaże. + + Wojski odszedł, a starcy zaczerpnąwszy miodu, +Zadumani zwrócili oczy w głąb ogrodu, +Gdzie ów dorodny ułan rozmawiał z panienką. +Właśnie ułan ująwszy jej dłoń lewą ręką, +(Prawą miał na temlaku, widać, że był ranny) +Z takimi odezwał się słowami do panny: + + «Zofijo, musisz to mnie koniecznie powiedzieć, +Nim zamienim pierścionki, muszę o tym wiedzieć. +I cóż, że przeszłej zimy byłaś już gotowa +Dać słowo mnie? Ja wtenczas nie przyjąłem słowa: +Bo i cóż mnie po takim wymuszonym słowie? +Wtenczas bawiłem bardzo krótko w Soplicowie; +Nie byłem taki próżny, ażebym się łudził, +Żem jednym mym spojrzeniem miłość w tobie wzbudził; +Ja nie fanfaron, chciałem mą własną zasługą +Zyskać twe względy, choćby przyszło czekać długo. +Teraz jesteś łaskawa twe słowo powtórzyć: +Czymże na tyle łaski umiałem zasłużyć? +Może mnie bierzesz, Zosiu, nie tak z przywiązania, +Tylko że stryj i ciotka do tego cię skłania? +Ale małżeństwo, Zosiu, jest rzecz wielkiej wagi! +Radź się serca własnego; niczyjej powagi +Tu nie słuchaj, ni stryja gróźb, ni namów cioci. +Jeśli nie czujesz dla mnie nic oprócz dobroci, +Możem te zaręczyny czas jakiś odwlekać; +Więzić twej woli nie chcę; będziem, Zosiu, czekać. +Nic nas nie nagli, zwłaszcza że wczora wieczorem +Dano mi rozkaz zostać w Litwie instruktorem +W pułku tutejszym, nim się z mych ran nie wyleczę. +I cóż kochana Zosiu?» + + Na to Zosia rzecze, +Wznosząc głowę i patrząc w oczy mu nieśmiało: +«Nie pamiętam już dobrze, co się dawniej działo; +Wiem, że wszyscy mówili, iż za mąż iść trzeba +Za pana: ja się zawsze zgadzam z wolą Nieba +I z wolą starszych». Potem, spuściwszy oczęta, +Dodała: «Przed odjazdem, jeśli pan pamięta, +Kiedy umarł ksiądz Robak w ową burzę nocną, +Widziałam, że pan jadąc żałował nas mocno; +Pan łzy miał w oczach; te łzy, powiem panu szczerze, +Wpadły mnie aż do serca; odtąd panu wierzę +Że mnie lubisz; ilekroć mówiłam pacierze +Za pana powodzenie, zawsze przed oczami +Stał pan z tymi dużymi błyszczacymi łzami. +Potem Podkomorzyna do Wilna jeździła, +Wzięła mnie tam na zimę; alem ja tęskniła +Do Soplicowa i do tego pokoiku, +Gdzie mnie pan naprzód w wieczór spotkał przy stoliku, +Potem pożegnał… Nie wiem, skąd pamiątka pana, +Coś niby jak rozsada w jesieni zasiana, +Przez całą zimę w moim sercu się krzewiła, +Że, jako mówię panu, ustawniem tęskniła +Do tego pokoiku, i coś mi szeptało, +Że tam znów pana znajdę — i tak się też stało. +Mając to w głowie, często też miałam na ustach +Imię pana — było to w Wilnie na zapustach; +Panny mówiły, że ja jestem zakochana: +Jużci, jeżeli kocham, to już chyba pana». +Tadeusz rad z takiego miłości dowodu, +Wziął ją pod rękę, ścisnął i wyszli z ogrodu +Do pokoju damskiego, do owej komnaty, +Kędy Tadeusz mieszkał przed dziesięcią laty. + + Teraz bawił tam Rejent cudnie wystrojony, +I usługiwał damie, swojej narzeczonéj, +Biegając i podając sygnety, łańcuszki, +Słoiki i flaszeczki, i proszki, i muszki; +Wesoł, na pannę młodą patrzył tryumfalnie. +Panna młoda kończyła robić gotowalnię: +Siedziała przed zwierciadłem radząc się bóstw wdzięku; +Pokojowe zaś, jedne z żelazkami w ręku +Odświeżają nadstygłe warkoczów pierścionki, +Drugie klęcząc pracują około falbonki. + + Gdy się tak Rejent bawi ze swą narzeczoną, +Kuchcik stuknął doń w okno: kota spostrzeżono! +Kot, wykradłszy się z łozy, prześmignął po łące +I wskoczył w sad pomiędzy jarzyny wschodzące; +Tam siedzi: wystraszyć go łacno z rozsadniku +I uszczuć, postawiwszy charty na przesmyku. +Bieży Asesor, ciągnąc za obróż Sokoła; +Pośpiesza za nim Rejent i Kusego woła. +Wojski obu z chartami przy płocie ustawił, +A sam się z placką muszą do sadu wyprawił. +Depcąc, świszcząc i klaszcząc, bardzo zwierza trwoży; +Szczwacze, trzymając każdy charta na obroży, +Ukazują palcami, skąd zając wyruszy, +Cmokają z cicha; charty nadstawiły uszy, +Wytknęły pyski na wiatr i drżą niecierpliwie, +Jak dwie strzały złożone na jednej cięciwie. +Wtem Wojski krzyknął: «Wyczha!» Zając smyk zza płotu +Na łąkę; charty za nim; i wnet bez obrotu +Sokół i Kusy razem spadli na szaraka +Ze dwóch stron w jednej chwili, jak dwa skrzydła ptaka, +I zęby mu jak szpony zatopili w grzbiecie. +Kot jęknął raz, jak nowo narodzone dziecię, +Żałośnie! Biegą szczwacze: już leży bez ducha, +A charty mu sierść białą targają spod brzucha. + + Szczwacze pogłaskali psy, a Wojski tymczasem +Dobył nożyk strzelecki wiszący za pasem, +Oderznął skoki i rzekł: «Dziś równą odprawę +Wezmą pieski, bo równą pozyskali sławę, +Równa ich była rączość, równa była praca; +Godzien jest pałac Paca, godzien Pac pałaca, +Godni są szczwacze chartów, godne szczwaczów charty. +Otóż skończony spór wasz długi i zażarty; +Ja, któregoście sędzią zakładu obrali, +Wydaję wreszcie wyrok: obaście wygrali. +Wracam fanty, niech każdy przy swoim zostanie, +A wy podpiszcie zgodę». Na starca wezwanie +Szczwacze zwrócili na się rozjaśnione lice +I długo rozdzielone złączyli prawice. + + Wtem rzekł Rejent: «Stawiłem niegdyś konia z rzędem, +Opisałem się także przed ziemskim urzędem, +Iż pierścień mój sędziemu w salarijum złożę: +Fant postawiony w zakład wracać się nie może. +Pierścień niechaj pan Wojski na pamiątkę przymie, +I każe na nim wyryć albo swoje imię, +Lub gdy zechce, herbowne Hreczechów ozdoby; +Krwawnik jest gładki, złoto jedenastej proby. +Konia teraz ułani pod jazdę zabrali, +Rzęd został przy mnie; każdy znawca ten rzęd chwali +Iż jest wygodny, trwały, a piękny jak cacko: +Kulbaczka wąska modą z turecka kozacką, +Kula na przodzie, w kuli są drogie kamienie, +Poduszeczka z rubrontu wyścieła siedzenie; +A kiedy na łęk wskoczysz, na tym miękkim puszku +Między kulami siedzisz wygodnie jak w łóżku; +A gdy w galop puścisz się (tu Rejent Bolesta, +Który, jako wiadomo, bardzo lubił gesta, +Rozstawił nogi jakby na konia wskakiwał, +Potem galop udając, powoli się kiwał) +A gdy w galop puścisz się, natenczas z czapraka +Blask bije, jakby złoto kapało z rumaka, +Bo tabenki są gęsto złotem nakrapiane, +I szerokie strzemiona srebrne pozłacane; +Na rzemieniach munsztuka i na uździenicy +Połyskają guziki perłowej macicy, +U napierśnika wisi księżyc w kształt Leliwy, +To jest w kształt nowiu. Cały ten sprzęt osobliwy, +Zdobyty (jak wieść niesie) w boju podhajeckim +Na jakimś bardzo znacznym szlachcicu tureckim, +Przyjm, Asesorze, w dowód mojego szacunku». + + A na to rzekł Asesor, wesół z podarunku: +«Ja niegdyś darowane od księcia Sanguszki +Stawiłem w zakład moje prześliczne obróżki +Jaszczurem wykładane z kolcami ze złota, +I utkaną z jedwabiu smycz, której robota +Równie droga jak kamień co się na niej świeci. +Chciałem sprzęt ten zostawić w dziedzictwie dla dzieci; +Dzieci pewnie mieć będę: wiesz, że się dziś żenię; +Ale ten sprzęt, Rejencie, proszę uniżenie, +Bądź łaskaw przyjąć w zamian za twój rzęd bogaty +I na pamiątkę sporu, co długimi laty +Toczył się i nareszcie zakończył zaszczytnie +Dla nas obu. Niech zgoda między nami kwitnie». +Więc wracali do domu oznajmić za stołem, +Że się skończył spór między Kusym i Sokołem. + + Była wieść, że zająca tego Wojski w domu +Wyhodował i w ogród puścił po kryjomu, +Ażeby szczwaczów zgodzić zbyt łatwą zdobyczą. +Staruszek tak swą sztukę zrobił tajemniczo, +Że oszukał zupełnie całe Soplicowo. +Kuchcik w lat kilka później szepnął o tym słowo, +Chcąc Assesora skłócić z Rejentem na nowo; +Ale próżno krzywdzące chartów wieści szerzył: +Wojski zaprzeczył i nikt kuchcie nie uwierzył. + + Już goście zgromadzeni w wielkiej zamku sali, +Czekając uczty, wkoło stołu rozmawiali, +Gdy pan Sędzia w mundurze wojewódzkim wchodzi +I pana Tadeusza z Zofią przywodzi. +Tadeusz lewą dłonią dotykając głowy, +Pozdrowił swych dowódców przez ukłon wojskowy; +Zofija z opuszczonym ku ziemi wejrzeniem, +Zapłoniwszy się, gości witała dygnieniem +(Od Telimeny pięknie dygać wyuczona). +Miała wianek na głowie jako narzeczona, +Zresztą ubiór ten samy, w jakim dziś w kaplicy +Składała snop wiosenny dla Boga Rodzicy. +Użęła znów dla gości nowy snopek ziela; +Jedną ręką zeń kwiaty i trawy rozdziela, +Drugą swój sierp błyszczący poprawia na głowie. +Brali ziółka, całując jej ręce, wodzowie; +Zosia znowu dygała w kolej zapłoniona. + + Wtem jenerał Kniaziewicz wziął ją za ramiona, +I złożywszy ojcowski całus na jej czole, +Podniósł w górę dziewczynę, postawił na stole, +A wszyscy klaszcząc w dłonie zawołali: «Brawo!» +Zachwyceni dziewczyny urodą, postawą, +A szczególniej jej strojem litewskim, prostaczym. +Bo dla tych wodzów, którzy w swym życiu tułaczym +Tak długo błąkali się w obcych stronach świata, +Dziwne miała powaby narodowa szata, +Która im wspominała i młode ich lata, +I dawne ich miłostki. Więc ze łzami prawie +Skupili się do stołu, patrzyli ciekawie. +Ci proszą, aby Zosia wzniosła nieco czoło +I oczy pokazała; ci, ażeby wkoło +Raczyła się obrócić; dziewczyna wstydliwa +Obraca się, lecz oczy rękami zakrywa. +Tadeusz patrzył wesół i zacierał ręce. + + Czy ktoś Zosi poradził wyjść w takiej sukience, +Czy instynktem wiedziała (bo dziewczyna zgadnie +Zawsze instynktem, co jej do twarzy przypadnie): +Dosyć, że Zosia pierwszy raz w życiu dziś z rana +Była od Telimeny za upór łajana, +Nie chcąc modnego stroju, aż wymogła płaczem +Że ją tak zostawiono, w ubraniu prostaczem. + + Spódniczkę miała długą, białą; suknię krótką +Z zielonego kamlotu z różową obwódką; +Gorset także zielony, różowymi wstęgi +Od łona aż do szyi sznurowany w pręgi; +Pod nim pierś jako pączek pod listkiem się tuli. +Od ramion świecą białe rękawy koszuli, +Jako skrzydła motyle do lotu wydęte, +U dłoni skarbowane i wstążką opięte. +Szyja także koszulką obciśniona wąską, +Kołnierzyk zadzierzgniony różową zawiązką; +Zauszniczki wyrżnięte sztucznie z pestek wiszni, +Których się wyrobieniem Sak Dobrzyński pyszni +(Były tam dwa serduszka z grotem i płomykiem +Dane dla Zosi, gdy Sak był jej zalotnikiem); +Na kołnierzyku wiszą dwa sznurki bursztynu, +Na skroniach zielonego wianek rozmarynu; +Wstążki warkoczów Zosia rzuciła na barki, +A na czoło włożyła, zwyczajem żniwiarki, +Sierp krzywy, świeżym żęciem traw oszlifowany, +Jasny jak nów miesięczny nad czołem Dyjany. + + Wszyscy chwalą, klaskają. Jeden z oficerów +Dobył z kieszeni portefeuille z plikami papierów, +Rozłożył je, ołówek przyciął, w ustach zmoczył, +Patrzy w Zosię, rysuje. Ledwie Sędzia zoczył +Papiery i ołówki, poznał rysownika; +Choć go bardzo odmienił mundur pułkownika, +Bogate szlify, mina prawdziwie ułańska +I wąsik poczerniony i bródka hiszpańska. +Sędzia poznał: «Jak się masz, mój jaśnie wielmożny +Hrabio, i w ładownicy masz twój sprzęt podróżny +Do malarstwa!» W istocie, był to Hrabia młody; +Niedawny żołnierz: lecz że wielkie miał dochody +I swoim kosztem cały pułk jazdy wystawił, +I w pierwszej zaraz bitwie wybornie się sprawił, +Cesarz go pułkownikiem dziś właśnie mianował; +Więc Sędzia witał Hrabię i rangi winszował, +Ale Hrabia nie słuchał, a pilnie rysował. + + Tymczasem weszła druga para narzeczona: +Asesor, niegdyś cara, dziś Napoleona +Wierny sługa; żandarmów oddział miał w komendzie, +A choć ledwie dwadzieścia godzin był w urzędzie, +Już włożył mundur siny z polskimi wyłogi +I ciągnął krzywą szablę i dzwonił w ostrogi. +Obok poważnym krokiem szła jego kochanka +Ubrana bardzo strojnie, Tekla Hreczeszanka; +Bo Asesor już dawno Telimenę rzucił, +I aby tę kokietkę tym mocniej zasmucił, +Ku Wojszczance afekty serdeczne obrócił. +Panna nie nadto młoda, już pono półwieczna, +Lecz gospodyni dobra, osoba stateczna +I posażna: bo oprócz swej dziedzicznej wioski +Sumką z daru Sędziego powiększała wnioski. + + Trzeciej pary daremnie czekają czas długi. +Sędzia niecierpliwi się i wysyła sługi; +Wracają: powiadają, że trzeci małżonek, +Pan Rejent, szczując kota, zgubił swój pierścionek +Ślubny, szuka na łące; a Rejenta dama +Jeszcze u gotowalni, choć spieszy się sama +I choć jej pomagają służebne kobiety, +Nie mogła w żaden sposób skończyć toalety: +Ledwie będzie gotowa na godzinę czwartą. + + +Księga dwunasta +Kochajmy się + + Na koniec z trzaskiem sali drzwi na wściąż otwarto. +Wchodzi pan Wojski w czapce i z głową zadartą, +Nie wita się i miejsca za stołem nie bierze: +Bo Wojski występuje w nowym charakterze +Marszałka dworu. Laskę ma na znak urzędu +I tą laską z kolei jako mistrz obrzędu, +Wskazuje wszystkim miejsca i gości usadza. +Naprzód, jako najpierwsza województwa władza, +Podkomorzy-Marszałek wziął miejsce zaszczytne: +Ze słoniowym poręczem krzesło aksamitne; +Obok na prawej stronie jenerał Dąbrowski, +Na lewej siadł Kniaziewicz, Pac i Małachowski; +Śród nich Podkomorzyna, dalej inne panie, +Oficerowie, pany, szlachta i ziemianie, +Mężczyźni i kobiety, na przemian po parze, +Usiadają porządkiem, gdzie Wojski ukaże. + + Pan Sędzia, skłoniwszy się, opuścił biesiadę. +On na dziedzińcu włościan traktował gromadę; +Zebrawszy ich za stołem na dwa staje długim, +Sam siadł na jednym końcu, a pleban na drugim. +Tadeusz i Zofia do stołu nie siedli; +Zajęci częstowaniem włościan, chodząc jedli. +Starożytny był zwyczaj, iż dziedzice nowi +Na pierwszej uczcie sami służyli ludowi. + + Tymczasem goście, potraw czekający w sali, +Z zadziwieniem na wielki serwis poglądali, +Którego równie drogi kruszec jak robota. +Jest podanie, że książę Radziwiłł-Sierota +Kazał ten sprzęt na urząd w Wenecyi zrobić +I wedle własnych planów po polsku ozdobić. +Serwis potem zabrany czasu wojny szwedzkiéj +Przeszedł, nie wiedzieć jaką drogą, w dom szlachecki; +Dziś ze skarbca dobyty zajął środek stoła +Ogromnym kręgiem, na kształt karetnego koła. + + Serwis ten był nalany ode dna po brzegi +Piankami i cukrami białymi jak śniegi: +Udawał przewybornie krajobraz zimowy. +W środku czerniał ogromny bór konfiturowy, +Stronami domy, niby wioski i zaścianki, +Okryte zamiast śronu cukrowymi pianki; +Na krawędziach naczynia stoją dla ozdoby +Niewielkie z porcelany wydęte osoby +W polskich strojach: jakoby aktory na scenie, +Zdawały się przedstawiać jakoweś zdarzenie; +Gest ich sztucznie wydany, farby osobliwe, +Tylko głosu im braknie, zresztą gdyby żywe. + + Cóż przedstawiają? goście pytali ciekawi. +Za czym Wojski podnosi laskę i tak prawi: +(Tymczasem podawano wódkę przed jedzeniem) +«Za mych wielce mościwych panów pozwoleniem: +Te persony, których tu widzicie bez liku, +Przedstawiają polskiego historię sejmiku, +Narady, wotowanie, tryumfy i waśnie; +Sam tę scenę odgadłem i państwu objaśnię. + + Oto na prawo widać liczne szlachty grono: +Pewnie ich przed sejmikiem na ucztę sproszono. +Czeka nakryty stolik; nikt gości nie sadza, +Stoją kupkami, każda kupka się naradza. +Patrzcie, iż w każdej kupce stoi w środku człowiek, +Z którego ust otwartych, z podniesionych powiek, +Rąk niespokojnych, widać: mówca — coś tłumaczy, +I palcem eksplikuje, i na dłoni znaczy. +Ci mówcy zalecają swoich kandydatów; +Z różnym skutkiem, jak widać z miny szlachty bratów. + + «Wprawdzie tam, w drugiej kupie, szlachta pilnie słucha. +Ten ręce za pas zatknął i przyłożył ucha, +Ów dłoń przy uchu trzyma i milczkiem wąs kręci, +Zapewne słowa zbiera i niże w pamięci; +Cieszy się mówca widząc, że są nawróceni, +Gładzi kieszeń, bo kreski ich już ma w kieszeni. + + Lecz za to w trzecim gronie dzieje się inaczej: +Tu mówca musi łowić za pasy słuchaczy. +Patrzcie, wyrywają się i cofają uszy; +Patrzcie, jako ten słuchacz od gniewu się puszy, +Wzniósł ręce, grozi mówcy, usta mu zatyka, +Pewnie słyszał pochwały swego przeciwnika; +Ten drugi, pochyliwszy czoło na kształt byka, +Powiedziałbyś, że mówcę pochwyci na rogi; +Ci biorą się do szabel, tamci poszli w nogi. + + Jeden między kupkami szlachcic cichy stoi. +Widać, że człek bezstronny; waha się i boi; +Za kim dać kreskę? nie wie, i sam z sobą w walce, +Pyta losu, wzniósł ręce, wytknął wielkie palce, +Zmrużył oczy, paznokciem do paznokcia mierzy: +Widać, że kreskę swoją kabale powierzy; +Jeśli palce trafią się, da afirmatywę, +A jeżeli się chybią, rzuci negatywę. + + Na lewej druga scena; refektarz klasztoru +Obrócony na salę szlacheckiego zboru. +Starsi rzędem na ławach siedzą, młodzi stają +I ciekawi przez głowy w środek zaglądają; +W środku marszałek stoi, wazon w ręku trzyma, +Liczy gałki, szlachta je pożera oczyma, +Właśnie wstrząsnął ostatnią; woźni ręce wznoszą +I imię obranego urzędnika głoszą. + + Jeden szlachcic na zgodę powszechną nie zważa. +Patrz, wytknął głowę oknem z kuchni refektarza; +Patrz, jak oczy wytrzeszczył, jak pogląda śmiało, +Usta otworzył, jakby chciał zjeść izbę całą; +Łatwo zgadnąć, że szlachcic ten zawołał: »Veto!« +Patrzcie, jak za tą nagłą do kłótni podnietą, +Tłoczy się do drzwi ciżba, pewnie idą w kuchnię; +Dostali szable, pewnie krwawy bój wybuchnie. + + Lecz tam na korytarzu, Państwo uważacie +Tego starego księdza, co idzie w ornacie: +To przeor; Sanktissimum z ołtarza wynosi, +A chłopiec w komży dzwoni i na ustęp prosi. +Szlachta wnet szable chowa, żegna się i klęka, +A ksiądz tam się obraca, gdzie jeszcze broń szczęka. +Skoro przyjdzie, wnet wszystkich uciszy i zgodzi. + + «Ach! wy nie pamiętacie tego Państwo młodzi! +Jak wśród naszej burzliwej szlachty samowładnej, +Zbrojnej, nie trzeba było policyi żadnej: +Dopóki wiara kwitła, szanowano prawa, +Była wolność z porządkiem i z dostatkiem sława! +W innych krajach, jak słyszę, trzyma urząd drabów, +Policyjantów różnych, żandarmów, konstabów: +Ale jeśli miecz tylko bezpieczeństwa strzeże, +Żeby w tych krajach była wolność — nie uwierzę». + + Wtem dzwoniąc w tabakierę, rzekł pan Podkomorzy: +«Panie Wojski, niech wasze na potem odłoży +Te historie. Prawda, że sejmik ciekawy: +Ale my głodni, każ wać przynosić potrawy». + + Na to Wojski, skłaniając aż do ziemi laskę: +«Jaśnie wielmożny panie, zróbże mi tę łaskę, +Zaraz dokończę scenę ostatnią sejmików. +Oto nowy marszałek na ręku stronników +Wyniesion z refektarza. Patrz, jak szlachta braty +Rzucają czapki, usta otwarli, — wiwaty! +A tam, po drugiej stronie pan przekreskowany +Sam jeden, czapkę wcisnął na łeb zadumany. +Żona przed domem czeka, zgadła, co się dzieje, +Biedna! oto na ręku pokojowej mdleje; +Biedna! jaśnie wielmożnej tytuł przybrać miała, +A znów tylko wielmożną na lat trzy została!» + + Tu Wojski skończył opis i laską znak daje. +I wnet zaczęli wchodzić parami lokaje +Roznoszący potrawy: barszcz królewskim zwany, +I rosół staropolski sztucznie gotowany, +Do którego pan Wojski z dziwnymi sekrety +Wrzucił kilka perełek i sztukę monety +(Taki rosół krew czyści i pokrzepia zdrowie); +Dalej inne potrawy, a któż je wypowie! +Kto zrozumie nieznane już za naszych czasów, +Te półmiski kontuzów, arkasów, blemasów, +Z ingrediencyjami pomuchl, figatelów, +Cybetów, piżm, dragantów, pinelów, brunelów; +Owe ryby: łososie suche, dunajeckie, +Wyżyny i kawijary weneckie, tureckie, +Szczuki główne i szczuki podgłówne, łokietne, +Flądry i karpie ćwiki, i karpie szlachetne; +W końcu sekret kucharski: ryba niekrojona +U głowy przysmażona, we środku pieczona, +A mająca potrawkę z sosem u ogona. + + Goście ani pytali nazwiska potrawy, +Ani ich zastanowił ów sekret ciekawy; +Wszystko prędko z żołnierskim jedli apetytem, +Kieliszki napełniając węgrzynem obfitym. + + Ale tymczasem wielki serwis barwę zmienił, +I odarty ze śniegu już się zazielenił. +Bo lekka, ciepłem letnim powoli rozgrzana, +Roztopiła się lodu cukrowego piana +I dno odkryła, dotąd zatajone oku; +Więc krajobraz przedstawił nową porę roku, +Zabłysnąwszy zieloną, różnofarbną wiosną. +Wychodzą różne zboża, jak na drożdżach rosną, +Pszenicy szafranowej buja kłos złocisty, +Żyto ubrane w srebra malarskiego listy +I gryka wyrabiana sztucznie z czokolady, +I kwitnące gruszkami i jabłkami sady. + + Ledwie mają czas goście darów lata użyć; +Darmo proszą Wojskiego, żeby je przedłużyć: +Już serwis, jak planeta koniecznym obrotem, +Zmienia porę, już zboża malowane złotem, +Nabrawszy ciepła w izbie powoli topnieją, +Już trawy pożółkniały, liścia czerwienieją, +Sypią się: rzekłbyś, iż wiatr jesienny powiewa; +Na koniec owe chwilą przedtem strojne drzewa, +Teraz, jakby odarte od wichrów i szronu, +Stoją nagie: były to laski cynamonu, +Lub udające sosnę gałązki wawrzynu, +Odziane zamiast kolców ziarenkami kminu. + + Goście pijący wino zaczęli gałązki +Pnie i korzenie zrywać i gryźć dla zakąski. +Wojski obchodził serwis i pełen radości, +Tryumfujące oczy obracał na gości. + + Henryk Dąbrowski udał wielkie zadziwienie +I rzekł: «Mój panie Wojski, czy to chińskie cienie? +Czy to Pinety panu dał w służbę swe bisy? +Czy dotąd u was w Litwie są takie serwisy +I wszyscy takim starym ucztują zwyczajem? +Powiedz mi, bo ja życie strawiłem za krajem». + + Wojski rzekł kłaniając się: «Nie, jaśnie wielmożny +Jenerale, nie jest to żaden kunszt bezbożny! +Jest to pamiątka tylko owych biesiad sławnych, +Które dawano w domach panów starodawnych, +Gdy Polska używała szczęścia i potęgi! +Com zrobił, tom wyczytał z tej tu oto księgi. +Pytasz, czy wszędzie w Litwie ten się zwyczaj chowa? +Niestety! już i do nas włazi moda nowa. +Niejeden panicz krzyczy, że nie cierpi zbytków: +Je jak Żyd, skąpi gościom potraw i napitków, +Węgrzyna pożałuje, a pije szatańskie +Fałszywe wino modne, moskiewskie, szampańskie; +Potem w wieczór na karty tyle złota straci, +Że za nie dałbyś ucztę na stu szlachty braci. +Nawet (bo co na sercu mam, dziś powiem szczerze, +Niech tego Podkomorzy za złe mi nie bierze) +Kiedym ten serwis cudny ze skarbca dobywał, +To nawet Podkomorzy, i on mnie przedrwiwał! +Mówiąc, że to machina żmudna, staroświecka, +Że to ma pozór niby zabawki dla dziecka, +Nieprzyzwoitej dla tak znakomitych ludzi! +Sędzio! i Sędzia mówił że to gości znudzi! +A przecież, ile wnoszę z panów zadziwienia, +Widzę, iż ten kunszt piękny godzien był widzenia! +Nie wiem, czy się podobna okazja zdarzy +Częstować w Soplicowie takich dygnitarzy. +Widzę, że pan jenerał na biesiadach zna się, +Niechaj przyjmie tę książkę! Ona panu zda się, +Gdy będziesz dla monarchów zagranicznych grona +Dawał ucztę, ba, nawet dla Napoleona. +Ale pozwól, nim księgę tę panu poświęcę, +Niech powiem, jakim trafem wpadła w moje ręce». + + Wtem szmer powstał za drzwiami; razem głosów wiele +Zawołało: «Niech żyje Kurek na kościele!» +Ciżba tłoczy się w salę, a Maciej na czele. +Sędzia gościa za rękę do stołu prowadził +I wysoko pomiędzy wodzami posadził, +Mówiąc: «Panie Macieju, niedobry sąsiedzie, +Przyjeżdżasz bardzo późno, prawie po obiedzie». +«Jem wcześnie — rzekł Dobrzyński — ja tu nie dla jadła +Przybyłem, tylko że mnie ciekawość napadła, +Obejrzeć z bliska naszą armią narodową. +Wieleby gadać — jest to ani to, ni owo! +Szlachta mnie obaczyła i gwałtem tu wiedzie, +A Waszeć za stół sadzasz — dziękuję, sąsiedzie». +To wyrzekłszy, przewrócił talerz dnem do góry, +Na znak że jeść nie będzie, i milczał ponury. + + «Panie Dobrzyński — rzekł mu jenerał Dąbrowski, +Tyż to jesteś ów sławny rębacz Kościuszkowski, +Ów Maciej, zwany Rózga! znam ciebie ze sławy. +I proszę, takiś dotąd czerstwy, taki żwawy! +Ileż to lat minęło! Patrz, jam się podstarzał; +Patrz, i Kniaziewiczowi już się włos poszarzał: +A ty jeszcze z młodymi mógłbyś pójść w zapasy, +I Rózga twoja kwitnie pono jak przed czasy; +Słyszałem, żeś niedawno Moskalów oćwiczył. +Lecz gdzie są bracia twoi? Niezmiernie bym życzył +Widzieć te Scyzoryki i te wasze Brzytwy, +Ostatnie egzemplarze starodawnej Litwy». + + «Jenerale — rzekł Sędzia — po owym zwycięstwie, +Prawie wszyscy Dobrzyńscy schronili się w Księstwie; +Zapewne do którego weszli legionu». +«W istocie — odpowiedział młody Szef szwadronu — +Mam w drugiej kompaniji wąsate straszydło, +Wachmistrza Dobrzyńskiego, co się zwie Kropidło, +A Mazury zowią go litewskim niedźwiedziem. +Jeśli Jenerał każe, to go tu przywiedziem». +«Jest — rzekł porucznik — kilku innych rodem z Litwy, +Jeden żołnierz znajomy pod imieniem Brzytwy +I drugi co z tromblonem jeździ na flankiery; +Są także w pułku strzelców dwa grenadyjery +Dobrzyńscy». + + «Ale, ale: o ich naczelniku — +Rzekł jenerał — chcę wiedzieć o tym Scyzoryku, +O którym mnie pan Wojski tyle prawił cudów, +Jakby o jednym z owych dawnych wielkoludów». +«Scyzoryk — rzecze Wojski — choć nie egzulował, +Ale bojąc się śledztwa, przed Moskwą się schował, +Całą zimę nieborak tułał się po lasach, +Teraz dopiero wyszedł. W tych wojennych czasach +Mógłby się na co przydać, jest rycerskim człekiem, +Szkoda tylko, że trochę przyciśniony wiekiem. +Lecz owóż on!…» Tu Wojski palcem wskazał w sieni, +Gdzie czeladź i wieśniacy stali natłoczeni, +A nad wszystkich głowami łysina błyszcząca +Ukazała się nagle jak pełnia miesiąca; +Trzykroć weszła i trzykroć znikła w głów obłoku. +Klucznik idąc kłaniał się, aż dobył się z tłoku, +I rzekł: + + «Jaśnie wielmożny koronny hetmanie, +Czy jenerale, mniejsza o tytułowanie, +Jam jest Rębajło, staję na twe zawołanie +Z tym moim Scyzorykiem, który nie z oprawy +Ani z napisów, ale z hartu nabył sławy, +Że nawet o nim jaśnie wielmożny pan wiedział. +Gdyby on gadać umiał, może by powiedział +Cokolwiek na pochwałę i tej starej ręki, +Która służyła długo, wiernie, Bogu dzięki, +Ojczyźnie, tudzież panów Horeszków rodzinie, +Czego pamięć dotychczas między ludźmi słynie. +Mopanku! rzadko który pisarz prowentowy +Tak zręcznie temperuje pióra, jak on głowy. +Długo liczyć! A nosów i uszu bez liku! +A nie ma żadnej szczerby na tym Scyzoryku +I żaden go nie splamił zbojecki uczynek: +Tylko otwarta wojna albo pojedynek. +Raz tylko! Panie daj mu wieczny odpoczynek! +Bezbronnego człowieka, niestety, sprzątniono… +A i to, Bóg mi świadkiem, pro publico bono». + + «Pokaż no — rzekł śmiejąc się jenerał Dąbrowski — +A to piękny scyzoryk, istny miecz katowski!» +I z zadziwieniem wielki rapier opatrywał +I innym oficerom w kolej pokazywał. +Próbowali go wszyscy, ale ledwie który +Z oficerów mógł podnieść ten rapier do góry. +Mówiono, że Dembiński, sławny ręki siłą, +Podźwignąłby szablicę, lecz go tam nie było. +Z obecnych zaś tylko szef szwadronu Dwernicki +I dowódca plutonu, porucznik Różycki +Potrafili obracać tym żelaznym drągiem: +I tak rapier na próbę szedł z rak do rąk ciągiem. + + Lecz jenerał Kniaziewicz, wzrostem najsłuszniejszy +Pokazało się, iż był w ręku najsilniejszy: +Ująwszy rapier lekko, jakby szpadę dźwignął +I nad głowami gości błyskawicą mignął, +Przypominając polskie fechtarskie wykręty: +*Krzyżową sztukę, młyńca, cios krzywy, raz cięty,* +*Cios kradziony* i tempy *kontrpunktów, tercetów,* +Które też umiał, bo był ze szkoły kadetów. + + Gdy śmiejąc się fechtował, Rębajło już klęczał, +Objął go za kolana i ze łzami jęczał; +Za każdym zwrotem miecza: «Pięknie! jenerale, +Czyś był konfederatem? pięknie, doskonale! +To sztych Puławskich! tak się Dzierżanowski składał. +To sztych Sawy! Któż panu tak rękę układał? +Chyba Maciej Dobrzyński! A to? Jenerale, +Mój wynalazek, dalbóg mój; ja się nie chwalę: +To cięcie znane tylko w Rębajłów zaścianku, +Od mojego imienia zwane *cios mopanku*; +Któż to pana nauczył? to jest moje cięcie, +Moje!» Wstał, jenerała porwawszy w objęcie: +«Teraz umrę spokojny! Jest przecie na świecie +Człowiek, który przytuli moje drogie dziecię; +Bo wszak nad tym od dawna dzień i noc boleję, +Czy po śmierci ten rapier mój nie zerdzewieje! +Otóż nie zerdzewieje! Mój jaśnie wielmożny +Jenerale, wybacz mi, porzućcie te rożny, +Niemieckie szpadki; to wstyd szlacheckiemu dziecku +Nosić ten kijek: weźmij szablę po szlachecku! +Oto ten mój Scyzoryk u nóg twoich składam, +To jest co najdroższego na świecie posiadam; +Nie miałem nigdy żony, nie miałem dziecięcia, +On był żoną i dzieckiem; z mojego objęcia +Nigdy on nie wychodził; od rana do mroku +Pieściłem go, on w nocy sypiał przy mym boku; +A kiedym się zestarzał, nad łóżkiem na ścianie +Wisiał, jako nad Żydem Boże przykazanie! +Myśliłem zakopać go razem z ręką w grobie, +Lecz znalazłem dziedzica — Niechaj służy tobie!» + + Jenerał wpół śmiejąc się, a na wpół wzruszony: +«Kolego — rzekł — jeżeli ustąpisz mnie żony +I dziecka, to zostaniesz przez resztę żywota +Bardzo samotny, stary, wdowiec i sierota! +Powiedz, czym ci ten drogi dar mam wynagrodzić +I czym twoje sieroctwo i wdowstwo osłodzić?» +«Czy ja Cybulski? — rzecze na to Klucznik z żalem — +Co żonę przegrał, grając w mariasza z Moskalem, +Jak o tym pieśń powiada. Ja mam dosyć na tem, +Że mój Scyzoryk jeszcze zabłyśnie przed światem +W takim ręku! Niech tylko jenerał pamięta, +Aby tasiemka była długa, rozciągnięta, +Bo to długie; a zawsze od lewego ucha +Ciąć oburącz, to przetniesz od głowy do brzucha». + + Jenerał wziął Scyzoryk; lecz że bardzo długi, +Nie mógł nosić, w furgonie schowały go sługi. +Co się z nim stało, różnie powiadają o tem, +Lecz nikt pewnie nie wiedział ni wtenczas, ni potem. + + Dąbrowski rzekł do Maćka: «A ty co, kolego? +Zdaje się, żeś ty nie rad z przybycia mojego? +Milczysz kwaśny? I jakże, serce ci nie skacze, +Gdy widzisz orły złote, srebrne? gdy trębacze +Pobudkę Kościuszkowską trąbią ci nad uchem? +Maćku, myśliłem że ty większym jesteś zuchem! +Jeśli szabli nie weźmiesz i na koń nie siędziesz, +Przynajmniej z kolegami wesoło pić będziesz +Zdrowie Napoleona i Polski nadzieje!» + + «Ha! — rzekł Maciej — słyszałem, widzę co się dzieje! +Ale panie, dwóch orłów razem się nie gnieździ! +Łaska pańska, hetmanie, na pstrym koniu jeździ! +Cesarz wielki bohater! gadać o tym wiele! +Pamiętam, że Pułascy, moi przyjaciele, +Mawiali, poglądając na Dymuliera, +Że dla Polski polskiego trzeba bohatera, +Nie Francuza ani też Włocha, ale Piasta, +Jana albo Józefa, lub Maćka — i basta. +Wojsko! mówią, że polskie!… Lecz te fizyliery, +Sapery, grenadiery i kanonijery: +Więcej słychać niemieckich tytułów w tym tłumie +Niżeli narodowych! Kto to już zrozumie! +A muszą też być z wami Turki czy Tatary +Czy syzmatyki, co ni Boga, ani wiary: +Sam widziałem, kobiety w wioskach napastują, +Przechodniów odzierają, kościoły rabują! +Cesarz idzie do Moskwy… daleka to droga, +Jeśli cesarz jegomość wybrał się bez Boga! +Słyszałem, że już podpadł pod klątwy biskupie; +Wszytko to jest…» Tu Maciej chleb umoczył w zupie, +I jedząc nie dokończył ostatniego słowa. + + Nie w smak Podkomorzemu poszła Maćka mowa, +Młodzież zaczęła szemrać; Sędzia przerwał swary, +Głosząc przybycie trzeciej narzeczonej pary. + + Był to Rejent, sam siebie Rejentem ogłosił, +Nikt go nie poznał. Dotąd polskie suknie nosił, +Lecz teraz Telimena, przyszła żona, zmusza +Warunkiem intercyzy, wyrzec się kontusza; +Więc się Rejent rad nierad po francusku przebrał. +Widno, że mu frak duszy połowę odebrał, +Stąpa, jakby kij połknął, prosto, nieruchawo, +Jak żuraw; nie śmie spójrzeć ni w lewo, ni w prawo; +Mina gęsta, lecz z miny widać że jest w męce, +Nie wie jak się pokłonić, gdzie ma podziać ręce, +On, co tak gesty lubił! Ręce za pas sadził, +Nie masz pasa — tylko się po żołądku gładził; +Postrzegł omyłkę; bardzo zmieszał się, spiekł raka, +I ręce obie schował w jedną kieszeń fraka. +Idzie jakby przez rózgi śród szeptów i drwinek, +Wstydząc się za frak, jakby za niecny uczynek; +Aż spotkał oczy Maćka i zadrżał z bojaźni. + + Maciej dotąd z Rejentem żył w wielkiej przyjaźni; +Teraz wzrok nań obrócił tak ostry i dziki, +Że Rejent zbladnął, zaczął zapinać guziki, +Myśląc, że Maciej wzrokiem suknie z niego złupi. +Dobrzyński tylko dwakroć wyrzekł głośno: «Głupi!» +I tak strasznie zgorszył się z Rejenta przebrania, +Że zaraz wstał od stołu, i bez pożegnania +Wymknąwszy się, wsiadł na koń, wrócił do zaścianka. + + A tymczasem Rejenta nadobna kochanka, +Telimena, roztacza blaski swej urody, +I ubiór, od stóp do głów co najświeższej mody. +Jaką miała sukienkę, jaki strój na głowie, +Daremnie pisać, pióro tego nie wypowie; +Chyba pędzel by skreślił te tiule, ptyfenie, +Blondyny, kaszemiry, perły i kamienie, +I oblicze różane i żywe wejrzenie. + + Poznał ją zaraz Hrabia. Z zadziwienia blady +Wstał od stołu i szukał koło siebie szpady: +«I tyżeś to! — zawołał — czy mnie oczy łudzą? +Ty? w obecności mojej ściskasz rękę cudzą? +O niewierna istoto, o duszo zmiennicza! +I nie skryjesz ze wstydu pod ziemię oblicza? +Takeś twojej tak świeżej niepomna przysięgi? +O łatwowierny! po cóż nosiłem te wstęgi! +Lecz biada rywalowi, co mię tak znieważa! +Po moim chyba trupie pójdzie do ołtarza!» + + Goście powstali, Rejent okropnie się zmieszał, +Podkomorzy rywalów zagodzić pośpieszał; +Lecz Telimena wziąwszy Hrabiego na stronę: +«Jeszcze — szepnęła — Rejent nie wziął mię za żonę; +Jeżeli pan przeszkadzasz, odpowiedzże na to, +A odpowiedz mi zaraz, krótko, węzłowato: +Czy mnie kochasz, czyś dotąd serca nie odmienił, +Czyś gotów, żebyś ze mną zaraz się ożenił, +Zaraz, dziś?… jeśli zechcesz, odstąpię Rejenta». +Hrabia rzekł: «O kobieto dla mnie niepojęta! +Dawniej w uczuciach twoich byłaś poetyczną, +A teraz mi się zdajesz całkiem prozaiczną! +Cóż są wasze małżeństwa, jeśli nie łańcuchy, +Które związują tylko ręce, a nie duchy? +Wierzaj: są oświadczenia, nawet bez wyznania; +Są obowiązki, nawet bez obowiązania! +Dwa serca, pałające na dwóch końcach ziemi, +Rozmawiają jak gwiazdy promieńmi drżącemi; +Kto wie! może dla tego ziemia tak do słońca +Dąży, i tak jest zawsze miłą dla miesiąca, +Że wiecznie patrzą na się i najkrótszą drogą +Biegą do siebie — ale zbliżyć się nie mogą!» +«Dość już tego — przerwała — nie jestem planetą +Z łaski Bożej, dość Hrabio: ja jestem kobietą, +Już wiem resztę, przestań mi pleść ni to ni owo. +Teraz ostrzegam: jeśli piśniesz jedno słowo +Ażeby ślub mój zerwać, to jak Bóg na niebie +Że z tymi paznokciami przyskoczę do ciebie +I…» — «Nie będę — rzekł Hrabia — szczęścia pani kłócił» +I oczy pełne smutku i wzgardy odwrócił. +I ażeby ukarać niewierną kochankę, +Za przedmiot stałych ogniów wziął Podkomorzankę. + + Wojski pragnął młodzieńców poróżnionych zgodzić +Przykładami mądrymi: więc zaczął wywodzić +Historyję o dziku Nalibockich lasów +I o kłótni Rejtana z księżęciem Denassów. +Ale goście tymczasem skończyli jeść lody +I z zamku na dziedziniec wyszli dla ochłody. + + Tam włość już kończy ucztę: krążą miodu dzbany. +Muzyka już się stroi i wzywa na tany; +Szukają Tadeusza, który stał na stronie +I coś pilnego szeptał swojej przyszłej żonie. + + «Zofio! muszę ciebie w bardzo ważnej rzeczy +Radzić się; już pytałem stryja, on nie przeczy. +Wiesz, iż znaczna część wiosek które mam posiadać, +Wedle prawa na ciebie powinna by spadać. +Ci chłopi są nie moi, lecz twoi poddani: +Nie śmiałbym ich urządzić bez woli ich pani. +Teraz, kiedy już mamy Ojczyznę kochaną: +Czyliż wieśniacy zyszczą z tą szczęśliwą zmianą +Tyle tylko, że pana innego dostaną? +Prawda, że byli dotąd rządzeni łaskawie: +Lecz po mej śmierci, Bóg wie, komu ich zostawię. +Jestem żołnierz, jesteśmy śmiertelni oboje, +Jestem człowiek, sam własnych kaprysów się boję: +Bezpieczniej zrobię, kiedy władzy się wyrzekę, +I oddam los włościanów pod prawa opiekę. +Sami wolni, uczyńmy i włościan wolnemi, +Oddajmy im w dziedzictwo posiadanie ziemi, +Na której się zrodzili, którą krwawą pracą +Zdobyli, z której wszystkich żywią i bogacą. +Lecz muszę ciebie ostrzec, że tych ziem nadanie +Zmniejszy nasz dochód, w miernym musimy żyć stanie. +Ja przywykłem do życia oszczędnego z młodu; +Lecz ty Zofio, jesteś z wysokiego rodu, +W stolicy przepędziłaś twoje młode lata, +Czyż zgodzisz się żyć na wsi, z daleka od świata, +Jak ziemianka?» + + A na to Zosia rzekła skromnie: +«Jestem kobietą, rządy nie należą do mnie, +Wszakże pan będziesz mężem; ja do rady młoda, +Co pan urządzisz, na to całym sercem zgoda! +Jeśli, włość uwalniając, zostaniesz uboższy, +To Tadeuszu będziesz sercu memu droższy. +O moim rodzie mało wiem i nie dbam o to; +Tyle pomnę, że byłam ubogą sierotą, +Że od Sopliców byłam za córkę przybrana, +W ich domu hodowana i za mąż wydana. +Wsi nie lękam się. Jeśli w wielkim mieście żyłam, +To dawno, zapomniałam, wieś zawsze lubiłam; +I wierz mi, że mnie moje kogutki i kurki +Więcej bawiły niźli owe Peterburki. +Jeśli czasem tęskniłam do zabaw, do ludzi, +To z dzieciństwa; wiem teraz że mnie miasto nudzi; +Przekonałam się zimą po krótkim pobycie +W Wilnie, że ja na wiejskie urodzona życie: +Pośród zabaw tęskniłam znów do Soplicowa. +Pracy też nie lękam się, bom młoda i zdrowa, +Umiem chodzić około domu, nosić klucze; +Gospodarstwa, obaczysz, jak ja się wyuczę!» + + Gdy Zosia domawiała ostatnie wyrazy, +Podszedł ku niej zdziwiony i kwaśny Gerwazy: +«Już wiem! — rzekł — Sędzia mówił już o tej wolności! +Lecz nie pojmuję, co to ściąga się do włości! +Boję się, żeby to coś nie było z niemiecka! +Wszak wolność nie jest chłopska rzecz, ale szlachecka! +Prawda, że się wywodzim wszyscy od Adama, +Alem słyszał, że chłopi pochodzą od Chama, +Żydowie od Jafeta, my szlachta od Sema, +A więc panujem jako starsi nad obiema. +Jużci pleban inaczej uczy na ambonie… +Powiada, że to było tak w Starym Zakonie, +Ale skoro Chrystus Pan, choć z królów pochodził, +Między Żydami w chłopskiej stajni się urodził, +Odtąd więc wszystkie stany porównał i zgodził; +Niech i tak będzie, kiedy inaczej nie można! +Zwłaszcza, że jako słyszę, i jaśnie wielmożna +Pani moja Zofija na wszystko się zgadza; +Jej rozkazać, mnie słuchać: jużci przy niej władza. +Tylko ostrzegam, byśmy wolności nie dali +Pustej i słownej tylko, jako za Moskali, +Kiedy pan Karp nieboszczyk włościan wyswobodził , +A Moskal ich podatkiem potrójnym ogłodził. +Radzę więc, aby chłopów starym obyczajem, +Uszlachcić i ogłosić, że im herb nasz dajem. +Pani udzieli jednym wioskom Półkozica, +Drugim niech swą Leliwę nada pan Soplica. +Natenczas i Rębajło uzna chłopa równym, +Gdy go ujrzy szlachcicem wielmożnym, herbownym. +Sejm potwierdzi. + + A niech się mąż pani nie trwoży, +Iż oddanie ziem państwo tak bardzo zuboży: +Nie da Bóg, abym rączki córy dygnitarskiej +Widział umozolone w pracy gospodarskiej. +Jest na to sposób. W zamku wiem ja pewną skrzynię, +W której jest Horeszkowskie stołowe naczynie, +Przy tym różne sygnety, kanaki, manele, +Kity bogate, rzędy, cudne karabele. +Skarbczyk Stolnika, w ziemi skryty od grabieży, +Pani Zofii jako dziedziczce należy; +Pilnowałem go w zamku jako oka w głowie, +Od Moskalów i od was, państwo Soplicowie. +Mam także spory worek mych własnych talarów, +Uzbieranych z wysługi, tudzież z pańskich darów. +Myśliłem, gdy nam zamek wróconym zostanie, +Obrócić grosz na murów wyreperowanie; +Nowemu gospodarstwu dziś zda się w potrzebie; — +A więc, panie Soplico, wnoszę się do ciebie, +Będę żył u mej pani na łaskawym chlebie +I kołysząc Horeszków pokolenie trzecie, +Wprawiać do Scyzoryka pani mojej dziecię, +Jeśli syn — a syn będzie: bo wojny nadchodzą, +A w czasie wojny zawżdy synowie się rodzą». + + Ledwie ostatnie słowa domówił Gerwazy, +Gdy poważnymi kroki przystąpił Protazy. +Skłonił się i wydobył z zanadrza kontusza +Panegiryk ogromny, w półtrzecia arkusza. +Skomponował go rymem podoficer młody, +Który niegdyś w stolicy sławne pisał ody; +Potem wdział mundur, lecz i w wojsku beletrysta, +Wiersze rabiał. Już Woźny przeczytał ich trzysta, +Aż gdy przyszedł do miejsca: *O ty, której wdzięki* +*Budzą bolesną radość i rozkoszne męki!* +*Która na szyk Bellony gdy zwrócisz twarz piękną,* +*Złamią się wnet oszczepy i tarcze rozpękną!* +*Zwalcz dziś Marsa Hymenem; srogiej niezgód hydrze* +*Niech dłoń twoja syczące z czoła żmije wydrze!* — +Tadeusz i Zofia ustawnie klaskali, +Niby chwaląc, w istocie nie chcąc słuchać daléj. +Już z rozkazu Sędziego pleban stał na stole +I ogłaszał włościanom Tadeusza wolę. + + Zaledwie usłyszeli nowinę poddani, +Skoczyli do panicza, padli do nóg pani, +«Zdrowie państwu naszemu»! ze łzami krzyknęli; +Tadeusz krzyknął: «Zdrowie spółobywateli, +Wolnych, równych — Polaków!» — «Wnoszę ludu zdrowie!» +Rzekł Dąbrowski; lud krzyknął «Niech żyją wodzowie! +Wiwat wojsko, wiwat lud, wiwat wszystkie stany!» +Tysiącem głosów, zdrowia grzmiały na przemiany. + + Tylko Buchman radości podzielać nie raczył; +Pochwalał projekt, lecz go rad by przeinaczył: +A naprzód, komisyją legalną wyznaczył, +Która by… Krótkość czasu była na zawadzie, +Że nie stało się zadość Buchmanowej radzie. +Bo na dziedzińcu zamku już stali parami +Oficery z damami, wiara z wieśniaczkami. +«Poloneza!» krzyknęli wszyscy w jedno słowo. +Oficerowie wiodą muzykę wojskową; +Ale pan Sędzia w ucho rzekł do jenerała: +«Każ pan, żeby się jeszcze kapela wstrzymała. +Wiesz, że dzisiaj synowca mego zaręczyny; +A dawnym obyczajem jest naszej rodziny, +Zaręczać się i żenić przy wiejskiej muzyce. +Patrz, stoi cymbalista, skrzypak i kozice, +Poczciwi muzykanci; już się skrzypak zżyma, +A kobeźnik kłania się i żebrze oczyma. +Jeżeli ich odprawię, biedni będą płakać; +Lud przy innej muzyce nie potrafi skakać. +Niechaj ci zaczną; niech się i lud podweseli; +Potem będziem wybornej twej słuchać kapeli». +Dał znak. + + Skrzypak u sukni zakasał rękawek, +Ścisnął gryf krzepko, oparł brodę o podstawek +I smyk jak konia w zawód puścił po skrzypicy. +Na to hasło, stojący obok kobeźnicy, +Jak gdyby w skrzydła bijąc, częstym ramion ruchem +Dmą w miechy i oblicza wypełniają duchem: +Myśliłbyś, że ta para w powietrze uleci, +Podobna do pyzatych Boreasza dzieci. +Brakło cymbałów. + + Było cymbalistów wielu, +Ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu +(Jankiel przez całą zimę nie wiedzieć gdzie bawił, +Teraz się nagle z głównym sztabem wojska zjawił); +Wiedzą wszyscy, że mu nikt na tym instrumencie +Nie wyrówna w biegłości, w guście i talencie. +Proszą, ażeby zagrał, podają cymbały; +Żyd wzbrania się, powiada, że ręce zgrubiały, +Odwykł od grania, nie śmie i panów się wstydzi; +Kłaniając się umyka. Gdy to Zosia widzi, +Podbiega i na białej podaje mu dłoni +Drążki, którymi zwykle mistrz we struny dzwoni; +Drugą rączką po siwej brodzie starca głaska +I dygając: «Jankielu — mówi — jeśli łaska! +Wszak to me zaręczyny: zagrajże Jankielu! +Wszak nie raz przyrzekałeś grać na mym weselu?» + + Jankiel niezmiernie Zosię lubił: kiwnął brodą +Na znak, że nie odmawia; więc go w środek wiodą, +Podają krzesło, usiadł, cymbały przynoszą, +Kładą mu na kolanach. On patrzy z rozkoszą +I z dumą: jak weteran w służbę powołany, +Gdy wnuki ciężki jego miecz ciągną ze ściany, +Dziad śmieje się, choć miecza dawno nie miał w dłoni, +Lecz uczuł, że dłoń jeszcze nie zawiedzie broni. + + Tymczasem dwaj uczniowie przy cymbałach klęczą, +Stroją na nowo struny i próbując, brzęczą; +Jankiel z przymrużonymi na poły oczyma +Milczy i nieruchome drążki w palcach trzyma. + + Spuścił je. Zrazu bijąc taktem tryumfalnym, +Potem gęściej siekł struny jak deszczem nawalnym: +Dziwią się wszyscy. Lecz to była tylko proba; +Bo wnet przerwał i w górę podniósł drążki oba. + + Znów gra. Już drżą drążki, tak lekkimi ruchy, +Jak gdyby zadzwoniło w strunę skrzydło muchy, +Wydając ciche, ledwie słyszalne brzęczenia. +Mistrz zawsze patrzył w niebo czekając natchnienia. +Spójrzał z góry, instrument dumnym okiem zmierzył, +Wzniósł ręce, spuścił razem, w dwa drążki uderzył: +Zdumieli się słuchacze. + + Razem ze strun wiela +Buchnął dźwięk, jakby cała janczarska kapela +Ozwała się z dzwonkami, z zelami, z bębenki: +Brzmi Polonez Trzeciego Maja! — Skoczne dźwięki +Radością oddychają, radością słuch poją; +Dziewki chcą tańczyć, chłopcy w miejscu nie dostoją — +Lecz starców myśli z dźwiękiem w przeszłość się uniosły, +W owe lata szczęśliwe, gdy senat i posły, +Po dniu Trzeciego Maja, w ratuszowej sali, +Zgodzonego z narodem króla fetowali, +Gdy przy tańcu śpiewano: *Wiwat król kochany!* +*Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany!* + + Mistrz coraz takty nagli i tony natęża; +A wtem puścił fałszywy akord jak syk węża, +Jak zgrzyt żelaza po szkle: przejął wszystkich dreszczem +I wesołość pomięszał przeczuciem złowieszczem. +Zasmuceni, strwożeni, słuchacze zwątpili, +Czy instrument niestrojny? czy się muzyk myli? +Nie zmylił się mistrz taki! On umyślnie trąca +Wciąż tę zdradziecką strunę, melodyję zmąca, +Coraz głośniej targając akord rozdąsany, +Przeciwko zgodzie tonów skonfederowany: +Aż Klucznik pojął mistrza, zakrył ręką lica +I krzyknął: «Znam! znam głos ten! to jest *Targowica*!» +I wnet pękła ze świstem struna złowróżąca; +Muzyk bieży do prymów, urywa takt, zmaca, +Porzuca prymy, bieży z drążkami do basów, +Słychać tysiące coraz głośniejszych hałasów; +Takt marszu, wojna, atak, szturm; słychać wystrzały, +Jęk dzieci, płacze matek. — Tak mistrz doskonały +Wydał okropność szturmu, że wieśniaczki drżały, +Przypominając sobie ze łzami boleści +*Rzeź Pragi*, którą znały z pieśni i z powieści, +Rade, że mistrz na koniec strunami wszystkiemi +Zagrzmiał, i głosy zdusił, jakby wbił do ziemi. + + Ledwie słuchacze mieli czas wyjść z zadziwienia, +Znowu muzyka inna — znów zrazu brzęczenia +Lekkie i ciche; kilka cienkich strunek jęczy, +Jak kilka much, gdy z siatki wyrwą się pajęczéj. +Lecz strun coraz przybywa: Już rozpierzchłe tony +Łączą się i akordów wiążą legijony, +I już w takt postępują zgodzonymi dźwięki, +Tworząc nutę żałośną tej sławnej piosenki: +*O żołnierzu, tułaczu, który borem, lasem* +*Idzie, z biedy i z głodu przymierając czasem,* +*Na koniec pada u nóg konika wiernego,* +*A konik nogą grzebie mogiłę dla niego.* +Piosenka stara, wojsku polskiemu tak miła! +Poznali ją żołnierze; wiara się skupiła +Wkoło mistrza; słuchają, wspominają sobie, +Ów czas okropny, kiedy na Ojczyzny grobie +Zanucili tę piosnkę i poszli w kraj świata; +Przywodzą na myśl długie swej wędrówki lata, +Po lądach, morzach, piaskach gorących i mrozie, +Pośrodku obcych ludów, gdzie często w obozie +Cieszył ich i rozrzewniał ten śpiew narodowy. +Tak rozmyślając smutnie pochylili głowy. + + Ale je wnet podnieśli, bo mistrz tony wznosi, +Natęża, takty zmienia: coś innego głosi. +I znowu spójrzał z góry, okiem struny zmierzył, +Złączył ręce, oburącz w dwa drążki uderzył: +Uderzenie tak sztuczne, tak było potężne, +Że struny zadzwoniły jak trąby mosiężne +I z trąb znana piosenka ku niebu wionęła, +Marsz tryumfalny: *Jeszcze Polska nie zginęła*! +*Marsz Dąbrowski do Polski!* — I wszyscy klasnęli, +I wszyscy «Marsz Dąbrowski!» chórem okrzyknęli. + + Muzyk, jakby sam swojej dziwił się piosence, +Upuścił drążki z palców, podniósł w górę ręce; +Czapka lisia spadła mu z głowy na ramiona, +Powiewała poważnie broda podniesiona, +Na jagodach miał kręgi dziwnego rumieńca, +We wzroku ducha pełnym błyszczał żar młodzieńca, +Aż gdy na Dąbrowskiego starzec oczy zwrócił, +Zakrył rękami, spod rąk łez potok się rzucił: +«Jenerale — rzekł — ciebie długo Litwa nasza +Czekała — długo, jak my Żydzi Mesyjasza… +Ciebie prorokowali dawno między ludem +Śpiewaki, ciebie niebo obwieściło cudem, +Żyj i wojuj, o ty nasz!…» Mówiąc, ciągle szlochał, +Żyd poczciwy Ojczyznę jako Polak kochał! +Dąbrowski mu podawał rękę i dziękował, +On, czapkę zdjąwszy, wodza rękę ucałował. + + Poloneza czas zacząć. — Podkomorzy rusza +I z lekka zarzuciwszy wyloty kontusza, +I wąsa pokręcając, podał rękę Zosi +I skłoniwszy się grzecznie w pierwszą parę prosi. +Za Podkomorzym szereg w pary się gromadzi, +Dano hasło, zaczęto taniec: on prowadzi. + + Nad murawą czerwone połyskają buty, +Bije blask z karabeli, świeci się pas suty, +A on stąpa powoli, niby od niechcenia: +Ale z każdego kroku, z każdego ruszenia, +Można tancerza czucia i myśli wyczytać. +Oto stanął, jak gdyby chciał swą damę pytać, +Pochyla ku niej głowę, chce szepnąć do ucha; +Dama głowę odwraca, wstydzi się, nie słucha; +On zdjął konfederatkę, kłania się pokornie, +Dama raczyła spójrzeć, lecz milczy upornie; +On krok zwalnia, oczyma jej spojrzenia śledzi, +I zaśmiał się na koniec; rad z jej odpowiedzi +Stąpa prędzej, pogląda na rywalów z góry, +I swą konfederatkę z czaplinymi pióry +To na czole zawiesza, to nad czołem wstrząsa, +Aż włożył ją na bakier i pokręcił wąsa. +Idzie; wszyscy zazdroszczą, biegą w jego ślady, +On by rad ze swą damą wymknąć się z gromady: +Czasem staje na miejscu, rękę grzecznie wznosi +I żeby mimo przeszli, pokornie ich prosi; +Czasem zamyśla zręcznie na bok się uchylić, +Odmienia drogę, rad by towarzyszów zmylić, +Lecz go szybkimi kroki ścigają natręty, +I zewsząd obwijają tanecznymi skręty; +Więc gniewa się, prawicę na rękojeść składa, +Jakby rzekł: «Nie dbam o was, zazdrośnikom biada!» +Zwraca się z dumą w czole i z wyzwaniem w oku, +Prosto w tłum; tłum tancerzy nie śmie dostać w kroku, +Ustępują mu z drogi, — i zmieniwszy szyki, +Puszczają się znów za nim. — + + Brzmią zewsząd okrzyki: +«Ach to może ostatni! patrzcie, patrzcie młodzi, +Może ostatni, co tak poloneza wodzi!» +I szły pary po parach hucznie i wesoło, +Rozkręcało się, znowu skręcało się koło, +Jak wąż olbrzymi w tysiąc łamiący się zwojów; +Mieni się cętkowata, różna barwa strojów +Damskich, pańskich, żołnierskich, jak łuska błyszcząca, +Wyzłocona promieńmi zachodniego słońca +I odbita o ciemne murawy wezgłowia. +Wre taniec, brzmi muzyka, oklaski i zdrowia! + + Tylko kapral Dobrzyński Sak ani kapeli +Nie słucha, ani tańczy, ani się weseli. +Ręce w tył założywszy, stoi zły, ponury, +Wspomina swe dawniejsze do Zosi konkury; +Jak lubił dla niej nosić kwiaty, pleść koszyczki, +Wybierać gniazda ptasie, robić zauszniczki. +Niewdzięczna! Chociaż tyle pięknych darów strwonił, +Choć przed nim uciekała, choć mu ojciec bronił: +On jeszcze! ile razy na parkanie siadał, +By ją dojrzeć przez okna, w konopie się wkradał, +Żeby patrzeć, jak ona pleła swe ogródki, +Rwała ogórki albo karmiła kogutki! +Niewdzięczna! Spuścił głowę i na koniec świsnął +Mazurka; potem kaszkiet na uszy nacisnął +I szedł w obóz, gdzie stała przy armatach warta; +Tam dla rozerwania się zaczął grać w drużbarta +Z wiarusami, kielichem osładzając żałość. +Taka była dla Zosi Dobrzyńskiego stałość. + + Zosia tańczy wesoło: lecz choć w pierwszej parze, +Ledwie widna z daleka. Na wielkim obszarze +Zarosłego dziedzińca, w zielonej sukience, +Ustrojona w równianki i w kwieciste wieńce, +Śród traw i kwiatów krąży niewidzialnym lotem, +Rządząc tańcem, jak anioł nocnych gwiazd obrotem. +Zgadniesz gdzie jest: bo ku niej obrócone oczy, +Wyciągnięte ramiona, ku niej zgiełk się tłoczy. +Darmo się Podkomorzy zostać przy niej sili: +Zazdrośnicy już z pierwszej pary go odbili; +I szczęśliwy Dąbrowski niedługo się cieszył, +Ustąpił ją drugiemu; a już trzeci spieszył; +I ten zaraz odbity, odszedł bez nadziei. +Aż Zosia, już strudzona, spotkała z kolei +Tadeusza, i dalszej lękając się zmiany, +I chcąc przy nim pozostać, zakończyła tany. +Idzie do stołu gościom nalewać kielichy. + + Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy, +Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany, +U góry błękitnawy, na zachód różany; +Chmurki wróżą pogodę: lekkie i świecące, +Tam jako trzody owiec na murawie śpiące, +Ówdzie nieco drobniejsze, jak stada cyranek; +Na zachód obłok na kształt rąbkowych firanek, +Przejrzysty, sfałdowany, po wierzchu perłowy, +Po brzegach pozłacany, w głębi purpurowy, +Jeszcze blaskiem zachodu tlił się i rozżarzał, +Aż powoli pożółkniał, zbladnął i poszarzał. +Słońce spuściło głowę, obłok zasunęło, +I raz ciepłym powietrzem westchnąwszy — usnęło. + + A szlachta ciągle pije i wiwaty wznosi: +Napoleona, wodzów, Tadeusza, Zosi, +Wreszcie z kolei wszystkich trzech par zaręczonych, +Wszystkich gości obecnych, wszystkich zaproszonych, +Wszystkich przyjaciół, których kto żywy spamięta, +I których zmarłych pamięć pozostała święta! + + I ja tam z gośćmi byłem, miód i wino piłem, +A com wiedział i słyszał, w księgi umieściłem. + + + +Epilog + + O tymże dumać na paryskim bruku, +Przynosząc z miasta uszy pełne stuku, +Przeklęstw i kłamstwa, niewczesnych zamiarów, +Zapóźnych żalów, potępieńczych swarów?… + + Biada nam zbiegi, żeśmy w czas morowy +Lękliwe nieśli za granicę głowy! +Bo gdzie stąpili, szła przed nami trwoga, +W każdym sąsiedzie znajdowali wroga; +Aż nas objęto w ciasny krąg łańcucha, +I każą oddać co najprędzej ducha. + + A gdy na żale ten świat nie ma ucha, +Gdy ich co chwila nowina przeraża, +Bijąca z Polski jako dzwon smętarza, +Gdy im prędkiego zgonu życzą straże, +Wrogi ich wabią z dala jak grabarze, +Gdy w niebie nawet nadziei nie widzą… +Nie dziw, że ludzi, świat, siebie ohydzą, +Że utraciwszy rozum w mękach długich, +Plwają na siebie i źrą jedni drugich! + + Chciałem pominąć, ptak małego lotu, +Pominąć strefy ulewy i grzmotu, +I szukać tylko cienia i pogody: +Wieki dzieciństwa, domowe zagrody… + + Jedyne szczęście: kto w szarej godzinie, +Z kilką przyjaciół siadłszy przy kominie, +Drzwi od Europy zamykał hałasów, +Wyrwał się myślą do szczęśliwszych czasów, +I dumał, marzył o swojej krainie… + + Ale o krwi tej, co się świeżo lała, +O łzach, którymi płynie Polska cała, +O sławie, która jeszcze nie przebrzmiała: +O nich pomyśleć nie mieliśmy duszy!… +Bo naród bywa na takiej katuszy, +Że, kiedy zwróci wzrok ku jego męce, +Nawet Odwaga załamuje ręce. + + Te pokolenia żałobami czarne, +Powietrze tylą klątwami ciężarne, +Tam myśl nie śmiała swoich zwrócić lotów, +W sferę okropną nawet ptakom grzmotów. + + O Matko Polsko! Ty tak świeżo w grobie +Złożona… Nie masz sił mówić o tobie! + + Ach, czyjeż usta śmią pochlebiać sobie, +Że znajdą dzisiaj to czarowne słowo, +Które rozczuli rozpacz marmurową, +Które z serc wieko podejmie kamienne, +Rozwiąże oczy, tylą łez brzemienne +I sprawia, że łza przystygła wypłynie, +Nim się te usta znajdą, wiek przeminie. + + Kiedyś… gdy zemsty lwie przehuczą ryki, +Przebrzmi głos trąby, przełamią się szyki, +Gdy orły nasze lotem błyskawicy +Spadną u dawnej Chrobrego granicy, +Ciał się najedzą, krwią całe opłyną, +I skrzydła wreszcie na spoczynek zwiną; +Gdy wróg ostatni wyda krzyk boleści, +Umilknie, światu swobodę obwieści — +Wtenczas — dębowym liściem uwieńczeni, +Rzuciwszy miecze, siędą rozbrojeni +Rycerze nasi, zechcą słuchać o przeszłości! +Wtenczas zapłaczą nad ojców losami, +I wtenczas łza ta ich lica nie splami. + + Dziś dla nas, w świecie nieproszonych gości, +W całej przeszłości i w całej przyszłości, +Jedna już tylko dziś kraina taka, +W której jest trochę szczęścia dla Polaka: +Kraj lat dziecinnych! On zawsze zostanie +Święty i czysty jak pierwsze kochanie, +Niezaburzony błędów przypomnieniem, +Niepodkopany nadziei złudzeniem, +Ani zmieniony wypadków strumieniem. + + Te kraje rad bym myślami powitał, +Gdziem rzadko płakał, a nigdy nie zgrzytał: +Kraje dzieciństwa, gdzie człowiek po świecie +Biegł jak po łące, a znał tylko kwiecie +Miłe i piękne, jadowite rzucił, +Ku pożytecznym oka nie odwrócił. + + Ten kraj szczęśliwy, ubogi i ciasny, +Jak świat jest boży, tak on był nasz własny! +Jakże tam wszystko do nas należało, +Jak pomnim wszystko, co nas otaczało: +Od lipy, która koroną wspaniałą +Całej wsi dzieciom użyczała cienia, +Aż do każdego strumienia, kamienia, +Jak każdy kącik ziemi był znajomy +Aż po granicę — po sąsiadów domy. + + A jeśli czasem i Moskal się zjawił, +Tyle nam tylko pamiątki zostawił, +Że był w błyszczącym i pięknym mundurze: +Bo węża tylko znaliśmy po skórze. + + I tylko krajów tych obywatele +Jedni zostali wierni przyjaciele, +Jedni dotychczas sprzymierzeńcy pewni! +Bo któż tam mieszkał? Matka, bracia, krewni, +Sąsiedzi dobrzy!… Kogo z nich ubyło, +Jakże tam o nim czule się mówiło! +Ile pamiątek, jaka żałość długa, +Tam, gdzie do pana przywiązańszy sługa +Niż w innych krajach małżonka do męża; +Gdzie żołnierz dłużej żałuje oręża +Niż tu syn ojca; po psie płaczą szczerze +I dłużej niż tu lud po bohaterze. + + I przyjaciele wtenczas pomogli rozmowie. +I do pieśni rzucali mi słowo po słowie: +Jak bajeczne żurawie, na dzikim ostrowie, +Nad zaklętym pałacem przelatując wiosną, +I słysząc zaklętego chłopca skargę głośną, +Każdy ptak chłopcu jedno pióro rzucił: +On zrobił skrzydła i do swoich wrócił… + + O, gdybym kiedyś dożył tej pociechy, +Żeby te księgi zbłądziły pod strzechy; +Żeby wieśniaczki kręcąc kołowrotki, +Gdy odśpiewają ulubione zwrotki +O tej dziewczynie, co tak grać lubiła, +Że przy skrzypeczkach gąski pogubiła, +O tej sierocie, co piękna jak zorze, +Zaganiać ptastwo szła w wieczornej porze: +Gdyby też wzięły wieśniaczki do ręki +Te księgi proste jako ich piosenki!… + + Tak za dni moich przy wiejskiej zabawie, +Czytano nieraz pod lipą na trawie +Pieśń o Justynie, powieść o Wiesławie; +A przy stoliku drewnianym pan włodarz +Albo ekonom, lub nawet gospodarz, +Nie bronił czytać i sam słuchać raczył, +I młodszym rzeczy trudniejsze tłumaczył, +Chwalił piękności, a błędom wybaczył. + + I zazdrościła młodzież wieszczów sławie, +Która tam dotąd brzmi w lasach i w polu, +I którym droższy niż laur Kapitolu, +Wianek rękami wieśniaczki usnuty +Z modrych bławatków i zielonej ruty… \ No newline at end of file